WP SportoweFakty / Szymon Łabiński / Na zdjęciu: Maciej Gębala (z piłką)

Ostra walka w "świętej wojnie". "Nie ma w tym brutalności. Nie walimy się po twarzach"

Aneta Szypnicka-Staniec

Spotkanie PGE VIVE z Orlenem Wisłą było bardzo zacięte, ale Nafciarze znów musieli pogodzić się z porażką i wyjechali z Hali Legionów z niczym. Wiślacy przegrali 30:36, chociaż przez długi czas wydawało się, że są w stanie sprawić niespodziankę.

Płocczanom znów nie udało się przełamać złej passy w starciach z PGE VIVE. W pierwszej połowie meczu 26. kolejki PGNiG Superligi gracze Piotra Przybeckiego postawili rywalom bardzo trudne warunki, mocno zagrali w obronie i to szybko przyniosło efekty. Przyjezdni wypracowali trzy bramki przewagi i ze swojej gry mogli być zadowoleni. Gospodarze zdecydowanie lepiej rozegrali jednak drugą część meczu, podkręcili tempo i po kilkunastu minutach zostawili rywali w tyle. 

- Nie zasługiwaliśmy na przegraną sześcioma bramkami. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu bardzo dobra, na początku drugiej trochę z rytmu wybiły nas kary. Po drugiej stronie ich nie było. Już pomijam, czy one były słuszne, czy nie, natomiast my musimy zachować koncentrację w momencie, gdy nie idzie albo są jakieś kontrowersyjne decyzje. Nie możemy wtedy popełniać tak dużo błędów. W drugiej połowie zgubiła nas też trochę skuteczność, Sławek wybronił dużo sytuacji. To były dobre pozycje, dobre rzuty przygotowane w drugiej linii, ale zostały obronione. To w połączeniu z karami spowodowało, że kielczanie wygrali ten mecz i gratuluję im tego, bo zasłużyli na to zwycięstwo - analizował szkoleniowiec Orlenu Wisły.

Podobne przemyślenia miał po zakończeniu pojedynku Maciej Gębala. - W pierwszej połowie graliśmy fajnie w obronie, agresywnie, pomagali nam bramkarze i z tego mogliśmy ciągnąć fajne kontry. W pewnym momencie, już pod koniec połowy coś się zacięło, a gdy wyszliśmy na drugą część meczu już nie szło nam tak, jakbyśmy tego chcieli. W ataku nam nie wychodziło, przeciwnicy grali świetnie w defensywie, ich ustawienie 5-1 sprawiało nam bardzo dużo problemów, dzięki temu wyprowadzali bardzo łatwe kontrataki. Tak też powinno się grać w piłkę ręczną - bronić mocno i biegać do przodu, żeby zdobywać łatwe bramki. To, na bardzo wysokim poziomie zrobił, zespół z Kielc. Świetnie spisywał się Sławek Szmal. My też mieliśmy swoje sytuacje, ale plany psuł nam właśnie Sławek - wytłumaczył kołowy. 

Szmal kilkakrotnie zastopował zapędy rywali i skutecznie utrudniał im grę. Na jego tle golkiperzy z Płocka byli raczej niewidoczni. - Bramka po drugiej stronie była lepsza, ale my też mogliśmy zagrać bardziej agresywnie. Niektóre sytuacje są jednak bardzo trudne do wybronienia - na przykład gdy Michał Jurecki nabiega i rzuca z szóstego metra, to jest problem dla bramkarza. Nasza postawa w obronie może nie była pasywna, ale w drugiej części meczu często nasze reakcje były spóźnione - tłumaczył swoich podopiecznych Przybecki.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Drążek i łańcuch. Tak trenuje Anita Włodarczyk 

Dużo zastrzeżeń do gry defensywnej miał też obrotowy Orlenu Wisły. - Nie pomagaliśmy naszym bramkarzom. Traciliśmy piłki w ataku, rywale mogli wyprowadzać kontry i w sytuacjach sam na sam chłopkom było bardzo trudno odbijać piłki. Statystyki na pewno nie odzwierciedlają tego, jak oni faktycznie bronili. Jeśli dostaje się siedem czy osiem karnych i tyle samo piłek w ataku jeden na jednego, to trudno coś z tego wyciągnąć - stwierdził Gębala. 

Już od 27. minuty płocczanie musieli sobie radzić bez Valentina Ghionei, który za faul na Michale Jureckim otrzymał czerwoną kartkę. Na prawym skrzydle zastąpił go Michał Daszek, który dopiero wrócił do gry. - Michał nie trenował i tak naprawdę wrócił dwa dni temu. Dopiero wchodzi po kontuzji i jeszcze nie jest pewny siebie. Czy to był kluczowy moment? Nie wiem, czy to miało aż tak mocny wpływ na mecz, ale na pewno nie pomogło - powiedział Przybecki. 

Jak przystało na "świętą wojnę" nie zabrakło ostrej walki. Sędziowie mieli sporo pracy - kielczanie na ławce kar spędzili osiem minut, a ich rywale aż czternaście - do tego czerwoną kartką zobaczył Ghionea. Czy ten pojedynek z założenia miał być tak zażarty?

- Zawzięty i zacięty tak. Tu jednak nie ma żadnej brutalności. W normalnym meczu, z innym przeciwnikiem, gdy uderzysz kogoś przez przypadek w głowę, to chwilę później przybijasz z nim piątkę, wszystko jest ok i grasz dalej. W Kielcach i Płocku cała hala wybucha, mimo że na boisku nie ma żadnego podtekstu brutalności. Taki jest charakter tych meczów, ale między zawodnikami nie ma o niczym takim mowy. Kibice i media podkręcają takie sytuacje, ale my, mówiąc kolokwialnie, nie walimy się po twarzach. Gramy twardo, ale tak, jak z każdym przeciwnikiem - stwierdził Gębala.

< Przejdź na wp.pl