East News / Artur Barbarowski / Na zdjęciu; Andrzej Iwan

Andrzej Iwan - życie na krawędzi

Marek Wawrzynowski

Starsi kibice pamiętają go jako piłkarza niezwykle utalentowanego, wszechstronnego, ale i pechowego. Dla młodych Andrzej Iwan stał się gwiazdą dzięki głośnej autobiografii, w której mówił o uzależnieniu od hazardu i próbach samobójczych.

Jeden z kolegów Andrzeja Iwana po lekturze jego autobiografii zapytał: "Jak on to wszystko zapamiętał, skoro cały czas był pijany?". Było to oczywiście kpiarstwo, ale Iwan jest swego rodzaju fenomenem. Gdyby powiedzieć, że ma bardzo dobrą pamięć, nie oddawałoby to zjawiska w średnim choćby stopniu. Ten świetny komentator, król anegdot i człowiek, który, co tu dużo mówić, wielokrotnie przegrał swoje życie, był na pewno jednym z największych talentów, jakie pojawiły się w polskim futbolu, w czasach jego świetności.

Pod koniec 1978 roku "Piłka Nożna" odnotowała, że tylko jeden piłkarz zagrał w trzech reprezentacjach - juniorów, młodzieżowej i pierwszej. Andrzej Iwan został nawet w plebiscycie gazety wybrany najlepszym młodym środkowym napastnikiem, co było w tym czasie czymś zupełnie naturalnym. Przemilczano natomiast fakt, że w tym czasie zawodnik został zawieszony za pobicie kelnerki i milicjantów.

Rzecz zdarzyła się w restauracji "Stylowa" i na lata stała się pierwszym skojarzeniem z piłkarzem. Choć był jednym z największych polskich talentów, przeciętny kibic pytany o Iwana odpowiadał bez zastanowienia: "Stylowa".

Tego wieczoru Iwan spotkał wielu znajomych, dlatego pobyt zdecydowanie się przeciągnął. Przy wyjściu doszło do awantury. Każdy przedstawiał inną wersję. Według kelnerki agresorem był zawodnik, on sam w swojej książce "Spalony" utrzymywał, że to pracownicy restauracji prowokowali, wyśmiewając go i chowając palto.

Obie strony zgodnie zeznają, że dostał ataku furii. On sam pisze, że rzucił się na kelnerki, w jedną rzucił kuflem, choć nie trafił. Wersja obowiązująca jest taka, że kelnerkę po prostu uderzył.

Ciąg dalszy miał miejsce na posterunku, gdzie znokautował dwóch milicjantów, za co został skatowany przez ich kolegów.

Pewnie gdyby nie fakt, że grał w milicyjnym klubie, byłoby jeszcze gorzej. Ale miał 18 lat i szczególną pozycję w krakowskiej piłce.

Lucjan Franczak, jego trener z drużyny juniorów: - Rzadko zdarza się taki talent. Był bardzo szybki i silny, świetnie grał głową, ale strzał lewą czy prawą nogą też nie sprawiał mu problemów. Dziś trudno o takich piłkarzy. Grają sobie "ja do ciebie, ty do mnie", a on szedł jeden na jednego, uderzał z dystansu. Doskonały był.

Pierwszą piłkę dostał na komunię świętą od ojca, ale nie nacieszył się nią długo. Już podczas pierwszej gry starsi chłopcy uznali, że im przyda się bardziej. Dzień później, razem z Iwanem seniorem, poszli odebrać własność, ale chłopców nie spotkali. Za to dziwnym zbiegiem okoliczności napatoczył się Marian Pomorski, kierownik Wandy Kraków. To on nauczył Iwana wszystkiego, co jest ważne w futbolu.

"Potem uczyłem się już tylko życia i boiskowego cwaniactwa" - mówił sam zainteresowany w wywiadzie dla "Piłki Nożnej".

Wspomniany rok 1978 zaczął się fantastycznie. Wyjechał z kadrą narodową do Kuwejtu, gdzie zagrał w dwóch sparingach z miejscowymi zespołami o niezbyt oryginalnych nazwach: FC Kuwait i FC Arabic. Pierwszy mecz Polacy wygrali 3:1, w drugim zremisowali 2:2. 18-latek strzelił 4 z 5 bramek, ostatnią dołożył Grzegorz Lato, wtedy jeszcze aktualny król strzelców mistrzostw świata. Selekcjoner Jacek Gmoch miał do Iwana ograniczone zaufanie, bo już docierały do niego informacje o nieciekawym towarzystwie młodego zawodnika.

[nextpage]


Ale zdecydował się go zabrać na mundial do Argentyny. Wydawało się, że tylko po doświadczenie, bo trzeba pamiętać, jaka wówczas była konkurencja. W drużynie byli m.in. Włodzimierz Lubański, Andrzej Szarmach czy Grzegorz Lato.

Nie zrobił w Argentynie furory. Zagrał w dwóch meczach, bramki nie strzelił.

A jednak zdobył doświadczenie, i jak pisał Roman Hurkowski w "Piłce Nożnej", do Iwana ustawiali się zachodni dziennikarze, bo był ciekawostką - najmłodszym uczestnikiem turnieju. Wypytywali się go więc o różne rzeczy, przy czym częstym pytaniem było "czy ma dziewczynę?". Wprawiał ich w zaskoczenie, odpowiadając, że takie rzeczy nie są mu w głowie, gdyż ma już żonę i dziecko.

Potem była fantastyczna kampania Wisły Kraków prowadzonej przez Oresta Lenczyka. Zespół w pierwszej rundzie Pucharu Europy pokonał FC Brugge, zespół prowadzony przez legendarnego Ernsta Happela (w plebiscycie "The Times" wybranego 2. najlepszym trenerem w historii futbolu po Rinusie Michelsie), wówczas wicemistrza Europy. I Wisła awansowała dalej. Iwan może w tych meczach nie odegrał znaczącej roli, ale był zawodnikiem pierwszego składu. W ćwierćfinale nie zagrał, bo był już zawieszony za rozróbę w "Stylowej". Wisła odpadła z późniejszym finalistą.

ZOBACZ WIDEO Wstydliwa porażka Olympique Lyon z SM Caen, krótki występ Rybusa. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

Z czasem Iwan ustabilizował się jako piłkarz. W latach 1980-82 w trzech sezonach strzelił 36 goli, co pewnie nie było wynikiem wybitnym, zwłaszcza gdy spojrzeć na popisy Kazimierza Kmiecika (w latach 76-80 czterokrotny król strzelców), ale dobrym. Do tego stopnia, że Iwan miał miejsce w kadrze Piechniczka.

Kontuzja w meczu Kamerunem przekreśliła jego marzenia. Nie ukrywał, że miał ogromny żal do selekcjonera, który zamiast dać mu wolne, wybierał zastrzyki i odebrał mu kawał kariery.

Nie pograł w mistrzostwach, nie poszedł do wielkiego Widzewa, który w tym czasie był najlepszą drużyną w Polsce. Zamiast tego trafił do Górnika Zabrze. I to był doskonały ruch. Coraz słabszą zachodzącą Wisłę zamienił na nową siłę w polskiej piłce. I znowu był znakomity. Ale do kadry miał pecha.

W 1986 roku wydawało się, że jest pewniakiem do wyjazdu do Meksyku, ale doznał kontuzji w meczu z Legią i skończyło się na mundialu w telewizji.

Gdy w 1987 roku, jako 28-latek, zbliżał się do końca kariery, Roman Hurkowski pisał o nim: "Zaczynał jako klasyczny środkowy napastnik, który cofał się tylko po to, by otrzymać piłkę i rozpędziwszy się, zgubić rywali. Przyspieszenie miał jak Włodek Lubański. Permanentne kontuzje, być może wynikające i z okresami mało higienicznego trybu życia, sprawiły, że w miarę lat nie imponował już startem i szybkością, ale nie stracił walorów technicznych i strzeleckich, doskonaląc natomiast strategicznie. Wiązało się to ze zmianą na boisku nie tylko roli, ale i rejonu działania. Tak to, w sposób ewolucyjny, stał się Andrzej dla Górnika tym, kim u schyłku kariery był Ernest Pol".

Żeby zrozumieć skalę tego porównania, ocierającego się o pogranicze herezji, trzeba by chyba mieszkać na Śląsku.

Potem wyjechał do Niemiec i pewnie na zawsze by o nim zapomniano, gdyby nie autobiografia "Spalony", jedna z najgłośniejszych i co tu dużo mówić, najlepszych polskich książek o piłce.

Iwan opowiedział o swoim uzależnieniu od hazardu i o próbach samobójczych.

"Podcinanie żył nie jest łatwe. Samo cięcie to oczywiście banał, ale trudno osiągnąć zamierzony efekt, o czym miałem się dopiero przekonać. Tamtego dnia, we wrześniu 2008 roku, około dziesiątej rano, specjalnie poszedłem po żyletkę, potem przeczytałem instrukcję w internecie i wreszcie położyłem się w wannie wypełnionej ciepłą wodą, dzięki czemu żyły miały być bardziej nabrzmiałe, a i ból mniejszy. Położyłem się w wannie, czekając na nicość (...) napiłem się jeszcze wódki, żeby uśpić instynkty obronne. Powiesiłbym się, ale na to byłem chyba mimo wszystko za dużym tchórzem".

Próba się nie powiodła. Iwan, jak pisze, obudził się kilka godzin później z poczuciem zmarnowanej okazji. Drugi raz spróbował rok później. Napił się alkoholu, wziął 120 tabletek i czekał na śmierć. Obudził się trzy dni później.

Choć już wcześniej Iwan mówił o swoich problemach, to dopiero teraz osiągnęło to skalę masową, a on sam stał się nawet kimś w rodzaju celebryty, choć to słowo pasuje do niego jak krem orzechowy do kiełbasy. Na pewno zasłużył na ten powrót do świata żywych, bo to jeden z najinteligentniejszych i świetnie czytających grę komentatorów w Polsce.

< Przejdź na wp.pl