Gwiazdy na gwiazdkę: Diego Costa

Getty Images / Julian Finney
Getty Images / Julian Finney

Najbardziej znienawidzony piłkarz świata, człowiek bez serca i bez wstydu, prowokator, plujący na przeciwników, bestia. Doskonały, silny, rozbijający rywali, pewny siebie… Diego Costa to zawodnik wzbudzający skrajne emocje.

[b]

Wróg publiczny numer 1[/b]

Najbardziej znienawidzony piłkarz świata, człowiek bez serca i bez wstydu, prowokator, plujący na przeciwników, bestia. Doskonały, silny, rozbijający rywali, pewny siebie… Diego Costa to zawodnik wzbudzający skrajne emocje. Co o nim jest prawdą, a co tylko mitem?

Żeby dobrze zrozumieć, kim jest napastnik Chelsea Londyn, koniecznie trzeba cofnąć się do lat jego dzieciństwa. Urodził się i wychował w Lagarto, brazylijskim mieście. Nie traktował piłki nożnej jako sposobu na wyrwanie się z biedy, jak to często w przypadku Brazylijczyków bywa. Ojciec pracował ciężko, był rolnikiem, pieniędzy jego rodzinie jednak nie brakowało. Piłka dla Diego to była zabawa. Ale na poważnie, grał nie tylko z rówieśnikami, bo także z kolegami sporo starszymi. Musiał więc nauczyć się sprytu, przepychania z silniejszymi rywalami, nie wyszkoliła go żadna słynna piłkarska akademia, wszystko, z czego słynie dziś, wyniósł z ulic Lagarto. Będąc dzieckiem nie trenował w żadnym klubie… W rodzinnym mieście takiego nie było, ba, nie było nawet trawiastych boisk.

Na granicy z Paragwajem

- Zawsze miał agresywny sposób bycia. Więcej niż raz kończyło się to bójką - wspominał ojciec reprezentanta Hiszpanii, Jose de Jesus, w filmie dokumentalnym nakręconym przez hiszpański Canal Plus. A jako, że ojciec kochał futbol, synowi na imię dał Diego na cześć… Argentyńczyka Maradony. - Na boisku obrażałem wszystkich, nie miałem żadnego szacunku dla rywala. Myślałem, że muszę pozabijać przeciwników. Byłem przyzwyczajony, że dużo więksi, silniejsi rywale atakują innych łokciami, sądziłem, że to normalne - mówił Costa w rozmowie z "El Pais".

Diego do klubu trafił później, wpierw zapragnął się usamodzielnić. Opuścił Lagarto, przeprowadził się do Sao Paolo, aby pomóc wujkowi w prowadzeniu sklepu. Chciał zarabiać. Serwis internetowy BBC podaje, że nie tylko w ten sposób pozyskiwał pieniądze, bo również na granicy z Paragwajem kupował podrobione produkty znanych marek i potem upłynniał je w centrach handlowych. Wujek Jarminho, sam niespełniony piłkarz, dostrzegł jego talent i namówił Diego, ponoć obiecał, że będzie mu nawet za to płacił, aby ten zaczął treningi w klubie Barcelona Esportivo Capela. W wieku 16 lat Costa wreszcie miał klub.

W Brazylii jego krewki charakter szybko dał o sobie znać. Zdzielił rywala, a kiedy obejrzał czerwoną kartkę, ruszył jeszcze w stronę arbitra. Wyrok był wysoki, cztery miesiące dyskwalifikacji. Tyle że wpadł w oko gigantowi w świecie agentów piłkarskich Jorge Mendesowi. Jak podaje BBC, kara zawieszenia w magiczny sposób została anulowana, współpracownik Mendesa obejrzał Diego w meczu i przed ukończeniem 18. roku życia napastnik wylądował w Europie.

Był 2006 rok. Już po miesiącu pobytu w Portugalii, Diego chciał wracać do domu, ojciec przekonał go, żeby został. Prawdę mówiąc, dziwnie układały się jego losy: Braga wypożyczyła go do Penafiel, a więc klubu nie grającego wówczas w portugalskiej ekstraklasie i niedługo później jego pozyskanie ogłosiło Atletico Madryt, które zresztą od razu wypożyczyło go z powrotem do Bragi. Był piłkarzem tak nieznaczącym, iż prezydent Atletico Enrique Cerezo, przedstawiając sprowadzonego zawodnika wypalił, że to… nowy Kaka. A gdzie mu do gry na pozycji byłego gwiazdora Milanu i Realu Madryt? Zdaje się, że Jorge Mendes przy transferze musiał roztaczać swój czar.

Najmniej inteligentny?

- Był pewny siebie, a na boisku cechował go superegoizm. Nie mówię, że strzelał na bramkę z czterdziestu metrów, ale kiedy okazja była dobra, nie zauważał kolegów. Liczył się tylko on i gol - wspomina Marcin Chmiest, który w sezonie 2006-07 przez pół roku grał z Diego w Bradze. - Nie do końca chodził twardo po ziemi. Był raczej beztroski, lubił życie, trzymał się w grupie Brazylijczyków, którą charakteryzowało głośne słuchanie muzyki. W czasie moich występów w Bradze nie musiał walczyć o swoje, był już wypożyczony z Atletico, więc jeśli tylko zdrowie dopisywało, grał, bo po to był w tym zespole. Nie mogę też powiedzieć, że był superprofesjonalistą, nie stosował specjalnej diety, budowę ciała miał przeciętną, nie był jakoś wyjątkowo wyrzeźbiony, na treningu dawał z siebie więcej tylko przy ćwiczeniach, które sprawiały mu radość, resztę po prostu wykonywał. Technika? Nic nadzwyczajnego, grał z nami Brazylijczyk, prawy pomocnik. Jakbyśmy ich postawili obok siebie, można byłoby mieć wątpliwości, że Costa urodził się w Brazylii. Pamiętajmy jednak, że on wtedy miał 18 lat, w dalszym czasie mogło się wiele zmienić. Kiedy jednak przychodził mecz, pokazywał swoją wartość. Miał charakter do walki, choć nie nazwałbym go boiskowym bandytą. Myślę, że tę chęć do prowokacji wypracowali w nim trenerzy. Diego Simeone i Jose Mourinho lubią futbol kontaktowy, Costa świetnie się w to wpisał. Już w Bradze był naprawdę silny. Graliśmy z Parmą w Pucharze UEFA, on strzelił gola, a gościa z zespołu przeciwnego, próbującego go powstrzymać, niemal niósł na plecach kilka metrów.

Było widać, że pójdzie dalej

Eden Hazard powiedział niedawno, że Diego jest najgłośniejszym i najmniej inteligentnym piłkarzem Chelsea Londyn. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy Belg żartował czy mówił na poważnie, niemniej są pewne symptomy, które pozwalają sądzić, że nie do końca to był dowcip. Nie tak dawno Chelsea opublikowała wideo. Hazard wcielił się w rolę reportera klubowej telewizji i zadawał pytania kolegom z zespołu. Diego Costa niewiele z siebie wydusił… poza szczeknięciem. Wyszło zabawnie, ale zapewne można wyobrazić sobie lepszy sposób na rozbawienie publiki. Costa, mimo że w Londynie jest już dwa lata, nie nauczył się języka angielskiego, wywiady z nim należą do rzadkości. Latem między innymi ze względu na kłopoty komunikacyjne oraz londyńską aurę, chciał wracać do Atletico, do Cholo Simeone, którego darzy wielkim szacunkiem, który zrobił z niego napastnika klasy światowej.
[nextpage]Zapłać kitmenowi

Pewne zdarzenia z przeszłości też każą sądzić, iż Diego wybitnie lotny nie jest. Fran Guillen napisał książkę poświęconą napastnikowi o tytule "Diego Costa. Art of war". Znaleźć można w niej wiele anegdot z kariery Brazylijczyka. Trafiając do Albacete, drugiej ligi hiszpańskiej, był zaskoczony, że miasto nie leży na wybrzeżu i nie będzie miał dostępu do plaży… W Albacete miał wspólnie ze znajomymi urządzić też seans filmu pornograficznego, a że odgłosy zaczęły przeszkadzać sąsiadce, poprosiła o przyciszenie telewizora. Costa zapytał: - O co ci chodzi? Nie lubisz się kochać? Tak przynajmniej utrzymuje Vicene Ferre de la Rosa, administrator klubu Albacete. W Madrycie z kolei Diego pojawił się z psem rasy Yorkshire terrier. Marco Navas, kolega z Atletico wspomina, że mimo, iż jego zwierzak był sporo większy, to bał się małego Yorka Diego, gdyż był niesamowicie zacięty. Niczym jego pan. Może dlatego Costa przez miesiąc chodził z nosem spuszczonym na kwintę po stracie ukochanego towarzysza. Pies wyszedł przed dom powitać parkującego auto Diego, tyle że napastnik go nie zauważył i… przejechał pupila. - Nie mogę w to uwierzyć. Zabiłem mojego psa - zwierzył się Costa Paulo Assuncao, który zapytał dlaczego od dłuższego czasu jest taki przybity.

Historia z psem pokazuje, że Diego nie jest pozbawiony serca i wstydu, jak kiedyś powiedział o nim Antonio Amaya. Obrońca Betisu Sewilla popełnił prosty błąd na boisku, Costa go wykorzystał i strzelił gola, po czym podbiegł do rywala i… podziękował mu za prezent. Prowokacje, często chamskie faule, jak niedawny atak na bramkarza West Hamu Adriana, tworzą z niego wroga publicznego numer jeden. On sam mówi, że to tylko praca, część gry z przeciwnikiem, kiedy mecz się kończy, o wszystkim zapomina i staje się spokojnym, uśmiechniętym człowiekiem. Poza tym nigdy na boisku nie zrobił nikomu krzywdy. Jest w tym sporo racji, Costa ma opinię śmieszka, kawalarza.

Z fragmentów książki "Diego Costa. Art of war", które można znaleźć w sieci, dowiadujemy się, że potrafi zrobić kipisz w pokoju hotelowym kolegi z zespołu, schować się w trakcie treningu w kupce skoszonej trawy leżącej obok boiska, zamknąć sztab szkoleniowy w saunie, albo wrócić do klubu z wakacji z nadwagą i ogłosić, że winna jest jego mama, która za dobrze gotuje. Trudno go nie lubić, zwłaszcza że potrafi walczyć o swoje i nie tylko. Manolo Bleda ze sztabu medycznego Albacete w książce Frana Guillena opowiada, że Diego potrafił wstawić się za innymi. Sytuacja finansowa klubu nie była najlepsza, zapadła decyzja, że wypłaty będą otrzymywać tylko piłkarze, sztab szkoleniowy i medyczny może zaczekać. Costa zakomunikował więc, że nie będzie trenował, dopóki wszyscy nie będą mieli płacone: - Przez 35 lat nigdy kogoś takiego nie spotkałem - twierdzi Bleda. Na tym nie koniec, to już opowieść lekarza Albacete Eduardo Rodrigueza Vellando: - Do szatni przyszedł prezydent klubu. Z każdym postanowił się osobiście przywitać. Ściskał więc ręce aż doszedł do Diego, wyciągnął dłoń i zawisła w powietrzu… Zapłaciłeś kitmenowi? - zapytał Diego. - Nie uścisnę ci dłoni, dopóki tego nie zrobisz.

Idziemy na wojnę

W rodzinnym Lagarto otworzył akademię piłkarską, gdzie dzieciaki mogą uczyć się futbolu. Bezpłatnie, Costa sam wszystko finansuje. Ale Brazylia go nie kocha. Brazylia ma żal, że wybrał grę dla reprezentacji Hiszpanii. Tamtejsza federacja nawoływała nawet do odebrania napastnikowi brazylijskiego obywatelstwa. Ówczesny wiceprezydent CBF Carlos Eugenio Lopes w 2013 roku mówił na łamach "O Globo" wprost, że Diego wybrał Hiszpanię dla pieniędzy, że teraz to już nikt w Brazylii nie chce, aby zanieczyścił kadrę, że stał się persona non grata i że sami zawodnicy nie chcą już grać z Costą, niemniej postara się, żeby dla Hiszpanii grać nie mógł. Nie powiodło się, ale zadra w sercach Brazylijczyków pozostała. Jeden z salonów samochodowych zachwalał swoje produkty następująco: w przeciwieństwie do Diego Costy, te auto jest czymś, z czego Brazylijczycy mogą być dumni. Tylko w Lagarto wieść o powołaniu Diego do kadry Hiszpanii została przyjęta entuzjastycznie - strzelały fajerwerki, samochody trąbiły na ulicach, a ludzie ubierali koszulki reprezentacji La Roja.

Jaki jest więc Diego Costa? Wiele wskazuje na to, że Costa piłkarz i Costa człowiek to dwie zupełnie inne osobowości. Że nie kłamie, mówiąc, iż jego zachowania na boisku to tylko praca, rola, którą odgrywa, sposób na tak uwielbiane przez niego zwycięstwa. Czy jest przez to słabszym piłkarzem? Niekoniecznie, słabi nie dochodzą do tego poziomu. Odkąd menedżerem Chelsea jest Antonio Conte, Costa znów się uśmiecha, już nie chce wracać do Madrytu, Włoch znalazł sposób, aby do niego dotrzeć, a Diego odwdzięcza się golami i… wojną z przeciwnikami. Robi to, w czym jest najlepszy. Jeszcze raz historia z książki "Diego Costa. Art of war". Pierwszy dzień Brazylijczyka w Chelsea. Diego wyuczył się dwóch zdań po angielsku, które koniecznie chciał przekazać kilku nowym kolegom. Poprosił o pomoc Oscara. Brazylijczyk w końcu przyprowadził Johna Terry'ego, Gary'ego Cahilla, Nemanję Maticia i Branislava Ivanovicia. Żadnych wirtuozów, ludzie do twardej walki na boisku. Panowie podali sobie ręce, Diego wyprostował się i łamaną angielszczyzną przemówił: - Idę na wojnę. Pójdziecie ze mną.

Przemysław Pawlak

ZOBACZ WIDEO Maciej Rybus: Transfer do Lyonu wynagrodził mi Euro 2016

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: