YouTube

Do dzisiaj nie wiadomo, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Student z Senegalu oszukał wielkiego trenera

Marek Bobakowski

21 lat temu nie było jeszcze Wikipedii, więc Graeme Souness nie mógł sprawdzić prawdomówności piłkarza rodem z Senegalu. Tak doszło do jednej z największych afer w historii futbolu.

Sportowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co tydzień znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

- Tak, słucham? - Graeme Souness nawet nie starał się ukrywać zdenerwowania.

Wszyscy w klubie wiedzieli, że kiedy prowadzi zajęcia, nie można mu przeszkadzać. Wszyscy poza nową sekretarką. Wbiegła na murawę, krzycząc wniebogłosy, że w biurze czeka na niego pilny telefon. Nie miał sił jej tłumaczyć, jakie zasady panują w tym klubie. Potem to zrobi.

- Witać pana. George Weah z tej strony.

Sounessa zatkało. Najlepszy piłkarz świata dzwoni do niego, do trenera przeciętniaka ligi angielskiej. O co chodzi?

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Zaskoczyliśmy tym przeciwnika  

- Wiiitttttammm - wykrztusił.

- Trenerze, mam piłkarza, który pomoże. To być mój kuzyn. On kiedyś grać w Paris St. Germain. Świetny jest. Przyjedzie wczoraj do was. Ok?

- Wczoraj? Jutro pewnie - Souness dziwił się, że Weah mówi tak słabo po angielsku.

- A tak, jutro. Ja dać za niego głowę. Podpiszecie z nim kontrakt?

- Jaaaassssneeeee - szkoleniowiec nadal był zaskoczony.

Nie zdążył zapytać o nazwisko, a usłyszał trzask odkładanej słuchawki.

- Pani Smith - zwrócił się do nowej sekretarki. - Proszę przekazać prezesowi, że jutro nasze kłopoty się skończą. Przyjeżdża do nas podpisać kontrakt przyszła gwiazda światowego futbolu.

Wyszedł. Dopiero w połowie drogi na boisko przypomniał sobie, że miał powiedzieć sekretarce, aby nigdy mu nie przeszkadzała w zajęciach. A, co tam. W sumie dobrze, że przybiegła. Taka okazja mogłaby się nie powtórzyć. Weah mógł zadzwonić do innego klubu.

***

Syn dyplomaty

Ali Dia. Znacie takiego piłkarza? Nie, nie ma na swoim koncie tytułu mistrzowskiego. Nie zdobył korony króla strzelców. Nie grał nawet w reprezentacji swojego kraju. Mimo to zapisał się w annałach światowego futbolu. 21 lat temu został ogłoszony największą transferową pomyłką w historii piłki nożnej. Dziennikarze "The Times" i "The Sun" wybrali go na zwycięzcą rankingu "najgorszych piłkarzy globu".

Chociaż taki najgorszy to nie był. Ale po kolei... 18-letni chłopak z Senegalu przyleciał do Europy, do Francji. Przyleciał z rodziną, bowiem jego ojciec był dyplomatą, którego skierowano do pracy w ambasadzie w Paryżu. - Mamy w sumie szóstkę dzieci - mówi w rozmowie z dziennikarzem "Bleacher Report" matka Aliego. - Pamiętam ten wyjazd do Francji. Miał być naszą wielką szansą.

I był. Przynajmniej dla przyszłego piłkarza Southampton. Wkraczający w dorosłość chłopak na początku zakotwiczył w AL Chateaubriant, półzawodowym zespole grającym w piątej lidze we Francji. Wedle nieoficjalnych informacji zarabiał tam około trzech tysięcy franków miesięcznie. - Po sezonie nagle nas opuścił - dziennikarz "The Sun" usłyszał w tym małym klubie. - Nie pożegnał się, po prostu przestał przychodzić na zajęcia.

Jak się później okazało, takie "pożegnania" były dla niego standardem. Kolejne miesiące były dla Dii tułaczką po Europie. FinnPa Helsinki, PK-35 Vantaa (oba zespoły z Finlandii), VfB Luebeck (Niemcy). W końcu pojawił się na Wyspach Brytyjskich. - Ali kochał podróże - przyznała jego mama. - Marzył o wielkiej karierze piłkarskiej.

Halo, kto dzwoni?

Marzył tak mocno, że podkoloryzował swoje CV. Lata dziewięćdziesiąte XX wieku, nie było jeszcze powszechnego dostępu do internetu, trudno było zweryfikować to, czym chwali się dany piłkarz. Dia opowiadał, że grał w Paris St. Germain (w rezerwach, z racji młodego wieku) i często wspólnie trenował ze swoim kuzynem - Georgem Weah. Zarówno PSG, jak i nazwisko "Weah", otwierało mu kolejne drzwi. - Do końca życia nie wybaczę sobie, że dałem się złapać na nazwisko najlepszego piłkarza świata - trener Southampton, Graeme Souness, tłumaczył się angielskim dziennikarzom.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O TYM, KTO GO NAZWAŁ "BAMBIM NA LODZIE", ILE DZISIAJ TRZEBA ZAPŁACIĆ ZA JEGO KOSZULKĘ ORAZ CZYM DZISIAJ ZAJMUJE SIĘ ALI DIA.

[nextpage]


Skoro na takie oszustwo dał się nabrać tak znany szkoleniowiec, to trudno się dziwić działaczom Gillingham, Rotherham United czy Blyth Spartans, którzy przyjęli go na testy. Dia jednak nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. Aż w listopadzie 1996 roku Souness odebrał tajemniczy telefon. Wedle dziennikarzy "Daily Mail" Souness nie rozmawiał z Weah, a z kolegą Dii, studentem jednej z londyńskich uczelni ekonomicznych. To on miał się podszyć pod legendarnego napastnika z Liberii. Zapytany o to po 20 latach Dia odpowiedział wymijająco: - Jestem kuzynem George'a. Znamy się doskonale, uczył mnie grać w piłkę.

Kto tak naprawdę zadzwonił do Sounessa? Sam Weah nie wypowiedział się w tej sprawie.

Trochę inaczej sprawę przedstawiła mama Dii. - George swego czasu był przyjacielem mojej córki, Sophie - zdradziła dziennikarzowi "Bleacher Report". - Dzięki temu poznaliśmy go dobrze. Ali również.

Czyli nie kuzyn, a przyjaciel siostry. Na dodatek... Dziennikarz poprosił Sophię o numer telefonu do Weah. Skoro jest przyjacielem. Usłyszał, że nie może mu dać bez zgody słynnego piłkarza. I słusznie. Sophie zaproponowała, że zadzwoni do Weah, przedstawi sprawę, poprosi o zgodę na przekazanie numeru i oddzwoni. Nigdy nie oddzwoniła. Na dodatek przestała odbierać telefony od przedstawiciela Bleacher Report. Wymowne.

Bambi na lodzie

Wróćmy do najciekawszego momentu piłkarskiej "kariery" Dii. 23 listopada 1996 roku - zaledwie po jednym treningu w Southampton - piłkarz z Senegalu zadebiutował w Premier League. W I połowie meczu kontuzji doznał najlepszy gracz "Świętych" - Matthew Le Tissier. Legendę klubu zastąpił właśnie Dia. - To jest twoja szansa - miał usłyszeć tuż przed wejściem na murawę od Sounessa.

Chwilę potem mógł strzelić bramkę... Zobacz materiał telewizyjny na jego temat (od 1:00 ta sytuacja bramkowa).

Potem było już tylko gorzej. Dia kompletnie nie wiedział, jak się ustawić, tracił wszystkie piłki, potykał się o własne nogi. - Biegał po murawie jak Bambi na lodzie - powiedział po meczu Le Tissier. - Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem tak kompromitującego występu.

Nieoficjalnie wiadomo, że Dia nie pojawił się po meczu (został ściągnięty z murawy w 85. minucie) w szatni Southampton. Miał taksówką wyjechać ze stadionu, natychmiast po ostatnim gwizdku sędziego. - Następnego dnia mieliśmy w klubie zajęcia regeneracyjne - przyznał Le Tissier. - Dia nie przyjechał. Nie zobaczyliśmy go już nigdy więcej.

Angielskie bulwarówki wylały na głowę Sounessa wiadro pomyj. Jego oskarżono o najbardziej wstydliwy transfer w historii Anglii. Przypominano do znudzenia jego słowa jeszcze sprzed meczu, o tym, iż Dia jest ciekawym piłkarzem, który "grał w PSG z Weah, a ostatni sezon spędził w II lidzie niemieckiej".

Koszulka za 400 zł

Dia próbował jeszcze swoich sił w Gateshead. Rozegrał osiem spotkań, zdobył nawet dwa gole. Na piłkarskich peryferiach dopadły go jednak media, zarzucając oszustwo (m.in. gra w PSG i znajomość z Weah). Dia zniknął z horyzontu. Słuch o nim zaginął.

Co ciekawe, mimo fatalnej sławy, nadal żyje w środowisku kibiców. W jednym ze sklepów internetowych nawet dzisiaj można kupić replikę jego koszulki z jedynego meczu w Premier League. Za... 79,99 funtów (prawie 400 złotych!).

Przyjaciel Dii z czasów dzieciństwa przyznał w jednej z rozmów, że marzeniem bohatera naszego materiału była gra w Manchesterze United i wybudowanie pięknego domu swojej mamie. Nie udało się.

Ale Dia nie może narzekać. Bleacher Report odnalazł go w Londynie. Jest biznesmenem, ukończył prestiżowe studia, zajmuje się finansami. Przez jego ręce przechodzą miliony funtów. Nie narzeka. I ma swoją wersję wydarzeń. - To nieprawda, że Souness widział mnie zaledwie na jednym treningu przed meczem z Leeds - powiedział. - Trenowałem dwa tygodnie, poznał moje silne i słabe strony. Nie grałem tak słabo jak w tym feralnym meczu. Wtedy kontuzja Le Tissiera mnie zaskoczyła. Wszedłem na boisko bez odpowiedniej rozgrzewki. Stąd taka postawa. Chcę za nią wszystkich przeprosić.

A jak było naprawdę? Pewnie już nigdy nie dowiemy się prawdy o transferze, do którego nie powinno dojść.

***

- Co dalej?

Ali Dia leżał na podłodze studenckiej kawalerki. 8 metrów kwadratowych, w tym aneks kuchenny i łazienka. Nie można było wetknąć tutaj szpilki. Kilka dni temu marzył o zawodowym kontrakcie, milionach na koncie i wielkim domu. Takim, gdzie te 8 metrów zajmowałaby szafa na buty. Po wczorajszym meczu już nigdy nie zrobi kariery, skompromitował się.

- A może tak... - jego kolega nie dawał za wygraną. - Zadzwonimy do Barcelony? W Hiszpanii cię jeszcze nie znają. Powołamy się znowu na Weah.

Dia zerwał się z podłogi. - Koniec z oszustwami, koniec z karierą, koniec z marzeniami o wielkich meczach w barwach Manchesteru. Cały świat widział, że nie mam talentu.

Trzasnął drzwiami tak mocno, że tynk posypał się z sufitu.

***

Marek Bobakowski

Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

< Przejdź na wp.pl