Getty Images / Keystone

"Zespołu już nie ma... eksplodował". 67 lat od tragedii "Wielkiego Torino"

Grzegorz Wojnarowski

W latach 40. drużyna FC Torino była wielka. Najlepsza we Włoszech, prawdopodobnie najlepsza w Europie. Budowano ją latami, a przestała istnieć w jednej chwili - gdy samolot z piłkarzami i trenerami na pokładzie rozbił się o mur Bazyliki Superga.

Wieści o poważnym wypadku lotniczym na wzgórzu Superga rozprzestrzeniały się po Turynie lotem błyskawicy. Szybko dotarły do Vittorio Pozzo. Legendarny trener reprezentacji Włoch był wówczas dziennikarzem gazety "La Stampa". Pisał o meczach najlepszej drużyny w kraju, "Il Grande Torino". I wiedział, że tego dnia zespół miał wracać samolotem z Lizbony.

63-letni mężczyzna nie przejmował się brzydką pogodą - 4 maja 1949 roku był w stolicy Piemontu szarym, pochmurnym i deszczowym dniem. Starał się znaleźć na miejscu katastrofy najszybciej jak mógł. W końcu dotarł do podnóża pięknej, historycznej bazyliki. Widok ściął go z nóg. "Zespołu Torino już nie ma... zniknął... spłonął... eksplodował..." - napisał dzień później w swojej gazecie.

Od wielu lat piłka nożna w Turynie kojarzy się przede wszystkim z potężnym Juventusem. Biedniejsze i słabsze Torino pozostaje w cieniu "Starej Damy". Ponad pół wieku temu było jednak inaczej. To Torino było numerem 1, nie tylko w mieście, ale i w całych Włoszech.

ZOBACZ WIDEO Polskie Gwiazdy Piłkarskie: Artur Boruc (źródło TVP)
 

Dzięki właścicielowi i dyrektorowi Ferruccio Novo klub wyprzedzał swoje czasy. Ten były przemysłowiec objął rządy w Torino FC w 1939 roku i jako pierwszy na świecie zbudował sieć skautingową. Wykorzystywał też swoje doświadczenie biznesowe. Wiedział, że w dziedzinie piłki nożnej nie jest alfą i omegą, dlatego otoczył się futbolowymi ekspertami.

Zarządzane przez Novo Torino zrewolucjonizowało ówczesną piłkę nożną. Stosowało ustawienie 4-2-4 na długo przed tym, jak reprezentacja Brazylii pod koniec lat 50. podbiła nim świat. Grało z rozmachem i polotem. Węgierski trener Ernest "Egri" Erbstein kazał swoim graczom stosować pressing, szukać wolnych przestrzeni, nieustannie szukać okazji do ataku. Wszyscy mieli atakować, wszyscy mieli bronić. Niektórzy uważają, że bez "Il Grande Toro" Holendrzy nie stworzyliby ponad dwadzieścia lat później "Futbolu Totalnego".

Mądra praca dyrektora klubu i jego współpracowników po kilku latach zaczęła przynosić efekty. W 1943 roku klub wywalczył mistrzostwo Włoch. Po zakończeniu II Wojny Światowej na "Granatę" nie było mocnych. Zespół zbudowany wokół ściągniętego z Venezii błyskotliwego Valentino Mazzoli od 1946 roku nie miał sobie równych i zdobył trzy kolejne tytuły. W maju roku 1949 był w drodze po czwarty, gdy przyjaciel Mazzoli, kapitan Benfiki Lizbona Jose Ferreira, poprosił o przyjazd "Il Grande Toro" na swój pożegnalny mecz. Torino przyjęło zaproszenie, choć pod warunkiem, że nie przegra kluczowego w kontekście walki o mistrzostwo kraju spotkania z Interem Mediolan. Mecz zakończył się wynikiem 0:0 i 1 maja piłkarze Torino wsiedli na pokład trzysilnikowego Fiata G.212.

W Lizbonie włoski zespół, prowadzony przez węgierskiego trenera Ernesta "Egriego" Erbsteina, przegrał 3:4. 4 maja, tuż przed 10 rano, wyruszył w drogę powrotną do Turynu. O 13:15 samolot pilotowany przez doświadczonego, nagradzanego za odwagę weterana wojennego Pierluigiego Meroniego wylądował w Barcelonie, by zatankować. W czasie gdy obsługa lotniska nalewała paliwo, piłkarzy i działacze spotkali się ze swoimi kolegami z AC Milan, którzy byli w drodze do Madrytu.

Do Turynu samolot dotarł tuż po godzinie 17. Pogoda nad miastem była fatalna. Kapitan Meroni był zmuszony zmniejszać pułap do momentu, w którym bardzo słaba widoczność się poprawi. Nie poprawiała się, w okolicy wzgórza Superga na wysokości 675 metrów wynosiła zaledwie 40 metrów. Meroni stracił orientację i schodził w dół zbyt szybko (po latach przeprowadzono badania po których stwierdzono, że wysokościomierz mógł ulec awarii i zaciąć się na 2000 metrów). Gdy zobaczył przed sobą wzgórze, było już za późno, by uniknąć zderzenia. Samolot wpadł na mury Bazyliki Superga z prędkością 180 kilometrów na godzinę i eksplodował, szczątki stanęły w płomieniach. Zginęła cała czteroosobowa załoga i wszyscy pasażerowie - 18 piłkarzy, 2 trenerów, 3 działaczy, 3 dziennikarzy i tłumacz.

[nextpage]

Wiadomość o katastrofie szybko rozprzestrzeniała się wśród mieszkańców Turynu, którzy zaczęli schodzić się pod bazylikę. Jako jeden z pierwszych na miejscu tragedii pojawił się wspomniany Vittorio Pozzo. Były selekcjoner reprezentacji Włoch, trener mistrzów świata z 1934 i 1938 roku, był zdruzgotany. Gdy zobaczył, co zostało z rozbitego Fiata G-212, jak wielu innych zalał się łzami. "Zespołu Torino już nie ma... zniknął... spłonął... eksplodował... Zespół zginął w akcji, jak oddział zszokowanych żołnierzy na wojnie, którzy wyszli z okopów i nigdy nie wrócili" - napisał Pozzo po tragedii na łamach "La Stampy".

Pozzo dobrze znał piłkarzy Torino, większość z nich jeszcze rok wcześniej powoływał do drużyny narodowej, dlatego to jemu powierzono przykry obowiązek identyfikacji zwłok. Większość ciał była jednak w takim stanie, że trzeba było je identyfikować po znalezionych przy ofiarach dokumentach, przedmiotach osobistych i biżuterii.

Po katastrofie działacze AC Milan zaapelowali do włoskiej federacji o przyznanie tytułu Torino. Propozycję poparły pozostałe kluby, nikt się nie sprzeciwił. Katastrofę przeżyli tylko dwaj gracze - obrońca Sandro Toma i rezerwowy bramkarz Renato Gandolfi. Toma, pomimo kontuzji kolana, chciał lecieć do Lizbony, jednak jego ciężarna żona Giovanna przekonała go, by tego nie robił. W meczu z Benfiką w zespole z Turynu miał grać też Ladislao Kubala z Pro Patrii, późniejszy gwiazdor Barcelony. W ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu z powodu choroby syna. Z kolei Ferrucio Novo nie poleciał z zespołem, ponieważ zachorował na grypę. W dniu katastrofy mimo choroby poszedł na feralne wzgórze. Kiedy spotkał tam Tomę, zabronił mu podejść do wraku. Nie chciał, by ten zobaczył spalone ciała swoich kolegów.

Torino w pozostałych meczach sezonu obok Tomy i Gandolfiego wystawiało graczy drużyny młodzieżowej. Jego rywale, w geście solidarności, postępowali podobnie. Pierwszy mecz po tragedii, przeciwko Genoi, rozpoczął się w kompletnej ciszy. Któryś z kibiców, którzy tego dnia wypełnili legendarny Stadio Filadelfia do ostatniego miejsca, w końcu zaczął skandować "Toro, Toro". Przyłączyło się do niego kilka osób, potem kolejni i kolejni. W końcu cały stadion dopingował młodych chłopaków w koszulkach "Granaty", a ci wygrali 4:0.

Wcześniej odbył się pogrzeb ofiar tragedii na wzgórzu Superga. Pół miliona ludzi wyszło na ulice, by pożegnać swoich bohaterów. Tłum przemaszerował spod Stadio Filadelfia na cmentarz Palazzo Madonna, a po ceremonii kolejne trzydzieści tysięcy osób udało się do podnóża Bazyliki i tam raz jeszcze oddało hołd "Wielkiemu Torino".

Włochy długo wychodziły z szoku po śmierci najlepszych piłkarzy w kraju. Trauma była tak silna, że rok później, na mistrzostwa świata do Brazylii, drużyna narodowa podróżowała nie samolotem, a statkiem. Nie bez znaczenia dla wyboru takiej formy podróży był fakt, że szefem wyprawy do Ameryki Południowej był Feruccio Novo.
Drużyna narodowa, która przed II Wojną Światową dwa razy zdobywała mistrzostwo świata, po utracie najlepszych zawodników była w rozsypce i potrzebowała wielu lat, by wrócić na szczyt. Nie mogło być inaczej, skoro w latach przed katastrofą reprezentacja Włoch to było właściwie "Il Grande Torino". W 1947 roku w meczu przeciwko Węgrom dziesięciu z jedenastu zawodników wyjściowego składu wywodziło się z tego klubu. Dla innej drużyny grał na co dzień tylko bramkarz.

Dopiero w 1970 roku Włosi zdołali przebrnąć pierwszą rundę mistrzostw świata. W drużynie "Azzurrich" grał wówczas syn Valentino Mazzoli, Sandro, który wyrósł na jednego z najlepszych piłkarzy w historii włoskiego futbolu. We wspomnianym roku 1970 został wicemistrzem świata, dwa lata wcześniej wygrał mistrzostwa Europy.
Kiedy doszło doszło do tragedii na wzgórzu Superga, Sandro Mazzola miał zaledwie 7 lat. W jednym z wywiadów wyznał kiedyś, jakie jest jego najsilniejsze wspomnienie związane z ojcem. - Kiedy szedłem z nim przez Turyn, nie rozumiałem, dlaczego ciągle ktoś go zatrzymuje. Przerażało mnie to. Byłem tylko dzieckiem i mocno trzymałem go za rękę. Ściskanie jego dłoni jest tym, co najbardziej zapamiętałem z tamtego czasu - powiedział 70-krotny reprezentant Włoch.

"Azzurri" potrzebowali czasu, ale w końcu się podnieśli i wrócili do grona europejskich potęg. Torino swojej pozycji nie odzyskało nigdy. Na kolejne, zarazem ostatnie jak do tej pory mistrzostwo, czekało aż do 1976 roku. Z cienia lokalnego rywala, Juventus, nie wyszło po dziś dzień.

Trudno ocenić, jaki wpływ na cały europejski futbol miała tragedia na wzgórzu Superga. Niektórzy twierdzą, że gdyby się nie wydarzyła, to właśnie nowocześnie zarządzane i mądrze budowane Torino, a nie Real Madryt, zdominowałoby pierwsze edycje Pucharu Europy.

Obecnie pozostałości po katastrofie są traktowane niczym relikwie i przechowywane w muzeum w Grugliasco pod Turynem. Znajdują się osobiste bagaże Valentino Mazzoli, Virgilio Maroso i Ernesta Erbsteina, śmigło, opona i rozbite fragmenty kadłuba.

Co roku na wzgórzu Superga odbywają się uroczystości ku czci ofiar katastrofy z 1949 roku. Zgodnie z tradycją aktualny kapitan Torino po mszy świętej odczytuje nazwiska wszystkich tych, którzy zginęli w katastrofie. Od kilku lat odczytuje je reprezentant Polski, Kamil Glik.

Grzegorz Wojnarowski
Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

< Przejdź na wp.pl