Chwila dekoncentracji Lecha zadecydowała o porażce

Michał Jankowski

Lech Poznań, w meczu III rundy eliminacyjnej Ligi Europejskiej, dość niespodziewanie przegrał z Fredrikstadem FK 1:2. Oczywiście dzięki wysokiej zaliczce z pierwszego meczu, lechici awansowali do kolejnej rundy. O czwartkowej porażce zadecydowało kilka minut dekoncentracji, w trakcie których Norwegowie dwukrotnie trafili do bramki Krzysztofa Kotorowskiego po stałych fragmentach gry.

Wiele osób obawiało się czy poznaniacy będą wstanie odpowiednio zmobilizować się na to spotkanie, mając w pamięci wysoką zaliczkę oraz ciężko zapowiadający się pojedynek z Koroną Kielce. Od początku spotkania było widać, że lechici chcą jak najdłużej utrzymywać się przy piłce i najmniejszym nakładem sił pokonać Norwegów. Kilka minut dekoncentracji spowodowały jednak, że Lech stracił dwie bramki. - Założyliśmy sobie, że mamy kontrolować przebieg meczu i grać na zero z tyłu, a wtedy pojawią się sytuacje, bo przeciwnik musiał się otworzyć. Tak też było, ale wykazaliśmy się nieskutecznością i straciliśmy dwie bramki po stałych fragmentach gry, gdy pojawiła się chwila dekoncentracji - mówi Marcin Kikut.

Lechici mobilizowali się na to spotkanie dość mocno, ale w głowach siedział wynik pierwszego meczu, co utrudniało maksymalne zaangażowanie. - Sztuką jest grać skoncentrowanym, ale na delikatnym luzie i kontrolować grę. My niestety momentami nie byliśmy skoncentrowani, przez co straciliśmy dwie bramki - dodaje "Kiki". Kolejorz chciał przede wszystkim wygrać dla poznańskich fanów. - Gramy dla klubu, gramy dla kibiców i nie możemy poniżej pewnego poziomu schodzić - zapewnia Bartosz Bosacki.

Lech na dwie bramki Norwegów odpowiedział w drugiej połowie trafieniem Roberta Lewandowskiego. Podopieczni Jacka Zielińskiego do końca starali się odwrócić losy meczu, ale nie udało im się drugi raz pokonać Lasse Stawa. - W drugiej połowie musieliśmy gonić wynik i zostawić dużo sił, żeby strzelić kontaktową bramkę. Nie udało się zwyciężyć, ani wyrównać, co chcieliśmy zrobić dla kibiców, ale najważniejsze, że awansowaliśmy - opowiada Kikut.

Bosacki przypuszczał, że rewanżowe spotkanie będzie o wiele trudniejsze od pojedynku w Norwegii. - Obawialiśmy się tego meczu. Po pierwszym spotkaniu zdawaliśmy sobie sprawę, że Norwegowie nie prezentują tak słabego futbolu, że spokojnie można z nimi wygrać każdy mecz 6:1. Pokazali to w rewanżu, gdy zdobyli dwie bramki po naszych błędach - kontynuuje kapitan Lecha, który dodał, że gra poznaniaków była słaba. - Nasza gra nie wyglądała tak, jak powinna i trzeba z tego wyciągnąć jak najszybciej wnioski, bo takie rzeczy nie powinny nam się przytrafiać.

Lechici po raz pierwszy zagrali przed własną publicznością we Wronkach, gdzie spędzą najprawdopodobniej całą rundę jesienną, z powodu modernizacji stadionu przy ul. Bułgarskiej. - Pierwsze koty za płoty i mam nadzieję, że na tym stadionie nie będzie ciążyło żadne fatum. Kilku chłopaków grało razem ze mną na tym obiekcie, więc nie powinno być problemów z rozgrywaniem meczów. Takie jest życie i sytuacja w tej chwili - mówi Bosacki.

W niedzielę Lecha czeka bardzo ciężki mecz z Koroną Kielce, która pokonując w pierwszej kolejce Polonię Warszawa 4:0 pokazała, że będzie wymagającym rywalem. Kolejorz jednak jedzie tam po trzy punkty. - Musimy się szybko zregenerować. To jest początek sezonu, więc na brak sił nie możemy narzekać - zakończył Kikut.

< Przejdź na wp.pl