Historyczny remis Górnika Łęczna

Paweł Patyra

Po raz pierwszy od 27 kwietnia ubiegłego roku zielono-czarni zremisowali 0:0 na własnym stadionie. Cieszyć się mógł zwłaszcza bramkarz, który do tej pory w każdym meczu sięgał do siatki.

Górnik prowadził grę w meczu z Jagiellonią, ale długo nic z tej przewagi nie wynikało. Gospodarze zbyt wolno operowali piłką, aby myśleć o zaskoczeniu rywala. Skupiona na defensywie białostocka drużyna bez większego trudu rozbijała ataki łęcznian. - Ktoś z fachowców powiedział, że jak nie można wygrać meczu, to trzeba zremisować. Ten mecz byłby lepszy gdyby padały bramki. Brakowało nam trochę luzu w pierwszej połowie, byliśmy spięci - ocenia Jurij Szatałow.

Po raz kolejny w tym sezonie zielono-czarni lepiej zaprezentowali się w drugiej połowie. Stworzyli sporo sytuacji podbramkowych, lecz dobrze interweniował Bartłomiej Drągowski. Gdy raz popełnił błąd, zaasekurował go Martin Baran wybijając piłkę niemal z linii bramkowej. - Mieliśmy dosyć dużą przewagę. Mieliśmy kilka sytuacji, gdzie moglibyśmy zdobyć bramkę. Gdyby padł pierwszy gol, to na pewno byłoby ich więcej - przekonuje szkoleniowiec.

Dotychczas Górnik kiepsko spisywał się w obronie i aż pięciokrotnie stracił co najmniej dwie bramki. W poniedziałkowym meczu beniaminek wykazał się żelazną konsekwencją w defensywie. Sergiusz Prusak, który zaliczył kilka udanych interwencji, zachował więc czyste konto. - Duży plus, że w dziewiątej kolejce nareszcie zagraliśmy na zero z tyłu. Cała drużyna ciężko pracowała, żeby nie stracić bramki - podkreśla Szatałow.

< Przejdź na wp.pl