Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković

Aleksandar Vuković: Hasi był ofiarą okoliczności

Marek Wawrzynowski

- Wcześniej nie było w Legii radości z wygranej. Zawodnicy przychodzili tu jak do zwykłej pracy. Cieszyli się, ale nie potrafili tego okazać - mówi Aleksandar Vuković, asystent trenera Legii Warszawa, Jacka Magiery.

WP Sportowe Fakty: Furorę robiły niedawno filmy z szatni Legii z panem w roli głównej. Jest pan postrzegany jako człowiek od motywacji. To dobrze?

Aleksandar Vuković: - Nie myślałem o tym. Jestem na początku swojej drogi, jeśli chodzi o pracę trenerską. Przyjdzie moment, gdy sprawdzę się w roli pierwszego i wtedy będziecie mnie oceniać pod każdym kątem. A teraz jestem asystentem trenera, staram się pomagać tak jak potrafię. Wydaje mi się, że jestem naturalną osobą do tego. Czuję ten klub, wiem co czuje piłkarz polski i zagraniczny. Wiem też czego potrzeba, żeby drużyna się do siebie zbliżyła.

Tego w Legii brakowało?

- Gdy pracowałem z trenerem Czerczesowem czy Besnikiem miałem wrażenie, że nie było tej radości z wygranej. Czasem można było odnieść wrażenie, jakby zawodnicy przychodzili tu jak do zwykłej pracy. Cieszyli się oczywiście z wygranych, ale chyba nie potrafili tego okazać.

W pierwszym filmie, po meczu z Lechem, uczy pan śpiewać po polsku kilku obcokrajowców, m.in. Thibaulta Moulina czy Vadisa Odjidję-Ofoę. To o tyle istotne, że wcześniej oni trzymali się osobno. Pojawiały się doniesienia, że było kilka "drużyn w drużynie".

- Bariera językowa zawsze jest problemem, to naturalne. Jak dodatkowo brakuje wyników, to jest zagrożenie, że się porobią grupy.

Ale poza tym zawodnicy których sprowadził Besnik Hasi mieli pewne miejsce w zespole, cokolwiek by się nie działo. To nie sprzyja integracji.

- To jest inna sytuacja, ale odbudowanie atmosfery to nie jest proces, który dzieje się z dnia na dzień. Że przyjdzie gość z Belgii, z Brazylii, z Afryki i zostaną w ciągu miesiąca rodziną. To niemożliwe. Teraz to poszło do przodu i jeszcze pójdzie. To nie jest łatwa sprawa, masz 25 osób, nie każdy może czuć się perfekcyjnie.

ZOBACZ WIDEO Michał Kołodziejczyk: Jacek Magiera może nie dać trzeciej szansy Langilowi (źródło: TVP SA) 

Zwłaszcza jeśli siedzi na ławce.

- Dokładnie, dlatego trzeba wykorzystać takie chwile jak w szatni po wygranych meczach. Wygrana to wspólne święto, przegrana też jest nasza.

A 8 bramek z Borussią jest czyje, wasze czy Cierzniaka?

- Zacznijmy od tego, że można mieć do niego pretensje o jedną bramkę. Tworzenie zespołu polega na tym, żeby przez trudne momenty przechodzić dużo łatwiej. Bez obrażania się, wytykania placem, odwracania się plecami. Każdy może się znaleźć w sytuacji gdy coś mu nie wyszło. To życiowe, sportowe, część naszej pracy.

A jednak pan zdecydował się posadzić Vadisa na ławce gdy mu gorzej szło.

- Tak, wcześniej z nim porozmawiałem. Uważam, że obok Ljuboji to najlepszy piłkarz jaki trafił do polskiej Ekstraklasy. To ta sama półka. Jeśli do polskiej Ekstraklasy trafia facet, za którego niedawno ktoś zapłacił 5 milionów euro, to jest to potężne cv, w porównaniu do różnych Vukoviciów, którzy przyjeżdżali tu wcześniej. Ale powiedziałem mu, że dla mnie najważniejsza jest drużyna. Był po słabszych meczach z Borussią Dortmund i Zagłębiem Lubin i po prostu nie zasługiwał na grę. Wytłumaczyłem mu swoje stanowisko i on zareagował bardzo pozytywnie. Pokazał profesjonalizm, że chce się skupić na swojej robocie, że zasługuje na kolejną szansę. Postawiłem go przed wyborem: Albo się obrazi i odsunie się na margines albo przyjmie to godnie i będzie trenował normalnie. A z jego potencjałem dobra gra to kwestia czasu. Poza tym zrobiłem to też dla jego dobra. Była na niego nagonka i dla wszystkich było ważne, żeby widzieli że to nie jest gość, który musi grać zawsze.

Zawodnicy, którzy siedzieli na ławce rezerwowych mieli pretensje? Powstało niezdrowe napięcie?

- Każdy na początku przechodzi okres gdy jest badany. Albo drużyna go akceptuje albo nie. Vadis miał o tyle trudno, że trafił z określonym nazwiskiem. Grał cały czas i media zaczęły pisać o zarobkach. Że najlepiej opłacany piłkarz Ekstraklasy i tak dalej. Moim zdaniem to zły PR, zwłaszcza jeśli ma go zaakceptować grono ludzi. Więc siadł na ławce, potem drugi raz, ze Sportingiem. Wszedł, dał dobrą zmianę. A od następnego meczu zaczął grać świetnie i tak już zostało. Myślę, że teraz każdy tu się cieszy z tego, że ma takiego piłkarza w zespole. I teraz doskonale rozumiem trenera Hasiego. On wiedział to, czego my nie wiedzieliśmy, Jakim piłkarzem jest Vadis. Dla mnie zapewnienia, że jest świetny, nie miały znaczenia gdy zobaczyłem go w Zabrzu czy nawet innych meczach gdzie nie grał źle, ale nie tak jak powinien. Nie aż tak żeby musiał koniecznie grać, bez względu na okoliczności. Hasi rozumiał, że on musi grać, żeby się odbudował do swojego poziomu.

Hasi, skoro o nim mówimy, awansował do Ligi Mistrzów, przyprowadził dobrych piłkarzy jak Vadis czy Thibault Moulin. A jednak jest odbierany mocno negatywnie. Ludzie nie cieszyli się nawet z awansu do Ligi Mistrzów, co było przecież wydarzeniem historycznym.

- To wina Hasiego czy mentalności ludzi tutaj? Robert Lewandowski mówi, że w Niemczech ma bajkę w porównaniu z tym, co może przeżyć w Polsce. Tu ludzie często nie potrafią się cieszyć. Ja się bardzo cieszyłem z awansu do Ligi Mistrzów. Niektóre reakcje były dla mnie bardzo dziwne. Na pewno Hasi trafił do klubu w bardzo trudnym momencie. Jestem daleki od tego, żeby go krytykować. To bardzo dobry trener.

Poważnie? W jakim sensie?

- W sensie trenerskim, taktyka, znajomość futbolu.

A jednak coś było "nie tak".

- Moment w czasie. Po Stanisławie Czerczesowie, który zdobył tytuł mistrzowski i Puchar Polski. Zmieniliśmy pół zespołu, który zdobył te trofea. Zaczęła się budowa od nowa, w biegu. Z dnia na dzień chcieliśmy zbudować coś na miarę oczekiwań, a to nie było możliwe. Nie mówię, że nie popełnił błędów, ale też nie mówmy, że gdyby nie było Hasiego, wychodzilibyśmy teraz z grupy w Lidze Mistrzów. Przecież my wyszliśmy na Dortmund w Warszawie trzema zawodnikami, którzy grali w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu z Pogonią Szczecin. Z czego jeden to bramkarza, a drugi to Guilherme, który grał teraz z konieczności na lewej obronie. To eksperyment, który nie ma prawa powieść się na tym poziomie. Niepoważne potraktowanie rozgrywek z naszej strony.

Dlaczego?

- Jeśli mówimy o klubach, które są budowane za setki milionów euro, to mówimy raczej o stabilizacji. Dlaczego teraz mamy mówić, że to wina Hasiego. Czy Hasi nie wystawił Pazdana, Hlouska, Jędrzejczyka, Lewczuka, Borysiuka, bo nie chciał ich wystawić? Trochę lodu na głowę by się przydało. Musimy wyciągnąć wnioski, żeby nigdy nie być już w takiej sytuacji, że wychodzimy z dwójką nowych środkowych obrońców, którzy dopiero muszą się uczyć grania w Legii, a co dopiero w Lidze Mistrzów. W dodatku z Borussią Dortmund.

[nextpage]

Czyli Hasi jest ofiarą okoliczności?

- W dużym stopniu tak. Każdy miałby problem przejmując drużynę po Czerczesowie. Besnik przychodził do czegoś co łatwiej zepsuć niż coś dorzucić. Zachowując proporcje, odnosząc się jedynie do momentu w czasie, to tak jak przejęcie Manchesteru United po Fergusonie.

Albo Guardiola po Heynckesie?

- To moim zdaniem inna sytuacja. Właśnie informacja o tym, że przyjdzie Guardiola wyzwoliła w piłkarzach nową siłę, każdy zaczął grać jak na skrzydłach. Na ich miejscu też byłbym entuzjastą.

Hasi może został zaszczuty jak utrzymują wtajemniczone osoby, ale też sprowokował sytuację. Jak choćby legendarna sytuacja z tym weselem Kuby Rzeźniczaka.

- Ładnie pan to ujął: "legendarna". Dużo legend powstało. Ja tam nie widziałem problemu. Nowy trener chciał przygotować drużynę do walki o awans do Ligi Mistrzów, akurat miał przerwę w rozgrywkach na kadrę, więc nie miał połowy składu. Więc zgodził się, żeby kilka osób pojechało, a potem wróciło. To pompowanie afery.

Trudno uwierzyć, że Serb z takim mocnym nastawieniem patriotycznym, tak mocno broni uchodźcy z Kosowa.

- Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce, bo z pewnością byśmy się poróżnili. Ale kontakt z nim przypomniał mi, że człowiek jest człowiekiem. Ludzie z byłej Jugosławii, jak wyjeżdżają za granicę, spotykają się w jednym klubie czy mieście, raczej żyją ze sobą dobrze. Jesteśmy ekipą, która trzyma się razem. Dopiero wtedy widzisz, że ci ludzie, dorastający w innych realiach, są tobie bliscy, jak mało się różnimy. Wszyscy mieliśmy podobne problemy.

Ale skoro mówiliśmy o Kubie Rzeźniczaku, to jednak trzeba przyznać, że u Jacka Magiery przeżywa renesans formy. Przecież u Hasiego robił błąd za błędem.

- To ewidentnie kwestia głowy, inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Jacek Magiera dał do zrozumienia, że stawia na niego i w niego wierzy. Kuba zaczął inaczej funkcjonować. Wcześniej nie czuł się pewnie. Więc jeśli mówimy, że u Hasiego coś funkcjonowało nie tak, to właśnie to, że wielu zawodników nie czuło się pewnie. Natomiast nie dorabiałbym ideologii z tym weselem Kuby czy z odprawą, o której pisał "Przegląd Sportowy".

Przypomnijmy. Pokazywał piłkarzom rzut karny strzelany przez Tomasza Frankowskiego, choć w Jagiellonii gra Przemysław.

- I to miał być jakiś dowód, że on był słabym trenerem? Wtedy zagraliśmy najlepszy mecz za Hasiego. Zwłaszcza fantastyczną pierwszą połowę, gdzie Jagiellonia nie istniała. Skończyło się remisem, ale graliśmy bardzo dobrze.

Sporting Lizbona ma się czego bać?

- Skoro wyszli na Real bez strachu to może zejdźmy na ziemię. Ale na pewno Legia robi duży postęp.

I traci 8 bramek w Dortmundzie.

- Ok, ale mogliśmy jak jakiś słabeusz schować się za podwójną gardą. Swoją drogą niesamowite było to ich parcie do końca. Że prowadzili 7:4 a jeszcze chcieli strzelić gola w doliczonym czasie gry. To jest duża nauka.

Te wysokie wygrane z Jagiellonią czy Śląskiem to była kwestia czasu czy właśnie kwestia doświadczenia Ligi Mistrzów?

- Wygraliśmy dwa mecze przekonująco, ale wciąż mamy 8 punktów straty do Lechii i 5 do Jagiellonii. Wygraliśmy z nimi 4:1, ale do momentu strzelenia pierwszej bramki to był wyrównany mecz, oni mieli nawet więcej okazji.

Znowu ten pański dystans.

- Dystans i pokora. Wierzę w ten zespół, wiem że możemy wygrywać, ale inni też mają potencjał i zrobią wszystko, żeby Legię ograć. I jeśli nie będziemy gotowi w 100 procentach, mogą to zrobić.

Wiadomo, że chce pan kiedyś zostać pierwszym trenerem. Czego pan się nauczył przez ten okres pracy w roli asystenta?

- Na pewno tego, że nie wolno podchodzić zero-jedynkowo do pewnych rzeczy, zwłaszcza do piłkarzy. Ale przede wszystkim tego, że jesteś takim trenerem jaką jesteś osobą. Kursy, wiedza, to są twoje dodatkowe atuty.

A więc jakim trenerem będzie Aleksandar Vuković?

- Lubię trenerów żywiołowych, reagujących na zdarzenia. To jest moja natura. Nie siedzę jak Louis Van Gaal, który coś tam sobie notuje, tylko raczej żyję wszystkim.

Klopp, Simeone.

- Dokładnie. Choć żyją meczem, cały czas mają kontrolę nad tym, co się dzieje na boisku. Takim trenerem jest też Michał Probierz. Jestem w ogóle za tym, żeby porównywać się do tutejszych trenerów. Najpierw jest "polski Guardiola", "polski Mourinho" a potem przegrasz dwa, trzy mecze i już się z ciebie śmieją.

Czyli nie "serbski Klopp"?

- Jeśli przyjdzie taki moment, że zacznę pracować w lidze i będę mnie porównywali do innych trenerów, zastrzegę sobie, żeby porównywali tylko do tych pracujących w polskiej Ekstraklasie. Fornalika, Michniewicza, Probierza i tak dalej. Z góry zaznaczam, że jeśli kiedyś ktoś mnie nazwie serbskim Kloppem, podam go do sądu.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

< Przejdź na wp.pl