East News / Na zdjęciu: Łukasz Gikiewicz

Futbolowe podróże kształcą. Piłkarski pieprz i wanilia

Redakcja

Jako młody chłopak z zapartym tchem oglądałem w telewizji kultowy program "Pieprz i wanilia" prowadzony przez E. Dzikowską i T. Halika. W "PN" w rolę przewodnika po różnych zakątkach świata wcieli się piłkarz. Czas na podróż z Łukaszem Gikiewiczem.

Zawód piłkarza nieodłącznie związany jest z bliższymi i dalszymi wyjazdami oraz częstymi przeprowadzkami. Jeśli ktoś jest otwarty na zmiany i inne kultury, może połączyć przyjemne z pożytecznym. - Nie mam z tym problemów, zarabiać można wszędzie, a dodatkowo bardzo lubię się uczyć języków obcych - przyznaje Gikiewicz, który w ciągu ostatnich trzydziestu miesięcy występował w pięciu zagranicznych klubach z czterech krajów: Cypru, Kazachstanu, Bułgarii i Arabii Saudyjskiej.

Omonia i panowie piłkarze

Po trzech sezonach spędzonych w Śląsku Wrocław, okraszonych mistrzostwem i Superpucharem, Gikiewicz zdecydował się na zmianę otoczenia. Latem 2013 roku został zawodnikiem Omonii Nikozja.

- Nie miałem obaw, wiedziałem, że podstawą jest język. Mówiłem po angielsku i serbsko-chorwacku (ma narzeczoną Chorwatkę - przyp. red.), a trenerem był Macedończyk, który rozmawiał ze mną właśnie w tym języku. Wiedziałem więc, że nie zginę.

Z nowymi kolegami spotkał się w Opalenicy, gdzie drużyna przebywała na zgrupowaniu. Niebawem jednak dane mu było poznać uroki cypryjskiego klimatu. - Pierwsze przeżycie to sparing ze Skodą Xanthi. Przekonałem się, jakich mamy kibiców, a także doświadczyłem 40-stopniowego upału. Koszulka nadawała się do wyżymania. W domu miałem klimatyzację, jechałem na trening i potem szybko wracałem do klimatyzowanego pomieszczenia - opowiada.

Okres spędzony w zespole dwudziestokrotnych mistrzów Cypru, to dla Gikiewicza najbardziej udane pod względem sportowym miesiące za granicą. - Miałem świetny początek, strzeliłem gola w eliminacjach LE, potem także w derbach z odwiecznym rywalem Anorthosisem. Kibice wciąż mnie pamiętają, do dziś chodzą w koszulkach z moim nazwiskiem. Omonia ma fanów na całej wyspie. Niedawno byłem z Anją na Cyprze i nadal w wielu miejscach mieliśmy wszystko za darmo.

Duże wrażenie na Polaku zrobiły umiejętności kolegów. - Spotkałem w Nikozji panów piłkarzy. Były reprezentant Portugalii Nuno Assis, były bramkarz Benfiki Moreira. Leandro, który zagra niebawem na Euro z reprezentacją Węgier, do dziś pamiętam co robił w gierkach na treningach, lewą nogę ma do wiązania krawatów - wraca wspomnieniami Gikiewicz. - Pod względem piłkarskim Omonia biła na głowę wszystkie moje zagraniczne kluby. Miałem tam bardzo dobrą rundę, ale pojawiła się oferta nie do odrzucenia z Toboła, więc zrzekłem się zaległości finansowych i wyruszyłem do Kazachstanu...

Toboł i wesoły samolot

- Miałem trzy dni na podjęcie decyzji. Drużyna przebywała akurat na zgrupowaniu w Turcji i prezes czekał z kontraktem. W Omonii pojawiła się informacja, że jestem chory, a ja tymczasem pojechałem na turecką stronę Nikozji, wziąłem taksówkę na lotnisko i poleciałem do Turcji - przywołuje kulisy transferu do Kazachstanu.

Jeśli ktoś wyobraża sobie ten kraj przez pryzmat filmowego Borata, na miejscu może przeżyć szok. W sport inwestowane są tam olbrzymie pieniądze, a awans FK Astana do Ligi Mistrzów nie jest dziełem przypadku. - Trener Vladimir Weiss, który do niedawna prowadził Kairat Ałmaty, mógł liczyć na zarobki rzędu miliona dolarów za sezon. Astana weszła do LM. Ale trzeba zaznaczyć, że to jest miasto, które przypomina Dubaj. Mają nowoczesny stadion ze sztuczną nawierzchnią. Tam nie czujesz się jak w Kazachstanie.

Gikiewicz nie trafił jednak do stolicy, ale na prowincję, do liczącego 215 tysięcy mieszkańców Kostanaju nad rzeką Toboł. Jej zawdzięcza nazwę klub, który w 2003 wyeliminował z Pucharu Intetoto Polonię Warszawa. - Kostanaj to co innego. Na całe miasto była jedna siłownia, jedna restauracja, jedna galeria i trzy nowe bloki. Mnie jednak dużo nie trzeba. Potrzebuję dobrego mieszkania, a akurat mieszkałem w jednym z tych nowych budynków. Reszta zawodników żyła jednak w słabych warunkach.

Miłośnikom Borata z pewnością spodobają się nietypowe zwyczaje, z którymi zetknął się na miejscu polski napastnik. - Po meczu jest taka tradycja, że obowiązkowo cała drużyna idzie do bani. Jest tak gorąco, że aż skóra pali, trener uderza wszystkich rózgą po plecach i po nogach, a potem zimna woda. Organizm dwa razy bardziej dostawał w kość podczas tej bani, niż podczas meczu. No i do tego obowiązkowo piwo w plastikowych butelkach, suszone ryby i twardy ser.
A jeśli ktoś nie lubi komediowego Borata, to w kazachskim rozdziale opowieści jest również gratka dla miłośników filmu "Aviator". Pierwszy zespół lata na mecze samolotem. Ale to nie był... klasyczny samolot. Gdy startował, można się było otruć spalinami. Maszyny były wiekowe, w czasie lotu normalnie rozmawiało się przez komórki. Pilot chodził i z nami żartował, a lecieliśmy na autopilocie. Po każdym meczu kapitan pił whisky na pokładzie, latała z nami ta sama stewardessa, którą zawodnicy podszczypywali. Folklor, jak to w Kazachstanie.

AEL i zakaz plażowania

O ile Kostanaj nie zalicza się do kurortów, kolejny przystanek na piłkarskim szlaku Gikiewicza miał znacznie więcej do zaoferowania. - Zadzwonił trener Iwajło Petew. Pamiętał mnie z gry w Omonii i spytał, czy nie pomogę im w walce o Ligę Mistrzów. Hasło Champions League mocno na mnie podziałało, pieniądze były kwestią drugorzędną - wspomina Gikiewicz powody przeprowadzki do Limassol.
Szkoleniowiec, który obecnie jest selekcjonerem reprezentacji Bułgarii, wprowadził podopiecznym dość osobliwy zakaz. - Na Cyprze jest tak gorąco, że zasypiałeś o trzeciej w nocy. Trener wychodził z założenia, że rano nie może być treningów. Zajęcia robił o 18-19. Temperatura w ciągu dnia dochodziła do 45 stopni, więc zabronił nam chodzenia na plażę, a kara w przypadku przyłapania wynosiła tysiąc euro. Razem z doktorem, także Bułgarem, lubili pić kawę w jednym z hoteli, gdzie z tarasu widać było całą plażę. Dwóch czarnoskórych zawodników złamało zakaz, zrobił im zdjęcia i pokazał na treningu.

[nextpage]

AEL to również wspomnienia sportowe. Gikiewicz został bohaterem meczu w eliminacjach LM przeciwko Zenitowi. - Strzeliłem zwycięskiego gola, ale trener bardzo chwalił mnie za całą grę w tamtym meczu. To było dla mnie coś wielkiego, szczególnie po okresie spędzonym w Kazachstanie, gdzie nie udało mi się zdobyć żadnej bramki - opowiada napastnik, któremu z tamtej rywalizacji pozostały cenne pamiątki: - W przerwie wymieniłem się koszulkami z Hulkiem. Tymczasem już po spotkaniu, gdy świętowaliśmy w szatni, dowiedziałem się, że czeka na mnie ktoś i chce się zamienić koszulkami. Okazało się, że był to Anatolij Tymoszczuk, który porozmawiał ze mną po polsku.

W rewanżu AEL uległ jednak aż 0:3, a następnie w kwalifikacjach Ligi Europy trafił na Tottenham. - Spotkanie na White Hart Lane to była okazja do zobaczenia, jak wygląda piłka na najwyższym poziomie. Wyszliśmy na rozgrzewkę, a wody było prawie po kostki, tak bardzo zmoczona była murawa. Po meczu porozmawialiśmy z Paulinho o ŁKS. Akurat ja trafiłem do Łodzi niedługo po jego odejściu.

Lewski i rozdmuchana afera

Kolejną pozycją w CV olsztynianina została uznana marka. 26-krotni mistrzowie Bułgarii, były uczestnik Champions League, Lewski Sofia. Zaczęło się dobrze, bo już w debiucie Gikiewicz trafił do siatki, a drużyna wygrała aż 8:0. - Jakby mecz na konsoli. Sam nie wiem, czy rywale byli aż tak słabi, czy może obstawili wynik - uśmiecha się Gikiewicz, później już jednak nie było tak wesoło: - Podpisałem półtoraroczny kontrakt i zakładałem, że go wypełnię, a może nawet przedłużę. Ale nie wiedziałem, że zostały trzy mecze do wyłonienia grupy mistrzowskiej. Nie udało się do niej awansować, dla Lewskiego gra w drugiej grupie to tragedia. A kibice są zdolni do wszystkiego, to prawdziwa mafia. Nie zdobyliśmy też niestety Pucharu Bułgarii. Po tym wszystko się popsuło. Odeszło ponad dziesięciu zawodników mających wysokie kontrakty.

W Sofii Polak stał się niechlubnym bohaterem pewnej historii, choć sam uważa, że nic wielkiego się nie stało: - Prasa rozdmuchała aferę związaną z moim rzekomym konfliktem z trenerem. Wyznaczył mnie przed meczem do wykonywania karnego. Akurat był faul na mnie, a wcześniej strzeliłem już gola. Wziąłem już piłkę, a trener krzyczał, żebym zostawił komu innemu. Odpowiedziałem po serbsko-chorwacku, ale nie patrząc w jego stronę i oddałem piłkę. Media zrobiły z tego wielką historię. Na boisku wiadomo, że są emocje, a tymczasem postanowiono mnie odsunąć od zespołu.

Gikiewicz musiał trenować indywidualnie pod okiem trenera przygotowania fizycznego reprezentacji Bułgarii. Pobyt w Sofii, o której sam mówi, że jest szarym miastem, wspomina jednak nadspodziewanie dobrze: - Miałem tam chyba jedno z lepszych mieszkań w życiu. Mieliśmy tam z Anją sto metrów kwadratowych na luksusowym osiedlu Maxi. Sąsiadem był prawnik, z którym do dziś współpracuję.
Al-Wahda i osobisty kierowca

Po przygodach w Bułgarii, przyszedł czas na petrodolary. Za transferem stała niemiecka agencja menedżerska, należąca do brata znanej reporterki telewizyjnej Samiry Samii. - Prawie nikt nie wie, że miałem ofertę z Libanu. Poleciałem tam, spędziłem trzy dni, ale nie spodobało mi się. Wróciłem więc do Wrocławia i nawet nie miałem ze sobą zimowych ubrań. Nagle dostałem telefon: pakuj się, jutro lecisz do Abu Zabi, tam będzie czekał szofer i zawiezie cię do Dubaju na spotkanie z szejkiem. Zrobili mi kosztowne badania, wydawało mi się, że trafiłem do bajki... ale wcale tak nie było. Niektórzy mówią, że w Polsce nie płacą, a tam jest kolorowo. No to musi przyjechać do Arabii Saudyjskiej i samemu się przekonać - kazuje saudyjskie kulisy. - Bukra, czyli jutro i inszallah, czyli jeśli Allah będzie chciał. Te dwa słowa ciągle słyszałem od ludzi z klubu. Przez cały pobyt nie doczekałem się trzypokojowego mieszkania, z normalną kuchnią, które miałem zapewnione w kontrakcie, tylko musiałem mieszkać w hotelu. Anja dotąd wszędzie ze mną jeździła i mi gotowała, w Arabii Saudyjskiej nie było takiej możliwości.

Mekka, tam siedzibę ma Al-Wahda, to najświętsze miasto islamu. Wokół miejsca, gdzie według muzułmanów urodził się Mahomet, wzniesiono meczet Al-Haram - przez 24 godziny na dobę znajduje się tam 300 tysięcy pielgrzymów. Wstępu do centrum Mekki nie mają jednak niewierni. - Mieszkałem w Dżuddzie, z hotelu na stadion było dokładnie 82 kilometry. Przy wjeździe do Mekki stoją patrole z karabinami, musiałem pokazać paszport i mogłem dojechać do klubu, ale już do centrum nie miałem wstępu. Główny meczet jest widoczny z każdego miejsca. Co ciekawe, kiedy przed meczami drużyna miała zgrupowania w luksusowym hotelu, ja nie mogłem tam jechać. Razem z Urugwajczykiem Adolfo Limą zostawaliśmy w małym pokoju w klubie.

W Arabii Saudyjskiej na Gikiewicza czekały nie tylko różnice kulturowe, ale też upały, które wyznaczały rytm dnia. - Są dwie godziny (do przodu - przyp. red.) różnicy czasu. Jadłem o 10 śniadanie, potem na obiad, a trening był o 18. Kierowca musiał być po mnie o 15.40, a o 22 wracałem do domu. Z racji upałów najwięcej czasu spędzałem w hotelu.

Jako piłkarz Al-Wahdy Polak przeżył powódź oraz najdziwniejsze w życiu święta Bożego Narodzenia. - 24 grudnia, razem z kolegą Urugwajczykiem, spaliśmy w pokoiku w klubie, bo 25 grudnia graliśmy z Ittihad. Po meczu ludzie z innego hotelu zaprosili mnie do siebie i spędziliśmy czas przy potrawach rybnych. Ale miejscowe prawo jest restrykcyjne i zabrania obnoszenia się z tym, że obchodzisz święta. W sylwestra byliśmy z Anją w restauracji, więc stuknęliśmy się tylko kieliszkami z wodą niegazowaną i nawet nie mogłem jej złapać za rękę. Specjalna policja rodzinna pilnuje tego, by na przykład nie przebywać z kobietą, która nie jest twoją żoną w jednym pomieszczeniu.

Pod koniec stycznia Gikiewicz rozwiązał z winy klubu kontrakt z Al-Wahdą. Co będzie kolejnym przystankiem na jego futbolowym szlaku? Znając Łukasza za jakiś czas będzie można dopisać kolejne odcinki cyklu: Piłkarski pieprz i wanilia.

Leszek Bartnicki

Czytaj więcej w "PN":

Awans reprezentacji Polski w rankingu FIFA --->
Kolejna gwiazda wyląduje w Chinach --->
Arka chce wypożyczyć piłkarza Legii ---> 

Zobacz wideo: Radoslav Latal: Zrobimy wszystko, by utrzymać pozycję lidera Źródło: TVP S.A.

< Przejdź na wp.pl