Cud w Dortmundzie, hat-trick Ronaldo, afera na San Siro. Pamiętne momenty 1/4 finału LM

Michał Fabian

Rywalizacja o miejsce w najlepszej czwórce Champions League to gwarantowane emocje. O kilku spotkaniach i efektownych akcjach nie da się zapomnieć mimo upływu lat. Jednym z bohaterów tej fazy rozgrywek był także Robert Lewandowski.

Real Madryt, Atletico Madryt, Barcelona, Bayern Monachium, VfL Wolfsburg, PSG, Benfica Lizbona i Manchester City - ta ósemka pozostała na placu boju w bieżącej edycji Ligi Mistrzów.

Przed nami ćwierćfinały. Pary w tej fazie rozgrywek poznamy po piątkowym losowaniu. Zespoły z tego samego kraju (w tym przypadku z Hiszpanii i Niemiec) mogą trafić na siebie. Mecze odbędą się w dniach 5/6 i 12/13 kwietnia.

Walka o trofeum wkracza w decydującą fazę. Jak uczy historia, w ćwierćfinałach zwykle emocji nie brakowało. Piękne gole, zwroty akcji, horrory i niespodzianki - to znamy z poprzednich edycji LM.

Wybraliśmy 11 pamiętnych momentów z ćwierćfinałów rozgrywek o najcenniejsze europejskie trofeum (od przekształcenia Pucharu Europy w Ligę Mistrzów).

[nextpage]

Fot. PAP/EPA/SERGEI SUPINSKY
Andrij Szewczenko katem Realu Madryt (sezon 1998/99)

Nim Szewczenko, snajper Dynama Kijów, stoczył boje z zawodnikami Bayernu Monachium (na zdjęciu z Michaelem Tarnatem), miał wielki udział w wyrzuceniu za burtę obrońcy trofeum - madryckiego Realu.

Naszpikowani gwiazdami (w zespole grali m.in. Raul, Roberto Carlos, Clarence Seedorf, Fernando Redondo czy Fernando Hierro) "Królewscy" w pierwszym ćwierćfinale tylko zremisowali u siebie z ukraińskim zespołem 1:1. Na gola Szewczenki odpowiedział Predrag Mijatović.

W rewanżu największy as Dynama po raz kolejny pokazał klasę. 22-letni "Szewa" dwukrotnie pokonywał Bodo Illgnera. Najpierw dobił piłkę po własnym rzucie karnym (Niemiec obronił strzał z 11 m), później zaś wykończył piękną akcję, którą zainicjował jego kolega z ataku Serhij Rebrow.

Kijów oszalał z radości. Ówczesny prezydent Leonid Kuczma dziękował drużynie w szatni. - Nie tylko Ukraina, ale cały świat widział wasz triumf - mówił.

Niesamowite rzeczy działy się także cztery lata później w Manchesterze.

[nextpage]

Fot. Paul Barker/AFP
Hat-trick Ronaldo na Old Trafford (2002/03)

- Gdy Ronaldo opuszczał murawę w połowie drugiej części gry, po dopełnieniu dzieła zniszczenia, otrzymał długie i wzruszające owacje od niemal każdego na Old Trafford - pisał dziennikarz "The Telegraph" o wyczynie Brazylijczyka, którego nazwał "smiling assassin" ("uśmiechnięty zabójca").

Real Madryt przyjechał na rewanż z Manchesterem United z niezłą zaliczką - zwycięstwem 3:1 u siebie. "Diabły", w barwach których pierwsze skrzypce grali Ruud van Nistelrooy i David Beckham, odgrażały się, że odrobią stratę. Jednak kompletnie nie radziły sobie z Ronaldo.

Przegrywały 0:1, 1:2 i 2:3 - a wszystkie gole dla gości padły po uderzeniach "Il Fenomeno". Ostatecznie Man Utd wygrał (po dwóch trafieniach Beckhama) 4:3, ale do awansu zabrakło mu dwóch bramek.

Rok później to Real zakończył walkę o trofeum LM na etapie ćwierćfinału. Załatwiony przez "swojego" człowieka.

[nextpage]

Fot. PAP/EPA/OLIVIER HOSLET
Piłkarz Realu eliminuje... Real, czyli popis Fernando Morientesa (2003/04)

Ronaldo, Raul i Javier Portillo. Latem 2003 roku Real Madryt miał kłopoty bogactwa w przedniej formacji. Zapadła więc decyzja o wypożyczeniu Fernando Morientesa do AS Monaco.

Hiszpański napastnik, który miał ważny kontrakt z "Królewskimi" do czerwca 2006 r., udał się do Księstwa Monako, by regularnie grać. Nie przypuszczał wówczas, że przyjdzie mu pogrążyć swój macierzysty klub.

W ćwierćfinale LM Monaco trafiło bowiem na Real. Na Santiago Bernabeu gospodarze prowadzili już 4:1, ale w 83. minucie Morientes strzelił gola, który miał duży wpływ na losy dwumeczu.

W rewanżu pierwszą bramkę zdobył Raul. AS Monaco potrzebowało wówczas do awansu aż trzech trafień, co wydawało się mało realne. A jednak! To był wieczór Ludovica Giuly'ego i Morientesa. Francuz dwukrotnie pokonał Ikera Casillasa. Hiszpan zaliczył asystę przy pierwszym golu, sam zaś "główkował" na 2:1.

W ten sposób przyczynił się do wyrzucenia Realu za burtę i przybliżył się do korony króla strzelców tamtej edycji LM (zdobył ją, z 9 bramkami na koncie). Latem 2004 r. powrócił do Madrytu, ale już tak dobrze mu się nie wiodło. W styczniu 2005 r. Real sprzedał go do Liverpoolu.

[nextpage]


Szalony pościg po 1:4. Deportivo szokuje Milan (2003/04)

Odkąd powstała Liga Mistrzów, żaden zespół nie obronił trofeum. W 2004 roku "klątwa triumfatora" dopadła AC Milan, choć po pierwszej części ćwierćfinału "Rossoneri" mogli być - tak się wszystkim wydawało - pewni awansu.

Podopieczni Carlo Ancelottiego pokonali 4:1 Deportivo La Coruna. Rewanż miał być formalnością. Tym bardziej, że we wspomnianej edycji LM ekipa z Mediolanu nie straciła na wyjeździe ani jednego gola (w czterech spotkaniach).

To, co wydarzyło się 7 kwietnia 2004 r., przeszło do historii futbolu. 5. minuta - Didę pokonuje Walter Pandiani. 35. minuta - Juan Carlos Valeron podwyższa na 2:0. 44. minuta - Albert Luque pakuje piłkę do siatki Milanu. - Mieliśmy plan, by strzelić przed przerwą jedną bramkę. A strzeliliśmy trzy! - wspominał po latach Javier Irureta, trener Deportivo.

Już ten wynik dawał jego zespołowi awans. Jednak uskrzydleni gospodarze po przerwie (za sprawą Frana) trafili raz jeszcze, dobijając Milan. - Dokonaliśmy cudu - mówił Irureta, który w podzięce udał się na pielgrzymkę do Santiago de Compostela (przemierzył 60 km).

[nextpage]


Afera na San Siro,
Dida trafiony racą (2004/05)

W sezonie 2004/05 los skojarzył w ćwierćfinale dwie drużyny z Mediolanu. W pierwszym spotkaniu grający w roli gospodarza AC Milan pokonał Inter 2:0, po golach Jaapa Stama i Szewczenki.

Rewanż - 13 kwietnia 2005 r. - zakończył się przedwcześnie, w atmosferze skandalu. Fani Interu nie mogli się pogodzić z tym, że ich zespół odpadnie z rozgrywek. Inter przegrywał bowiem od 30. minuty - po strzale Szewczenki - 0:1. Do wyeliminowania lokalnego rywala potrzebował więc aż czterech goli. Te jednak nie padały.

W 70. minucie sędzia Markus Merk nie uznał bramki dla Interu (po strzale Estebana Cambiasso). To rozwścieczyło kibiców "Nerazzurri", którzy zaczęli rzucać na murawę race. Jedna z nich trafiła w bark Didę, bramkarza Milanu. Arbiter przerwał spotkanie.

Po kilkunastu minutach mecz został wznowiony. Ale tylko na moment, bo historia się powtórzyła - kibice znów rzucali race. Merk odesłał obie ekipy do szatni. UEFA przyznała Milanowi walkower 3:0, a na Inter nałożyła karę (cztery domowe mecze w europejskich pucharach bez udziału publiczności).

[nextpage]

Fot. Aldo Liverani/Newspix.pl
Manchester United gromi Romę, 7:1 rekordem ćwierćfinałów (2006/07)

Ekipa Alexa Fergusona po spotkaniu w Rzymie (przegranym 1:2) potrzebowała w rewanżu skromnego 1:0, by zapewnić sobie miejsce w półfinale. Jednak "Diabły" urządziły demonstrację siły, wybijając z głowy rzymianom - w ciągu pierwszych 45 minut - marzenia o awansie.

Michael Carrick otworzył wynik w 12. minucie, potem trafiali Alan Smith, Wayne Rooney i Cristiano Ronaldo. Do przerwy było 4:0, ale Man Utd nie zwalniał tempa. Kolejne bramki Ronaldo i Carricka, a na koniec gol Patrice'a Evry. Gości stać było tylko na jedną odpowiedź (do siatki trafił Daniele De Rossi).

7:1 to najwyższe zwycięstwo Manchesteru United w LM, a zarazem najwyższa wygrana w ćwierćfinałach tych rozgrywek (od powstania LM w 1993 r.).

[nextpage]

Szalone spotkanie i osiem goli na Stamford Bridge (2008/09)

Po pierwszych 90 minutach "The Blues" byli praktycznie jedną nogą w półfinale Champions League. Pokonali bowiem na wyjeździe Liverpool 3:1.

W rewanżu na Stamford Bridge "The Reds" byli uznawani za outsidera. Skoro nie mieli nic do stracenia, rzucili się do szaleńczego ataku. Kibice Chelsea przecierali oczy ze zdumienia, gdy po 19 minutach ich drużyna przegrywała 0:2 (po strzałach Fabio Aurelio i Xabiego Alonso).

Liverpool potrzebował jeszcze jednej bramki, by awansować. Po przerwie jednak byliśmy świadkami zwrotu akcji. Didier Drogba, Alex i Frank Lampard zapewnili Chelsea prowadzenie 3:2. Po meczu? Ależ skąd!

Po trafieniach Lucasa (81.) i Dirka Kuyta (83.) Liverpool znów był bliski szczęścia. Dążył do strzelenia piątego gola, ale zamiast tego dał się trafić po raz czwarty (Lampard). 4:4 w rewanżu, 7:5 w dwumeczu - Chelsea awansowała w szalonych okolicznościach!

Inny londyński zespół w kolejnej edycji LM marzył o sprawieniu sensacji i wyeliminowaniu Barcelony.

[nextpage]


"Czteropak" Lionela Messiego w spotkaniu z Arsenalem Londyn (2009/10)

Remis 2:2 w Londynie był dla Barcy korzystnym rezultatem przed rewanżem na Camp Nou. Gdy jednak Nicklas Bendtner z Arsenalu otworzył wynik drugiej potyczki, zapachniało niespodzianką.

Wtedy do akcji przystąpił ten, na którego Barca zwykle może liczyć. Lionel Messi w ciągu 22 minut pierwszej połowy (21., 37., 42.) trzykrotnie pokonywał Manuela Almunię.

Czwartego gola dołożył krótko przed końcowym gwizdkiem, pokonując Hiszpana strzałem z ostrego kąta. - Magiczny Messi łatwo i szybko rozprawił się z Arsenalem - pisała oficjalna strona UEFA.

- Musisz się starać i próbować przewidzieć to, co on zrobi, ale to jest takie trudne. On jest bardzo utalentowany i może zrobić to, co zechce w każdym momencie. Jest najlepszym piłkarzem świata - komplementował Messiego Almunia.

[nextpage]


Kapitalny wolej
Dejana Stankovicia (2010/11)

Inter Mediolan rozpoczął rywalizację z Schalke 04 Gelsenkirchen w ćwierćfinale z wysokiego "C". Tuż po rozpoczęciu spotkania kibice zobaczyli jedną z najpiękniejszych bramek w historii Champions League.

Do podania Estebana Cambiasso ruszył Diego Milito. Bramkarz Schalke postanowił go uprzedzić, wybiegając poza pole karne. Rzucił się do piłki "szczupakiem", wybił ją, ale... Za moment wyciągał ją z siatki.

Uderzenie Dejana Stankovicia z woleja było fenomenalne. W 25. sekundzie Serb i jego koledzy świętowali zdobycie bramki. Później jednak losy meczu potoczyły się po myśli gości, którzy triumfowali 5:2.

Na koniec zostawiliśmy najciekawsze: kogo przelobował Stanković? Manuela Neuera.

A skoro mowa o niemieckich drużynach, inna ekipa z Bundesligi zafundowała swoim kibicom nie lada horror. Z happy endem.

[nextpage]

PAP/EPA/BERND THISSEN
Cud w Dortmundzie, czyli dwa gole Borussii w doliczonym czasie gry (2012/13)

Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski ich koledzy z BVB przystępowali do rewanżowego spotkania z Malagą pełni optymizmu. Wprawdzie pierwsze spotkanie w Hiszpanii zakończyło się bezbramkowym remisem, ale ekipa z Dortmundu przeważała i miała więcej sytuacji do strzelenia gola. Mając za sobą fantastyczną publikę na Signal Iduna Park, nikt nie brał pod uwagę czarnego scenariusza.

Wystarczył jednak moment nieuwagi i Joaquin pokonał w 25. minucie Romana Weidenfellera, co mocno skomplikowało sytuację gospodarzy. Jeszcze przed przerwą odpowiedział Lewandowski, ale nadal to Malaga miała korzystny wynik. A gdy w 82. minucie na 2:1 dla zespołu Manuela Pellegriniego podwyższył Eliseu, niektórzy kibice BVB zaczęli opuszczać stadion. Drużyna Juergena Kloppa musiała bowiem strzelić jeszcze dwa gole.

Zrobiła to! Gdy rozpoczął się doliczony czas gry, wyrównał Marco Reus, a w 93. minucie - w podbramkowym zamieszaniu - piłkę do siatki wepchnął Felipe Santana. Brazylijczyk był na spalonym, ale asystent sędziego Craiga Thomsona nie podniósł chorągiewki.

Niemcy nazywali to rozstrzygnięcie "cudem". Rozgoryczeni Hiszpanie "złodziejstwem". - Wychodzi na zero, bo przecież drugi gol dla Malagi również był ze spalonego. Nikt więc nie może mieć żadnych pretensji - przypominał w rozmowie z "Super Expressem" Robert Lewandowski. - Końcówka była po prostu niewiarygodna. Po drugiej bramce dla Malagi czułem, że będzie trudno. Ale nigdy nie straciliśmy wiary w to, że awansujemy - dodał.

Dwa lata później Polak ponownie odegrał jedną z czołowych ról w ćwierćfinale, tyle że w monachijskim Bayernie.

[nextpage]

Bayern Monachium miażdży FC Porto. 5:0 już do przerwy (2014/15)

- Ten wynik jest niespodzianką. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo przeciwko drużynie, która przez większość meczu posiada piłkę. Wykorzystaliśmy jednak swoje okazje i udowodniliśmy, że też potrafimy grać - mówił uradowany Jackson Martinez, kapitan Porto, po zwycięstwie u siebie 3:1 z Bayernem Monachium.

Zespół Josepa Guardioli - zwłaszcza w obronie - zagrał w pierwszym spotkaniu katastrofalnie. Niby w Monachium nikt przed rewanżem nie panikował, ale dało się wyczuć lekką niepewność. Szybko jednak zamieniła się ona w euforię.

Bawarczycy z pasją ruszyli do ataku, a Porto w niczym nie przypominało drużyny z pierwszego spotkania. Po golach Thiago Alcantary i Jerome'a Boatenga Bayern już po 21 minutach miał wynik, na jakim mu zależało. Ale nie zwalniał tempa. Robert Lewandowski, Thomas Mueller, ponownie "Lewy" - do przerwy mistrzowie Niemiec wręcz zmiażdżyli rywala (5:0). Przypomniał się półfinał mundialu Brazylia - Niemcy.

W II połowie fajerwerków już nie było. Oba zespoły strzeliły po jednym golu. "Lewy" i jego koledzy awansowali do półfinału, tam jednak przeszkodą nie do przeskoczenia okazała się Barcelona.

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: piękny gest piłkarzy Barcelony
 
Kibicuj Lewemu i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

< Przejdź na wp.pl