Paweł Sala: Rzutem na taśmę: Reprezentacyjne rozterki polskiej siatkówki

Interesujące tematy, ciekawostki widziane z lekkim przymrużeniem oka, co tydzień, na łamach portalu SportoweFakty.pl. Zapraszam na cykl cotygodniowych felietonów o polskiej siatkówce reprezentacyjnej i klubowej. Na początek - rozterki polskich reprezentacji przed i po tegorocznych mistrzostwach świata i Starego Kontynentu. Zapraszam do lektury!

Reprezentacja Polski siatkarzy już niebawem rozpocznie zmagania w mistrzostwach świata we Włoszech. Polacy udali się tymczasem do Ameryki Południowej na mecze towarzyskie z Brazylijczykami. W pierwszym meczu przegrali z nimi w Kurytybie 0:3. Mimo, iż nasi zawodnicy dzielnie walczyli z najlepszą drużyną świata, to w najważniejszych momentach (nie po raz wtóry!) zawiedli. W drugim spotkaniu również polegli w trzech setach. Nie można się pocieszać tym, że z Canarinhos prawie wszyscy przegrywają. Jeśli nasza drużyna narodowa chce walczyć o złoto mistrzostw świata we Włoszech, musi nauczyć się wygrywać także z podopiecznymi Bernardo Rezende. A w ostatnim czasie takich sprawdzianów biało-czerwoni mają wiele. Najpierw grali z Brazylią na otwarcie Ergo Areny, potem w Memoriale Huberta Wagnera, teraz rozgrywają trzy pojedynki na ziemi południowoamerykańskiej. Po czterech spotkaniach jedna wygrana - słaby wynik. Pamiętajmy, iż Polacy pokonali Brazylię po pięciosetowym boju na otwarcie hali na granicy Gdańska i Sopotu, a przegrali dość łatwo na Memoriale i zwłaszcza w drugim spotkaniu w Brazylii.

Polska i tak już dość osłabiła reprezentację Brazylii. W jaki sposób? Ano w ten, iż "zneutralizowała" jej ważną broń. Jej siła tkwi nie tylko w drużynie, ale i w osobie charyzmatycznego trenera Bernardo Rezende. To w naszym kraju szkoleniowiec zerwał ścięgno Achillesa i na mistrzostwach świata będzie siedział wygodnie na ławce, z nogą umieszczoną w specjalnym zabezpieczeniu. Nie będzie mógł, jak to ma w zwyczaju, biegać przy linii bocznej i bezpośrednio w stronę zawodników kierować swoje wskazówki. Może wygląda to na kiepski żart, lecz żarty żartami... w siatkówce diabeł tkwi w szczegółach.

Wielu chciałoby być tak jak Daniel Castellani w ogniu zainteresowania wszystkich mediów w kraju. Argentyńczyk co rusz zapytywany jest o ostateczną kadrę na mundial. Z jej wyborem wciąż ma jednak dylemat... Castellani ma problem na środku. Wciąż z kontuzją zmaga się Daniel Pliński, którego szanse na wyjazd do Italii maleją. Pozostaje Marcin Możdżonek. Patryk Czarnowski i Piotr Nowakowski to dobrzy środkowi, jednak ich doświadczenie na wielkich turniejach jest dosyć znikome (by nie powiedzieć - jak w przypadku Patryka - żadne). A właśnie ono na takich imprezach jak mistrzostwa świata często jest decydujące. Szkoleniowiec zastanawia się, czy zabrać do Włoch Jakuba Jarosza. No i ta - newralgiczna - pozycja libero...

Przy zgłaszaniu dziewiętnastoosobowych kadr zespołów do FIVB nie trzeba zaznaczać, którzy zawodnicy zagrają na pozycji libero. W tej sytuacji, wobec obaw Daniela Castellaniego co do występu Piotra Gacka na mistrzostwach świata, Argentyńczyk wpadł na pomysł, żeby to Michał Bąkiewicz - który w swojej karierze grywał już na tej pozycji (dodajmy – z konieczności) - został zmiennikiem Krzyśka Ignaczaka. Po powrocie z Brazylii szkoleniowiec ogłosi ostateczną czternastkę na mundial. I tutaj pojawia się problem. Jeżeli zdecyduje się na tylu zawodników, będzie musiał zgłosić dwóch libero. Gdyby Bąkiewicz faktycznie został zgłoszony na tej pozycji, to najpewniej oglądałby mistrzostwa z wysokości trybun, bowiem w meczowej dwunastce jest miejsce tylko dla jednego libero. A nie można grać na mundialu jednocześnie jako przyjmujący i jako libero, o czym przepisy mówią jasno. Castellani może w ostateczności zdecydować się na trzynastu wybrańców, a wtedy Michał Bąkiewicz najprawdopodobniej pozostanie... w domu, przed telewizorem. Sam zawodnik jest zdeterminowany, aby powalczyć o powołanie. - Przywykłem do sytuacji, gdy muszę do końca walczyć o jedno z ostatnich miejsc w drużynie na wielką imprezę. Właściwie zawsze tak jest - mówi pogodzony z losem sympatyczny siatkarz na swoim blogu na portalu PodSiatką.pl. - Zaakceptuję każdą decyzję trenera i zrobię wszystko, żeby pojechać na mundial - dodaje siatkarz. Bąkiewicz znalazł się w kadrze, która wyleciała do Brazylii na spotkania towarzyskie z drużyną Canarinhos. - Do Brazylii jadę walczyć o bilet do Włoch. O bilet, za który dałbym dużo - przekonuje 29-letni zawodnik. Michał to wielki "walczak", który dla drużyny narodowej poświęciłby bardzo dużo. Sama determinacja jednak nie wystarczy, potrzebna jest jeszcze odpowiednia forma. W pierwszym spotkaniu kontrolnym przeciwko Brazylii w Kurytybie w ogóle nie wystąpił. Czy to oznacza, iż będzie jednym z dwóch graczy, z których Castellani zrezygnuje? Osobiście, życzę Michałowi, aby spełniło się jego marzenie o wyjeździe na mistrzostwa.

Tymczasem niedobre wieści napłynęły do nas z Bobrujska, gdzie reprezentacja Polski juniorów rozgrywała swoje mecze grupowe w mistrzostwach Europy. Polacy ulegli w ostatnim spotkaniu grupy I Rosjanom i odpadli z rywalizacji już w tej fazie turnieju. Podopieczni Grzegorza Rysia nie zagrają nawet o miejsca 5-8. Ostatni mecz (zwłaszcza drugi set) z niepokonaną Sborną, która w pięciu spotkaniach straciła ledwie trzy partie, pokazał, że w młodych polskich siatkarzach drzemią pokłady umiejętności. To, czego brakuje juniorom (a co zauważam również w grze seniorskiej reprezentacji Polski), było widać gołym okiem w meczu z Holandią. Biało-czerwoni byli w stanie wygrać trzecią odsłonę do 9 (!), a mimo to przegrać cały mecz 1:3. Stabilizacja - z nią największy kłopot i bolączkę mają zarówno juniorzy, jak i nasza pierwsza reprezentacja. Swój turniej zaczynają natomiast polskie juniorki. Na początek mistrzostw Europy podopieczne Zbigniewa Krzyżanowskiego uległy Słowacji. Oby dalej było z górki...

Słów kilka o naszych uroczych paniach. Tu także można by się rozpisywać, jak to biało-czerwone straciły wymarzoną okazję na pierwszy większy sukces w World Grand Prix. Awans do finału w Ningbo - pewny, gra - ładna i skuteczna. A co dalej? Porażka za porażką na chińskiej ziemi. Ledwie jedna wygrana i ostatnie, szóste miejsce w końcowej klasyfikacji turnieju finałowego. Trener Jerzy Matlak przekonuje, iż jego zawodniczki zagrały jak równy z równym z najlepszymi zespołami na świecie. Podkreśla zaangażowanie większości siatkarek. To z pewnością prawda, tym bardziej, że kilka dziewczyn debiutowało na tak dużej imprezie. Dostało się natomiast Joannie Kaczor i Katarzynie Skowrońskiej-Dolacie. Miały dominować w ataku, tymczasem zawiodły. - Zmiany są chyba nieuniknione - twierdzi Matlak. Wróci Aleksandra Jagieło, być może Gosia Glinka. Wydaje się więc, że na mistrzostwach świata w Japonii może być tylko lepiej. Ważna będzie jednak - tutaj niczym kibiców siatkówki nie zaskoczę – tak jak u mężczyzn stabilizacja formy. Większość spotkań całego, zakończonego w ostatnią niedzielę WGP rozgrywana była po raz kolejny w Azji Południowo-Wschodniej. Szkoleniowiec biało-czerwonych, jak i same zawodniczki, narzekali na organizatorów, transport, zakwaterowanie oraz posiłki. Nie tylko ze strony polskiej reprezentacji od dłuższego już czasu słychać zastrzeżenia co do formuły tej imprezy, zwłaszcza, nazwałbym to: jej "azjatyckiego przesilenia". Tymczasem w tym tygodniu władze FIVB obradowały właśnie nad zmianami w formule WGP.

Mimo tych różnych rozterek naszych reprezentacji siatkarskich - jestem optymistą. Nie raz polska siatkówka w wydaniu drużyn narodowych podnosiła się z trudnych opresji i zdobywała szczyty, jak choćby w ubiegłym roku, gdy nasze panie i panowie sięgnęli po - odpowiednio - brąz i złoto mistrzostw Europy. Także w tym roku, roku mistrzostw świata kobiet w Japonii i mężczyzn we Włoszech, możemy liczyć na polskie sukcesy. Takim sukcesem pozasportowym (z czym może wiązać się również sukces sportowy) byłoby natomiast przyznanie Polsce prawa organizacji Final Eight World Grand Prix 2012 czy turnieju finałowego Ligi Światowej 2011. Takie zapowiedzi usłyszeliśmy z ust prezesa Mirosława Przedpełskiego w tym tygodniu. Dwie duże imprezy rok po roku. Chciałoby się powiedzieć: niewiarygodne ale prawdziwe.

Paweł Sala

Źródło artykułu: