Niechciany reprezentant Polski

Piotr Tomasik

Piotr Kuklis, regularnie powoływany do młodzieżowej reprezentacji Polski, ociera się o kadrę Leo Beenhakkera. Był już na kilku zgrupowaniach, zdążył też zagrać w meczach sparingowych i wciąż pozostaje w orbicie zainteresować selekcjonera. Teraz o powołaniach powinien zapomnieć, bo nie dość, że jego Widzew gra na zapleczu ekstraklasy, to on nie może sobie w nim wywalczyć miejsca!

Sytuacja Kuklisa w łódzkiej drużynie jest bardzo trudna. Po pierwsze, nie jest w stanie przekonać do siebie trenera Waldemara Fornalika. Po drugie, chcąc wywalczyć transfer, nie może sobie znaleźć nowego pracodawcy. - Piotrek stracił miejsce w pierwszym składzie naszej drużyny i szukał możliwości gry zwłaszcza w ekstraklasie. Obecnie nie ma żadnego klubu zdecydowanego na jego transfer. Z drugiej strony nie jesteśmy chętni pozbywać się go ot tak, bez odpowiedniej rekompensaty. Kuklis ma swoją wartość, która może troszkę upadła, bo nie gra. Ale to normalna sytuacja, zawodnik musi się liczyć z taką ewentualnością. Tym samym Piotrek wciąż jest naszym graczem - mówi w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl Marek Zub, dyrektor sportowy klubu. Jak się dowiedzieliśmy, wcześniejsze pogłoski o propozycjach dla reprezentanta Polski nie były prawdziwe. - Nie było żadnej konkretnej oferty - dodaje były trener Widzewa.

Kto wie, być może działacze sami zaoferowaliby komuś Kuklisa, gdyby w jego miejsce sprowadzili kogoś wartościowego. Ostatnio o krok od podpisania kontraktu był Martins Ekwueme, pomocnik warszawskiej Legii. - Ale nie możemy za wszelką cenę dążyć do tego, aby spełnić wymagania zawodnika. Po prostu był dla nas za drogi - opowiada Zub. Jak się okazało, Nigeryjczyk chciał zarabiać najwięcej w drużynie!

A o tym, że Widzew odpowiednio płaci swoim podopiecznym nie trzeba nikogo przekonywać. Wszak pierwszoligowiec pozyskał niedawno Marcina Robaka i Macieja Mielcarza z Korony, którzy na brak ofert z ekstraklasy narzekać nie mogli. Dziś obaj spłacają kredyt zaufania, a ten pierwszy strzelił już sześć bramek w pięciu spotkaniach. - Skuteczność Marcina rzeczywiście robi wrażenie - mówi Zub. - Nie jest to jednak mój sukces, tylko całego klubu. Takich transferów udało się dokonać dzięki możliwościom, które daje nam właściciel Widzewa. Bez niego trudno byłoby kogoś pozyskać - twierdzi człowiek, który doprowadził do pozyskania tej dwójki. - Prowadzenie negocjacji, mając za sobą takich ludzi, wcale nie jest trudne. Wymaga przede wszystkim przekonania samego zawodnika do gry w nowej pierwszej lidze. Robak przyjął naszą ofertę, bo była ona ciekawa i z perspektywami na przyszłość, choć ten sezon musimy jeszcze spędzić na zapleczu ekstraklasy - tłumaczy dyrektor sportowy.

< Przejdź na wp.pl