/ EPA/SRDJAN SUKI /PAP

Cud z nieba. Albania zagra na Euro

Jacek Stańczyk

Z bohaterem wsadzonym za kratki, drużyną bez gwiazd i wielkim skandalem w tle Albania awansowała do Euro 2016. Oto kulisy największego piłkarskiego cudu ostatnich lat.

Ismail Morinaj zaczaił się na wieży belgradzkiego kościoła św. Archanioła Gabriela i za chwilę miał zrealizować swój niecny, misternie układany od czterech lat plan. Przez wiele miesięcy to była jego obsesja, wydał na nią tysiące dolarów ciężko zarobionych na różnych budowach. 33-letni operator dźwigu, mąż włoskiej żony i ojciec dwójki dzieci, gromadził pieniądze pracując między innymi w Mediolanie, gdzie mieszkał sześć lat. To we Włoszech zobaczył w telewizji mecz tamtejszej reprezentacji z Serbią w eliminacjach Euro 2012, szybko zresztą przerwany przez kibicowskie burdy. Zobaczył, jak dwóch serbskich chuliganów pali albańską flagę. I poczuł ogromną chęć zemsty.

Kibic zapewnił awans reprezentacji

Była godzina 21:45, 14 października 2014 roku. Nieopodal, na stadionie Partizana, Serbia grała z Albanią, trwała druga połowa, był bezbramkowy remis. Morinaj kilka minut wcześniej uwolnił maszynę, jej spokojny lot kontrolował pilotem. Czterośmigłowy dron nadleciał cicho, niezauważony przez nikogo. W pewnym momencie zaczął się jednak zniżać nad boisko i zawisł niewysoko nad głową piłkarza w czerwonej koszulce. To był serbski obrońca Stefan Mitrović. Zawodnik dojrzał latający obiekt i przyczepioną do niego flagę Wielkiej Albanii (to ruch nawołujący do zjednoczenia wszystkich Albańczyków). Mitrović chwycił ją i zaczął ściągać z drona. Ruszyli do niego Albańczycy Andi Lila i Taulant Xhaka, chcieli bronić flagi. Zaczęła się boiskowa rozróba, a miejscowi kibice próbowali wyładować złość na piłkarzach przyjezdnych. Mecz przerwano. Morinaj uciekł z wieży.

Jak się potem okazało, nie do końca taki był jego zamysł. Nie chciał, żeby dron i flaga z wielkim czarnym orłem trafiła w czyjeś ręce. Jednak kiedy już maszyna podleciała do piłkarza, to się uspokoił. I to był błąd. - Serbia grała na czerwono, Albania na biało. Myślałem, że będzie odwrotnie! - przyznał, cytowany między innymi przez "New York Times".  Amerykański dziennik niedawno opisał jego losy.

UEFA początkowo przyznała walkowera Serbii, choć zabrała też tej reprezentacji trzy punkty. Komisja Dyscyplinarna argumentowała, że albańscy piłkarze nie chcieli wrócić na boisko. Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie podważył tę decyzję. Uznał, że rzeczywiście Albańczycy odmówili wznowienia meczu, ale w obawie o własne zdrowie. I to Serbia została ukarana walkowerem, bo nie potrafiła zapewnić bezpieczeństwa. 

33-letni Morinaj wywodzi się z miasteczka Kukesz, leżącego blisko granicy z Kosowem. To teren górzysty, zamieszkały przez naprawdę twardych ludzi, którzy z oczywistych względów nienawidzą Serbii i wszystkiego co serbskie. - Jestem patriotą, nie nacjonalistą. Chciałem powiedzieć Serbom, że Albańczycy to również mieszkańcy Bałkanów - wyjaśnia. - Muszą nas szanować.

Jest zagorzałym kibicem. Szalonym. Rok wcześniej w meczu ze Słowenią w Ljubljanie spacerował po siatce odgradzającej boisko od trybun. Na wysokości dobrych kilkunastu metrów. Bez zabezpieczenia.

Źródło: Internet

Kiedy wyszło na jaw, że to on jest sprawcą międzynarodowego skandalu, został dla wielu Albańczyków bohaterem narodowym. Trzy punkty, które pośrednio zapewnił swojej reprezentacji, okazały się kluczowe na końcu eliminacji. Bez nich nie byłoby dziś bezpośredniego, historycznego i sensacyjnego awansu do francuskiego turnieju.

Cudotwórca z Włoch

Awans Albanii na mistrzostwa Europy to największa niespodzianka zakończonej właśnie kampanii. Drużyna z południa kontynentu w swojej grupie była gorsza tylko od Portugalii, z którą wygrała na wyjeździe 1:0 w pierwszym meczu eliminacji. Wyprzedziła Danię, Serbię i Armenię. Przypisywanie całej zasługi za awans szalonemu kibicowi byłoby wielką niesprawiedliwością, bo reprezentacja w ostatnich latach zrobiła naprawdę duży postęp. Z dostarczyciela punktów krok po kroku przeistaczała się w zespół groźny dla wszystkich. Dziś jest na 32. miejscu w rankingu FIFA. Cztery lata temu kręciła się wokół miejsca 80.

[nextpage]

Przemiana rozpoczęła się w 2011 roku, kiedy na stanowisku selekcjonera zatrudniono Włocha Gianniego De Biasi. Pogodny, otwarty 59-latek z poczuciem humoru wcześniej pracował w klubach z ojczyzny, między innymi w Torino i Udinese, wielkich sukcesów nie odnosił.

- Jesteśmy Albanią, musimy wspiąć się na górę tylko za pomocą naszych rąk, nie mamy żadnych narzędzi. Inni mają na przykład helikoptery. My nic - mówił na swojej pierwszej konferencji prasowej.

I rozpoczął żmudną pracę. Przede wszystkim ruszył w Europę w poszukiwaniu zawodników albańskiego pochodzenia, którzy chcieliby wzmocnić drużynę. W latach 90. z tego kraju wyemigrowały rzesze obywateli: głównie do Szwajcarii, Niemiec, Włoch. Ale też Szwecji, gdzie od małego grał bramkarz Etrit Berisha. To chłopak urodzony w kosowskiej Prisztinie. De Biasi pojechał do rybackiego miasteczka Kalmar i namówił go na grę w reprezentacji. Dziś 26-latek ma ksywę "Drzwi". Po prostu rzadko otwiera, gdy ktoś do niego puka - chodzi o to, że trudno strzelić mu gola.

W 2013 roku w reprezentacji Albanii zadebiutował z kolei urodzony w Bazylei Shkelzen Gashi (piłkarz FC Basel). Jego rodzice są Albańczykami z Kosowa. W Szwajcarii przeszedł przez wszystkie szczeble piłkarskiej nauki, był młodzieżowym reprezentantem kraju Helwetów. Jest głęboko wierzącym muzułmaninem. I piłkarzem, za którego latem Schalke 04 dawało 8 mln euro. Gra dla Albanii, bo w tym kraju rodzice mają ogromny wpływ na decyzje swoich dzieci, czasem za nie decydują. To tradycja.

Liderem zespołu jest zaś obrońca Lorik Cana z Nantes. Oprócz paszportu albańskiego ma również dokumenty: szwajcarski i francuski. Na grę dla Albanii zdecydował się jednak dużo wcześniej, bo w 2003 roku.

- De Biasi zmienił mentalność naszej drużyny. Wcześniej graliśmy radosny futbol, to była taka gra dla samej gry. Teraz wychodzimy na boisko, żeby wygrać, ale robimy to z głową, racjonalnie. Nawet kosztem pięknego futbolu - tłumaczy nam dziennikarz Anton Cicani z gazety "Sport Ekspress". - U Włocha debiutowało 32 piłkarzy - wylicza.

Gwiazdor Realu upokorzony

Zespół gra ostrożnym systemem 4-5-1. Raczej defensywnie. Jak strzeli gola, to całe siły rzuca na obronę. W pierwszym meczu eliminacji z Portugalią bramkę w 52. minucie strzelił Bekim Balaj, który w sezonie 2013/14 grał w Jagiellonii Białystok. Albańczyka pilnował na boisku Pepe, obrońca Realu Madryt.

- Zmień sobie pozycję, bo przy mnie nigdy nie trafisz - mówił mu od pierwszego gwizdka Portugalczyk.

- Teraz ty sobie zmień - odpowiedział napastnik po tym, gdy trafił do siatki.

De Biasi: - Kiedy ponad trzy i pół roku temu zaczynałem pracę z drużyną narodową, byliśmy akurat w Gruzji i miałem niewielu zawodników do dyspozycji. Powiedziałem wtedy piłkarzom, że jeśli będziemy wierzyć, możemy tego dokonać. Niektórzy się ze mnie śmiali, ale teraz świętują razem z nami. Dokonaliśmy sportowego cudu. Cieszymy się, że możemy być przykładem, jak mały zespół staje się wielki. Zdołaliśmy stworzyć dobrze grającą drużynę, która składa się z mało znanych zawodników.

Patrząc na wyniki eliminacji, to faktycznie cud. Albania wygrała na wyjeździe z Portugalią, ale rewanż przegrała 0:1. Dwukrotnie zwyciężyła z najsłabszą w grupie Armenią (2:1, 3:0), jednak nie potrafiła pokonać Danii (1:1, 0:0). Z Serbią rewanż przegrała 0:2. Punkty wywalczone walkowerem okazały się zbawienne. Albania na koniec eliminacji o dwa punkty wyprzedziła trzecią Danię. Piłkarze De Biasiego strzelili w eliminacjach sześć goli, do bramki trafiało sześciu różnych piłkarzy. Siódmy gol to samobój Armenii.

- Ten zespół to jedna wielka rodzina, bez większych gwiazd. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Atmosfera w kadrze jest znakomita - przyznaje nam albański dziennikarz.

We wcześniejszych eliminacjach do MŚ 2014 drużyna Włocha finiszowała dopiero na piątej pozycji w tabeli, ustępując Szwajcarii, Islandii, Słowenii i Norwegii. To był poziom, jaki Albańczycy prezentowali w większości kwalifikacji do wielkich imprez.

Premier kraju kierowcą autobusu

Feta w kraju po powrocie piłkarzy z ostatniego meczu z Armenią była ogromna. Na ulice wyległo ponad 20 tysięcy ludzi, strzelały petardy, paliły się race. Premier kraju Edi Rama usiadł za kierownicą autokaru i nawet zabrał piłkarzy z lotniska (potem zmienił go jednak zawodowy kierowca). Na uroczystej gali wręczył trenerowi medal za zasługi dla kraju. Drużyna dostanie do podziału 2 mln euro premii.

Sam szkoleniowiec ma teraz w ręku mocnego asa w rozgrywce o swój nowy kontrakt. Do tej pory zarabiał około 700 tysięcy euro, jego pomocnicy 300 tysięcy euro. Teraz federacja będzie musiała przeznaczyć na kadrę trenerską 2 mln euro, w tym 1,3 mln euro na pensję Włocha.

Bohater w więzieniu

Kilka dni przed rewanżowym meczem z Serbią (8 października) do mieszkania Ismaila Morinaja zapukała policja. Znaleziono przy nim dwa pistolety, amunicję i 36 biletów na mecz. I wsadzono do więzienia. Jeszcze wcześniej albańska federacja poprosiła kibica, żeby na mecz nie przychodził. Ma zarzuty nielegalnego posiadania broni, grozi mu 5 lat za kratkami. W Albanii mówi się jednak, że Morinaj nieprzypadkowo stracił wolność. Obawiano się kolejnego międzynarodowego skandalu. Tego dnia na Elbasan Arenie (w mieście Elbasan) pojawił się szef Serbskiego Związku Piłki Nożnej Tomislav Karadzić, było też dziesięciu oficjeli UEFA. Bilety były bardzo drogie, odstraszały normalnych fanów od wizyty na stadionie. Serbia wygrała na wyjeździe 2:0.

No, ale na Euro 2016 ostatecznie pojedzie, choć człowiek, który miał w tym awansie ogromny udział, w decydującym momencie siedział w więzieniu.

Co stoi za sukcesem Nawałki? 
 

< Przejdź na wp.pl