WP SportoweFakty / Michał Jankowski / Na zdjęciu: Piotr Rutkowski

Piotr Rutkowski: Lech Poznań wziął udział w wyścigu szczurów. To było niepotrzebne [WYWIAD]

Marek Wawrzynowski

- Będziemy robili to, co umiemy najlepiej. Lech ma szkolić i wprowadzać piłkarzy. Transfery? Nasza granica to milion euro - mówi Piotr Rutkowski, właściciel Lecha Poznań.

Drugie miejsce dla Lecha Poznań w zakończonym sezonie pewnie nie jest spełnieniem marzeń kibiców "Kolejorza", ale też mogło być znacznie gorzej. Jeszcze przed przerwą spowodowaną pandemią klub był poza strefą pucharową, a skończył na podium.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Gratulować wam sezonu?

Piotr Rutkowski, właściciel Lecha Poznań: Biorąc pod uwagę poprzedni (Lech zajął 8. miejsce - przyp. red.), to bym gratulacje przyjął, ale patrząc na to, jak wiosna się rozwijała, można się było pokusić o więcej. Aczkolwiek szanujemy to, co mamy.

Legia była poza zasięgiem?

Nie, nie była. Ale była najrówniejszym zespołem. My mieliśmy bardzo dobrą wiosnę, ale słabszą jesień, kiedy graliśmy nierówno.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie! 

A kadrowo kto jest mocniejszy?

Naszą siłą byli i są młodzi wychowankowie, którzy zrobili ogromny progres. I w pewnym momencie stali się - obok Tiby i Gytkjaera - filarami zespołu. Niesamowicie się rozwijają i będą jeszcze lepsi. I to jest naszą nadzieją przed nowym sezonem, że nasz młody zespół będzie cały czas dojrzewał, będzie lepszy. Bo my mieliśmy najmłodszą kadrę w lidze i to pozytywnie nas nastawia przed kolejnym sezonem.

Czy to znaczy, że nie ma tematu wyprzedaży młodych zawodników?

Wyprzedaży nie będzie. Od trzech lat nie sprzedaliśmy naszego wychowanka, nie było wyprzedaży.

Ale kluby polskie są trochę jak galerie handlowe, jedne bardziej ekskluzywne, inne mniej, ale wy macie dobry "towar". Kamiński, Moder, na tych zawodników znajdziecie z łatwością rynek zbytu.

Taka jest nasza rola w Europie. Zawsze będziemy produkować dla najlepszych i tego nie można się wstydzić. Ajax, Basel, nawet Sevilla wygrywając europejskie puchary dalej szkoliła piłkarzy, którzy trafiali do najlepszych i najbogatszych klubów. To, co musimy robić lepiej, to uzupełniać.

Ale czy to, co pan mówi, oznacza, że młodzi zawodnicy, ulubieńcy trybun, zostają w Lechu?

Na dzień dzisiejszy odmówiliśmy i nie kontynuujemy rozmów, jeśli chodzi o sprzedaż Modera i Kamińskiego. I tutaj było największe zainteresowanie, odrzucaliśmy konkretne oferty.

Skąd?

Nie podam nazw klubów, bo zapewne te kluby jeszcze do nas wrócą w kolejnych oknach transferowych. Są to średnie kluby z lig top 5. Proszę pamiętać, że dla nas jest bardzo ważne, żeby zawodnik grał po wyjeździe. To ważne dla nas pod kątem renomy, marki, którą budujemy. Stworzyliśmy dziś markę, że wychowanek Lecha ma stempel jakości i poradzi sobie w klubie, do którego idzie. To jest dla nas bardzo ważne, bo kolejne kluby będą wiedzieć, że ściągając zawodnika Lecha, mogą liczyć na to, że będzie to zawodnik nie tylko dobrze wyszkolony, ale też sprawdzony, gotowy do gry. Dlatego nam zależy na najlepszej opcji dla piłkarza, nie tylko na tym, żeby jak najwięcej "skasować" za niego. Bo przy naszym modelu prowadzenia Akademii Lecha Poznań wiemy, że za chwilę będą kolejni.

Pokazujemy: Bednarek dał radę w Premier League, Linetty od wielu lat gra we Włoszech w pierwszym składzie, Kownacki poszedł z Włoch do Niemiec za najwyższą kwotę w historii Fortuny Duesseldorf, Kędziora gra w Kijowie, Kamiński w Stuttgarcie. Żeby to się udało, trzeba trafić w odpowiedni moment. Wtedy mówimy: "Zawodnik jest gotowy do wyjazdu, my jako klub już nie możemy go więcej nauczyć". Np. Jóźwiak ma już 100 meczów w Ekstraklasie, zdobył duże doświadczenie, rozwinął się.

Zagrał najlepszy sezon w życiu.

Dokładnie, prezentował bardzo równy poziom, był jednym z naszych liderów, zadebiutował w kadrze.

Rozumiem, że jest na sprzedaż?

Jeśli będzie dobra oferta, to tak. Myślę, że to kwestia tygodni.

A jaka to jest dobra oferta.

Tego wolę nie mówić.

2 miliony euro?

Na pewno nie.

4 miliony?

Możemy rozmawiać. Oczywiście pieniądze tu i teraz to nie wszystko, bo przecież są też odpowiednie zapisy w umowach. Tak robiło Dinamo Zagrzeb i na tym zbudowało swoją pozycję. Nic nie robisz i nagle do klubu spływa procent ze sprzedaży zawodnika, twojego byłego wychowanka. A wracając do Jóźwiaka, to zainteresowanie jest spore. Ale pamiętajmy, że był koronawirus, więc nikt do końca nie wie, co nas czeka, jak będzie wyglądał rynek. Jest specyficzne i bardzo długie okno transferowe, bo w ligach z pierwszej piątki w Europie trwa aż do 5 października. Dlatego my jesteśmy cierpliwi zarówno jeśli chodzi o potencjalne transfery z jak i do Lecha.

A Jóźwiak da radę w ligach TOP 5?

Tak.

Dużo pieniędzy mogliście zarobić na Kamińskim i Moderze w tym oknie?

Odrzuciliśmy oferty za 6 i 5 milionów euro.

A jak oni sami do tego podchodzą?

Mają bardzo fajną wydeptaną ścieżkę poprzedników, którzy dali radę. Oczywiście jak przychodzi duży klub i rzuca ogromne pieniądze na stół, to jest to trudne, jest ten moment zawahania. Natomiast to wymaga tłumaczenia przez nas, wskazania ścieżki, pokazania pewnych prawidłowości. Młody zawodnik ma wahania formy i lepiej, żeby miał je u nas niż w dużym klubie na zachodzie. Tam dla obcokrajowca może nie być czasu, nie dasz rady, to cię skreślą. Widzieliśmy to wiele razy w przypadku polskich zawodników. U nas ten czas na dojście do siebie jest. Dlatego "Kamyk" i "Modziu" to świetnie rozumieją.

Wracając do kwot, skoro odrzuciliście oferty za 6 i 5 milionów euro, to znaczy, że liczycie na dużo więcej?

Biorąc pod uwagę skalę ich talentu, oczywiście możemy sobie wyobrazić wyższe kwoty. Ale nie o to przede wszystkim chodzi, ale o odpowiedni moment dla zawodnika. Już mówiłem, że dla nas to jest teraz ważniejsze, żeby on grał w nowym klubie, żeby dał sobie radę. Można szybko sprzedać i zarobić, ale budowanie marki jest ważniejsze. Poza tym wartość zawodnika też zależy od wielu czynników, jaki on będzie miał sezon, jaki my będziemy mieli sezon, czy i na jakim poziomie zagramy w europejskich pucharach. To jest wiele czynników, które wpływają na wartość piłkarza.

Ale skoro odrzuca się 11 milionów euro to znaczy, że te efekty koronawirusa nie były aż tak dramatyczne?

Nie da się przejść przez taki okres bez strat. Zwłaszcza takie kluby jak Lech, Legia, Wisła czy Górnik poniosły spore straty. Jednak pokazaliśmy, że potrafimy tym kryzysem zarządzić, skorzystać z wszelkich możliwych programów. Dużą rolę odegrała też solidarna postawa wszystkich pracowników w klubie - w tym pierwszej drużyny - którzy zgodzili się na czasowe obniżenie pensji, a także wsparcie naszych kibiców.

A zwolnienia w klubie?

Nie były spowodowane pandemią.

Jednak utworzył się wśród kibiców duży ruch wsparcia Dariusza Skrzypczaka.

Do każdego tematu trzeba podejść indywidualnie. Oczywiście rozumiem, że to emocjonalny temat, bo to niezwykle zasłużona postać i przesympatyczny człowiek, ale rozstaliśmy się w bardzo dobrej atmosferze.

Co więc było powodem?

Przychodząc do nas, Darek nigdy nie ukrywał, że ma ambicje by być pierwszym trenerem. Sam nam to zapowiedział, że chciałby wkrótce spróbować samodzielnie prowadzić zespół. Uważamy, że może być dla nas ciekawą opcją na przyszłość.

Ale na razie główne drzwi były dla niego zamknięte…

Tak, mamy trenera. Darek Skrzypczak z trenerem Żurawiem i dyrektorem sportowym Tomaszem Rząsą otwarcie o tym rozmawiali przez ostatnie pół roku. Z jednej strony Darek chce się rozwijać, być pierwszym trenerem, a z drugiej trener Żuraw chciał nieco zmienić swój sztab, wpuścić kogoś z zewnątrz. Ma do tego pełne prawo.

A jednak sytuacja jest przedstawiona tak, że to wy go zwolniliście.

Jednak sam Darek potwierdzi, że było to na zasadzie porozumienia stron. Zresztą trener Skrzypczak prowadził jeszcze wczoraj rozmowy na temat nowej pracy (ostatecznie tuż po naszej rozmowie został ogłoszony trenerem Stali Mielec - dop. red.), a my jako klub mocno go polecaliśmy wszystkim tym klubom, które pytały nas o opinię.

Kilka lat temu mieliście taką falę młodych zawodników, zarobiliście spore kwoty, teraz nadchodzi taka druga fala, ale czy jest szansa, że będziecie w stanie produkować tych piłkarzy bardziej regularnie?

Wyciągnęliśmy wnioski, że musimy robić to, co najlepiej umiemy. Nie będziemy wybierać drogi na skróty, tylko wykorzystywać nasze silne strony. A to, co robimy najlepiej w Polsce, to szkolenie młodych zawodników, wprowadzanie ich do pierwszego zespołu. Mieliśmy okres słabości, gdzie zapędziliśmy się w pewien wyścig szczurów, wydaliśmy sporo pieniędzy na transfery, na obcokrajowców, bo tak niewiele brakowało nam do tytułu. I to nie wypaliło.

Jednak zabrakło naprawdę niewiele, wydawało się wtedy, w sezonie 2017-18, że Lech ma tytuł dosłownie na wyciągnięcie ręki. I nastąpiła katastrofa. Popełniono zbyt wiele błędów?

Tak. Chociaż skoro kilka razy było tak blisko, to znaczy, że oprócz tych błędów podejmowaliśmy też dobre decyzje. Ale zrozumieliśmy, że to, co robiliśmy w ostatnich latach, to nie jest nasze DNA. Powiedzieliśmy sobie, że chcemy, aby Lech bazował na wychowankach, którzy są obudowani klasowymi zawodnikami takimi jak Tiba, Gytkjaer, Ramirez, Satka. Dla młodych chłopców takie otoczenie to coś niesamowitego.

[nextpage]

Z drugiej strony, jak patrzymy na statystyki, gdzie występują Polacy, to w Lechu jest ich prawie najmniej. Kiedyś mieliście sporą grupę zawodników krajowych od 20. do 25. roku życia, teraz tacy do Lecha nie trafiają.

Zmienił się rynek. Ja bym chciał, żeby tacy piłkarze jak Dziczek czy Żurkowski trafiali do nas, zanim wyjadą za granicę. Byłoby dla nich dobrze, żeby zrobili krok przez jeden z topowych polskich klubów. Ale nie oszukujmy się, cena za polskich młodych i wyróżniających się piłkarzy jest tak duża, że nie mamy nic do powiedzenia.

Legia kupiła Slisza za 1,5 miliona euro.

To najbogatszy klub w Polsce, stać ich na to. Mają dwa razy większy budżet od Lecha.

A was na co stać?

Ostatnio największy transfer to Lubomir Satka za 750 tysięcy, milion euro to nasza bariera. Więcej nie jesteśmy obecnie w stanie dać, ale też chyba nie powinniśmy wydawać, bo zbyt często przepłacamy.

To wróćmy do wyciągania tych wniosków, skąd mamy wiedzieć, że tak faktycznie będzie?

Gdy w 2017 roku sprzedaliśmy grupę naszych wychowanków za bardzo duże pieniądze (11 mln euro -  dop. red.), sprowadziliśmy zawodników gotowych, na których nie trzeba czekać. Wtedy w 2017 roku byliśmy bardzo blisko, wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej kolejce. Byliśmy w Białymstoku, Legia grała u siebie z Lechią Gdańsk. Wydawało się nam, że jesteśmy o krok od tego, żeby zdobyć tytuł. Więc podjęliśmy decyzję: "Dosypmy jeszcze trochę, żeby mieć gotowych zawodników". Wydaliśmy rekordowe pieniądze na transfery, przyszło bardzo wielu nowych piłkarzy. Postawiliśmy na zawodników z wyżej notowanych klubów, doświadczonych, mających na koncie sukcesy, tytuły.

To była błędna koncepcja?

Przede wszystkim była to koncepcja, która jeśli nie wypali, kosztuje bardzo dużo i to nie tylko w wymiarze finansowym, ale też jeśli chodzi o stan zespołu. Rok temu nie było już co zbierać. Mieliśmy fatalny sezon, brakowało nam chłopaków, którzy identyfikują się z klubem, rozumieją te wartości, które przynoszą z akademii.

Czyli jakie?

Taką wartością, którą widzimy, wokół której chcemy kształtować Lecha, jest odwaga. Zawodnicy, którzy u nas grają, muszą być pewni siebie, nie bać się. A przecież koszulka Lecha waży więcej niż koszulki większości innych klubów w Polsce. Presja na zawodnikach, także naszych wychowankach, jest u nas olbrzymia. Dlatego jeśli chcesz tu grać, musisz być pewny siebie. Ważna jest też jedność. Chłopcy z internatu pewnie niejedną bójkę musieli stoczyć. Ale to, co też jest fajne, to chęć doskonalenia, szlifowanie diamentów. I oni oddają ci to, co dostali przez wiele lat pracy. Te wartości widzisz w szatni, bo dziś mamy w szatni 50 procent wychowanków. Do tego momentu też musieliśmy przez wiele lat dochodzić, przygotowywać się. I to nie jest kwestia ostatniego czasu, bo przecież ta koncepcja jest u nas od 2006 roku. Dziś Lech Poznań ma najlepszą infrastrukturę dla młodych zawodników.

Lepszą niż Legia w Książenicach?

Myślę, że jeśli zliczymy boiska, którymi dysponujemy, mamy ich wciąż najwięcej. Oczywiście Legii gratuluję pięknego obiektu. Ale my też będziemy intensywnie rozwijać naszą akademię pod kątem infrastruktury. Jesienią rusza budowa nowego domu naszej akademii oraz Centrum Badawczo-Rozwojowego z prawdziwego zdarzenia za ponad 40 milionów złotych. Kiedy je ukończymy, to mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nasza akademia pod kątem infrastruktury w niczym nie będzie różnić się od zachodnich klubów, na których się wzorujemy.

Generalnie sporo się zmieniło w świadomości prezesów, każdy wie, co to jest akademia, a przecież wiele lat temu nie było to takie oczywiste. I chyba to też Lech dał tę świadomość polskim prezesom.

Na pewno pokazaliśmy, że możesz wprowadzać młodych, nie rezygnując jednocześnie z gry o wysokie miejsca. Możesz też w ten sposób zarabiać i inwestować w klub. My daliśmy przykład, a wiele klubów zrozumiało, że jest to fajna droga rozwoju.

Fajne to chyba słowo, które nie do końca oddaje efekt. 44 miliony złotych, które uzyskaliście podczas jednego okna, to więcej niż roczne budżety topowych polskich klubów.

Tak. I dodatkowo to chłopcy, którzy walczyli już o najwyższe cele jak Dawid Kownacki czy Tomasz Kędziora, którzy zdobyli mistrzostwo w 2015 roku.

Zawsze mnie zastanawiały te wasze zmiany koncepcji. Z jednej strony szukaliście tego swojego Guardioli, czy to był Mariusz Rumak, Ivan Djurdjević czy Dariusz Żuraw, a za chwilę następuje zmiana koncepcji, przychodzi trener z wyższej półki. To ten brak cierpliwości?

Tak, ten okres 2016-2019 to był w naszym wykonaniu taki rollercoaster. Brak cierpliwości, chcesz więcej, jesteś niekonsekwentny, zaczynasz popełniać błędy. Coś nie funkcjonuje i zmieniamy. Ciągle. To był duży błąd. Zawsze czegoś brakowało. A już na pewno zabrakło nam wierności swoim zasadom.

Takim przykładem było zatrudnienie Adama Nawałki?

Zdecydowanie tak. I w końcu powiedzieliśmy sobie "stop!". Zadaliśmy sobie pytania: "Jakie mamy zasady, jaką chcemy mieć strategię, na czym zamierzamy się opierać?". Przecież w 2013 roku formułowaliśmy strategię i słynęliśmy z cierpliwości dla trenerów. Mariusz Rumak przygotował drużynę, z którą potem Maciej Skorża zdobył mistrzostwo Polski. Ciągłość, kontynuacja... Efekty są, gdy w procesie skautingu masz trenera, który bierze udział w procesie selekcyjnym. To daje wyższą skuteczność. Trener dostaje zawodnika, którego chciał i dalej z nim pracuje. A gdy nie masz cierpliwości, to jeden trener opiniuje chłopaka, drugi z nim pracuje, niekoniecznie na niego stawia. I to pułapka, w którą sami wpadliśmy.

A zatrudnienie Adama Nawałki to był szalony zryw? Akt desperacji?

Tak. Najpierw wzięliśmy naszego Ivana Djurdjevicia.

I była ta pańska słynna konferencja ze słowami "ja nigdy się nie poddam", gdzie zapewniał pan o wsparciu trenera, a za chwilę go zwolnił.

Osobiście mnie to kosztowało bardzo dużo. Ale cenię sobie bardzo, że cały czas mamy świetny kontakt, dzwonimy do siebie. Ostatnio gratulowałem mu świetnego sezonu w I lidze z Chrobrym Głogów. Wziął drużynę z problemami, która wcześniej ledwie się utrzymała w I lidze i w kolejnym sezonie był bliski baraży o awans do Ekstraklasy. Zrobił kawał świetnej roboty.

I pojawił się Nawałka.

Chcieliśmy jeszcze coś wycisnąć z naszej drużyny, trener Nawałka uchodził za najlepszą opcję w Polsce. Jeśli ktoś miał to poruszyć, to tylko on. Po pracy w reprezentacji miał ogromną renomę. W szatni, w całym klubie było potężne poruszenie gdy ogłosiliśmy decyzję, że zostaje naszym trenerem. Jesienią wyglądało to naprawdę nieźle.

A co nie wypaliło?

Wiele rzeczy, zespół był w rozsypce. Nie pasowaliśmy do siebie, zespół nie był spójny, był mieszaniną wszystkiego.

[nextpage]

Czyli na dzień dzisiejszy ta opcja poznańska to jest ten klimat, który chcecie utrzymać?

Tak myślę, że wreszcie znaleźliśmy odpowiedź na pytanie: "Co robimy dobrze, a czego robić nie umiemy i więcej nie będziemy". Wiemy, że taki trener jak Darek Żuraw pasuje do naszej filozofii gry. Dzięki temu łatwiej nam dopasować transfery. I dziś są efekty, bo mamy z jednej strony zawodników z akademii, którzy są szkoleni w pewnym duchu, z drugiej strony zawodników ze skautingu, którzy są szukani do konkretnego stylu gry. I trafiają na trenera, który tak chce grać i umie z nimi pracować. To się zazębia.

Fajnie, że dwie drużyny, które zajęły dwa pierwsze miejsca w lidze, jednocześnie zdobyły zdecydowanie najwięcej bramek w lidze.

I to ma nas wyróżniać. Ofensywna gra. Dająca dużo radości kibicom.

Ale tytuł dała gra Macieja Skorży.

Wtedy też nie graliśmy brzydko, wcale nie zgodzę się, że defensywnie. Zresztą i Dariusz Żuraw, i Tomasz Rząsa byli wówczas w sztabie Maćka. To, co zostało z czasów Maćka w naszej filozofii, to że pierwsza piłka po odbiorze ma iść do przodu. Prostopadłe zagranie między liniami to jest to, z czego słynęliśmy za czasów Maćka i to chcemy robić dalej.

Czy te ciągłe zmiany koncepcji nie wynikają z dominacji Legii w ostatnich latach? W Poznaniu mówią: "Młodzież, młodzież, ale my chcemy tytułów".

Nic się nie zmieniło w tej kwestii. My to rozumiemy. Z jednej strony mamy naszą filozofię, z drugiej musimy dawać kibicom powody do dumy i radości, a tych było ostatnio za mało. Natomiast grając ofensywnie, wychowankami, wreszcie mamy piłkarzy, z którymi można się utożsamiać. Teraz kibice mają w drużynie chłopców, z którymi grali na podwórku, chodzili do szkoły, mijali w sklepie osiedlowym. Nasi wychowankowie też to świetnie rozumieją, oddają tę miłość do klubu na boisku, potrafią zarazić tym obcokrajowców. A jednocześnie jest spora nadzieja na trofea. To się da połączyć.

To niezwykle ważne, bo nie zapominajmy, jak Legia przyszła i wzięła Krystiana Bielika czy Bartka Bereszyńskiego. To było odebrane jako mocny wizerunkowy cios.

To co nam pomogło i co powoduje, że nie ma kolejnych Bielików i Bereszyńskich, to że ci chłopcy widzą, że to, co proponujemy, jest efektywne. Najbardziej efektywne w Polsce. Czyli nie odchodzę z Lecha, zostaję klubie, muszę pracować, bo prawdopodobieństwo, że trafię do pierwszego zespołu i dalej, jest największe w kraju. "Success story", który mamy w klubie, jest dla chłopców najlepszym drogowskazem. Koniec końców jest to czysta matematyka, rachunek prawdopodobieństwa. Tu jest ono większe niż gdzie indziej.

W ostatnich latach pojawiło się w Lechu kilku chłopców, którzy przeszli wszystkie szczeble od 7-8. roku życia, jak Kownacki, Gumny, Marchwiński. Ale wciąż brakuje tego jednego chłopca z Poznania, który przyszedłby tu na pierwszy trening jako dzieciak i po latach wszedł na wysoki poziom międzynarodowy.

Ale to też nie tworzy się z dnia na dzień. Szymczak czy Marchwiński to nasi wychowankowie, którzy wiele lat temu grali na Lech Cup. Są to chłopcy z Poznania. Ale musimy być cierpliwi. Musimy czekać też na tych chłopców, którzy dochodzą po zmianach, które wprowadziliśmy kilka lat temu w akademii, a które nas jeszcze wzmocniły. Już prawie ich widać, w tych rocznikach 2004, 2005, 2006 są już zawodnicy, którzy są najlepsi w kraju.

Jak ojciec chłopca dostanie ofertę z Lecha, Legii i Rakowa, to dlaczego ma wybrać Lecha?

Wszyscy mamy podobne metody treningowe, myślę, że na poziomie europejskim. To, co my robimy w Lechu, to już bardzo wysoki poziom, o czym świadczą efekty. To, co jest naszą przewagą, to umiejscowienie naszej akademii w naszej strategii, spójna wizja grupy ludzi, pracujących ze sobą od lat. To, co niezwykle ważne, to programy "Lech Future" i "Transition", czyli programy, które pozwalają nam planować i wprowadzać młodego zawodnika do piłki seniorskiej. Do tego system wypożyczeń – Jóźwiak, Gumny, Puchacz, Moder, wszyscy po wypożyczeniach wracali jako lepsi zawodnicy. Efekty świadczą o tym, jak pracujemy. Wiele razy były robione podchody pod naszych specjalistów, trenerów, dyrektorów, żeby wyciągnąć kogoś i skopiować to, co robimy, ale to nie jest praca jednej osoby, to cała organizacja. Nasi trenerzy też zawsze byli w sztabach kadr narodowych. Najlepsi trenerzy sprowadzają najlepszych piłkarzy.

Lech był pionierem tego modelu klubu "produkcja - szlifowanie - sprzedaż", ale teraz widać, że powoli wszyscy dochodzą do tego, że to się opłaca.

Coraz więcej klubów widzi, że to zasilenie budżetu, możesz później zainwestować te pieniądze, nowych zawodników, infrastrukturę, akademię.

Kiedyś mówiło się, że Lech ma być polskim FC Basel.

Teraz akurat Basel po zmianach właścicielskich jest znacznie słabsze, ale oczywiście ten model, który tam funkcjonował przez lata, jest słuszny. Ale jako przykład można podać też Ajax. W Lechu też nie możemy się doczekać, aż nasi wychowankowie w końcu zaczną wracać do klubu na ostatnie lata kariery. Żebyśmy mogli mieć w drużynie i młodych piłkarzy i doświadczonych, od których nasi wychowankowie będą się uczyć. Takich, którzy w pełni utożsamiają się z Lechem. Dla których jest naprawdę ważny. A później po karierze piłkarskiej zajmować stanowiska dyrektorskie, trenerskie. Jak w Amsterdamie. W tym kierunku idziemy. Taki ma być Lech Poznań.

Czy wasza akademia się już zwróciła?

Myślę, że tak, ale te inwestycje są ciągłe. To się zwraca, powoduje, że możesz jeszcze więcej inwestować. Bo przecież ambicje są takie, żeby w końcu znaczyć coś na mapie Europy.

Skoro pojawił się temat Europy, to z czego wynika ten kilkuletni zastój Lecha? Dlaczego nie potrafi nic ugrać w rozgrywkach międzynarodowych?

Wiele lat zmian koncepcji, zwalniania trenerów. Kibice, media wyliczające, jak długo nie było nas na najwyższym poziomie. To wszystko powoduje, że nie jesteś cierpliwy, nie chcesz czekać na tych młodych wychowanków, bo lepiej ściągnąć zawodnika z Bałkanów czy Hiszpana, który jest gotowy do gry. Na już.

Dani Ramirez nie jest zły.

No tak, ale właśnie takich jak on trzeba sprowadzać. Takiego zawodnika nam wcześniej brakowało, wiosną znacznie przyspieszył naszą grę. Z Tibą stworzył w środku pola kręgosłup naszej drużyny, który stanowił o jakości naszej gry. Wracając do kwestii pucharów, to jestem jedną z tych osób, która wierzy w to, że ten trend się zmieni. Zawodnicy, którzy przychodzą do naszej ligi, Duńczycy, Szwedzi, Hiszpanie widzą, że wbrew obiegowej opinii to wymagająca liga, że to nie jest żaden spacer. Wielu z nich mówi, i nie jest to czysta kurtuazja, że to dla nich krok do przodu. A wielu z nich grało wcześniej w ligach, z których najlepsze drużyny lepiej radzą sobie w Europie.

Skoro przychodzą, to też odchodzą. Christian Gytkjaer idzie z Ekstraklasy do Serie B. Jak go zastąpić?

To bardzo poważne wyzwanie. Jego 24 bramki będą nie do powtórzenia. Albo będzie to bardzo trudne. Natomiast na jego miejsce wchodzi Michael Ishak, który będzie miał duży wpływ na grę całej drużyny. Inny zawodnik, bardziej uczestniczy w grze ofensywnej. Christian był wybitnym strzelcem w polu karnym, ale nie był aż tak zaangażowany w konstruowanie akcji. Byliśmy przygotowani na jego odejście. Nawet mieliśmy z nim układ, że nie sprzedajemy go rok temu latem czy ostatnio zimą, mimo że pojawiało się zainteresowanie, on pomoże nam swoimi bramkami a my damy mu odejść za darmo. I obie strony na tym skorzystały. On ma swój kontrakt marzeń, my dzięki jego bramkom zajęliśmy wyższe miejsce w lidze i zagramy w pucharach.

A był moment, gdy nie było to takie pewne.

Owszem, przed restartem ligi mimo dobrej gry zajmowaliśmy 5. miejsce.

Dlatego tak walczyliście jak lwy o to, by wrócić?

Nie, chcieliśmy, żeby rozstrzygnięcia były na boisku, a nie przy stoliku. Ale to prawda, że wiele osób związanych z Lechem mocno przyczyniło się do tego, że rozgrywki udało się wznowić i dokończyć. I bardzo dobrze, że tak się stało. Dzięki temu wszyscy, i liga, i kluby mamy znacznie mniej problemów.

Wracając do pucharów, to presja wynika też z całego otoczenia, stadiony, telewizje, rynek, budżety. Natomiast sportowo wciąż jest słabo.

To prawda. Najtrudniej paradoksalnie gra się nam w pierwszych dwóch rundach, w których jesteśmy faworytem.

Trzy sezony bez pucharów, ludzie zaczynają się śmiać.

Wymagania są ogromne, a naprzeciwko stoi rywal, który nie ma nic do stracenia. A wtedy gra się najlepiej. Lechia grała świetnie w pierwszym meczu z Broendby, Jagiellonia z Rio Ave, Legia z Rangersami. My też z lepszymi rywalami graliśmy w pucharach dobrą piłkę. W takich meczach gra się łatwiej. Jednak jesteśmy dużym krajem z ambicjami, wymagamy więcej. Kiedy trafiamy na drużyny, które są teoretycznie słabsze, nie mają żadnego obciążenia, często kończy się to dla polskich drużyn źle.

Ale tego tłumaczenia nie przyjmuję, jednak w piłce nożnej zwykle wygrywają lepsi, mimo presji. Nie gorsi. Dlaczego zawsze nam się to zdarza?

Nie tylko nam. Ciekawy przykład to Red Bull Salzburg. Byli absolutnym hegemonem w lidze austriackiej. Bodajże 10 razy podchodzili do kwalifikacji Ligi Mistrzów, aż zakwalifikowali się w końcu dopiero poprzez współczynnik. Oni też przegrali po drodze z Dudelange, jak Legia. A przecież wiele rzeczy robili doskonale. To samo z węgierskimi klubami, które miały ogromne budżety, a wypadały w pucharach jak polskie. Czasem tak jest, że jak za bardzo musisz, to często się nie udaje.

To wszystko?

Nie, myślę, że nie jesteśmy też szkoleniowo do tego przygotowani. Przecież wszystko zaczyna się od szkolenia trenerów. Zobaczmy, ilu Czesi mają trenerów w zagranicznych ligach, a ilu mamy my?

No tak, polski trener za granicą jest wtedy, kiedy wyjedzie na wakacje.

Coś niestety w tym jest. Brakuje nam trenerów z doświadczeniem gry w fazie grupowej w pucharach europejskich. Którzy mieliby większe doświadczenie niż na krajowym podwórku.

Co dalej?

Musimy ich sami lepiej szkolić. Od tego musimy zacząć. To jest jeden z ważnych elementów. Spójrzmy, ilu mamy absolwentów UEFA Pro? Tylu co Słowacy i Czesi, a jesteśmy liczniejszym narodem. To wszystko są sprawy, które wpływają na jakość futbolu.

Do tego najsilniejsze ligi naszych zawodników nie biorą.

To się zmieni, liczę na to, że też za sprawą Lecha. Że Bednarek nie będzie naszym jedynym wychowankiem w Premier League.

Anglicy, Hiszpanie pytają o piłkarzy Lecha?

Hiszpanie nie. Ale Włosi i Anglicy pytają.

Podsumowując - jak ocenić dekadę Lecha Poznań?

Wzloty i upadki, duże sinusoidy, sporo dobrego i zaraz wpadanie w kryzysy. Ten wyścig szczurów, w który sami weszliśmy... słuszna wizja kontra niecierpliwość, biały przeciwko czarnemu, anioł na jednym ramieniu, który mówi: "pracuj spokojnie, rób swoje", a na drugim diabeł, który mówi: "idź na skróty, to twoja największa szansa, do tytułu brakuje przecież niewiele".

Trochę jak z uprawianiem hazardu.

Tak, dokładnie. Ale teraz, po tylu latach, wstąpił w nas spokój.

Z wiekiem? Pan skończył rok temu 35 lat, może to jakaś bariera, gdzie zaczyna się inaczej patrzyć na pewne sprawy?

Frustracje, rozczarowania pobudzają do refleksji, a to prowadzi do rozwoju. Momentem przełomowym był dla mnie przegrany tytuł za Nenada Bjelicy. Później skończyliśmy na 8. miejscu. Wielu ludzi pisało wtedy, że Lech jest średniakiem. To bzdura. Lech nie jest i nigdy nie będzie średniakiem. Czytałem nawet, że Lech się stacza.

Podejrzanie pan na mnie patrzy.

No, bo to pan właśnie pisał. Na pańskie nieszczęście działo się to właśnie w czasie, gdy ta "wajha" została przerzucona.

Pewnie po artykule?

Chciałby pan. Przed!

Najważniejsze, że została przerzucona. Jak do tego doszło?

Już o tym mówiłem. Musieliśmy się na chwilę zatrzymać i poważnie zastanowić co robimy dobrze, a co źle. I podjąć decyzję. Wróćmy do pracy po poznańsku, od podstaw, systemowej. Wielu ludzi w klubie wykonało bardzo ciężką pracę analityczną i organizacyjną. Wiele się zmieniło. A moim zadaniem jest teraz, żeby stać na straży tego, co sobie ustaliliśmy. Przez tyle przeszliśmy w tej dekadzie, że następna - na to liczę - będzie spokojniejsza.

Jeśli cofniemy się w czasie, wiele lat temu skauting Lecha był takim symbolem, ściągaliście Rudnevsa, Douglasa, Hamalainena, to byli świetni piłkarze. A potem zaczął się czas wpadek, czego symbolem był Nicki Bille Nielsen.

Tak było. Coraz więcej pieniędzy spowodowało, że nie oglądasz każdej złotówki, tracisz czujność. Paradoksalnie najlepsze transfery robiliśmy gdy nie mieliśmy pieniędzy, a potem jak już mieliśmy, mówiliśmy: "Dawaj, bierzemy dziesięciu". I dlatego nastąpiły zmiany, których dokonaliśmy w strukturach skautingu.

Niedawno rozmawialiśmy z właścicielem Rakowa Częstochowa. Ocenił, że największym problemem w polskiej piłce jest brak dyrektorów sportowych.

Dużo w tym prawdy. Nie mamy dobrego szkolenia w tym zakresie. Za mało ludzi jest przygotowanych do tego zawodu. Może to wina prezesów, że nie pozwalaliśmy ludziom rozwijać kompetencji poprzez popełnianie błędów. Dyrektor sportowy był jak saper bez przeszkolenia. Ten zawód dopiero się tworzy. Nie mamy dyrektorów sportowych, którzy funkcjonują w klubach po 10 lat i są architektami sukcesów klubowych. Zobaczmy za naszą południową granicą. Są tacy w Victortii Pilzno, Slavii Praga, Slovanie Liberec. U nas tego nie ma. U nas właściciele uczą się na błędach. Prezes, właściciel, a więc ludzie nie ze sportu, którzy też muszą popełnić sporą liczbę błędów.

To częsty zarzut w stronę Lecha, że to pan a nie Tomasz Rząsa jest faktycznie dyrektorem sportowym.

Nie, to nie jest prawda. Tomek Rząsa jest bardzo dobrym dyrektorem sportowym. Zabrał mi to, w czym nie czułem się dobrze, a więc rozmowy, analizy meczowe z trenerem, dyskusje po treningach, dyskusje z zawodnikami, analiza i ocena zawodników.

Ale wizja klubu…

To praca moja i prezesa Klimczaka. Tomek Rząsa ma taką rolę jak dyrektorzy sportowi pracujący w Bundeslidze. On prawie siedzi na ławce, jest przed meczem w szatni i po. Dyskutuje z trenerem Żurawiem i ze sztabem po każdym meczu. I to działa. Drużyna się rozwija, zawodnicy robią postępy. Jestem przekonany, że obecnie siłą Lecha jest właśnie dobra współpraca wielu ludzi. Jesteśmy na dobrej drodze.

ZOBACZ Gregoire Nitot: Przewrócimy Polonii wiarygodność

ZOBACZ Michał Świerczewski: W Polsce brakuje dyrektorów sportowych

< Przejdź na wp.pl