Mirosław Jabłoński zaskoczony sytuacją klubu: "Tego chyba nikt nie przewidział"

Kamil Hynek

Obok Petera Kildemanda to Mirosław Jabłoński był najjaśniejszą postacią w zespole częstochowskich Lwów, który przegrał w Tarnowie aż 26:64. Goście jechali jednak bez czterech podstawowych zawodników.

- Przynajmniej nie było problemów w totalizatorach i łatwo było obstawić wynik. Przyjechaliśmy skazani na porażkę, bez liderów. Nie musimy jednak wracać z podkulonymi ogonami, bo osiągnęliśmy nie dużo gorszy rezultat końcowy niż Stal Gorzów, która jechała tutaj ostatnio w pełnym składzie. My podeszliśmy do tej rywalizacji na luzie, ale widać było, że jaskółki latały bardzo wysoko i ciężko było je złapać - mówił.

W takim wypadku o koncentrację jest niesamowicie ciężko. - Każdy niby chce się zmobilizować, ale w podświadomości wie, że nie ma jakiegoś wsparcia, wspólnego ducha walki. Wspominałem o luzie. On jest potrzebny, ale przy tym motywacja musi być na najwyższym poziomie. U nas nie wydaje mi się, żeby aż tak dobrze to wyglądało - dodał.

Młodszy z braci Jabłońskich zdaje sobie sprawę, że po zaprezentowaniu się w Tarnowie stracił już definitywnie szansę na ewentualne wypożyczenie do innej ekipy. - Tak, wiem o tym. Ale z drugiej strony ja chcę jeździć w Enea Ekstralidze, mam zamiar zdobywać punkty dla Włókniarza i mam nadzieję, że będzie mi to dane. Będę robił co w mojej mocy na treningach, aby trener i menedżer stawiali na moją osobę. A ja potem postaram się odwdzięczyć taką zdobyczą, która pozwoli odnieść zespołowi jak najwięcej zwycięstw - wyjaśnił.

Mirosław Jabłoński stawiał dzielny opór zawodnikom Grupy Azoty Unii Tarnów

Zadyszka finansowa klubu spod Jasnej Góry już przed piątą rundą ekstraligowych zmagań to wielki szok dla całego środowiska żużlowego. - Tego chyba nikt nie przewidział, ale pewne pytania trzeba kierować do ludzi, którzy tym bezpośrednio zarządzają. Tam jest cały pies pogrzebany, ale liczę, że Włókniarz się pozbiera i będzie niedługo już tylko lepiej - wyraził nadzieję.

Wychowanek Startu Gniezno najczęściej na razie występuje w roli strażaka, który gasi pożar wewnątrz drużyny i jest na każde zawołanie nawet last minute. Z kart historii najnowszej warto wyciągnąć jego przyjazd niemal na ostatnią chwilę, kiedy z jazdy przeciwko Betard Sparcie Wrocław w ramach protestu zrezygnował kapitan Grigorij Łaguta. Nieprzewidziany wcześniej do składu "Jabłko" szybko wyzbierał manatki i pojawił się przy Olsztyńskiej. - Mam nadzieję, że ktoś, kiedyś, gdzieś dostrzeże te zachowania i zostanie to w przyszłości docenione. Nie jest to łatwe i nie jest tak, że się na to decydowałem. Też miewam słabsze dni i inni koledzy jadą w meczach, aczkolwiek zmierza to już wszystko ku dobremu i liczę, że na mnie teraz regularnie będą stawiali działacze - oznajmił.

- Wspólnie z mechanikami jesteśmy już tak zorganizowani, że po treningu, czy zawodach motocykle są od razu robione, aby obyło się bez zaskoczeń. W tamtym roku miałem taką przygodę, że o dziewiątej rano zadzwonili do mnie z Danii i zdążyłem tam na mecz, który rozpoczynał się o dziewiętnastej. Nauczyło mnie to być zaprawionym w bojach - uzupełnił.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

< Przejdź na wp.pl