Łukasz Witczyk: Zacznijmy od pytania, które chyba najbardziej nurtuje kibiców zainteresowanych biathlonem. Co obecnie słychać u Agnieszki Cyl?
Agnieszka Cyl: Wszystko w jak najlepszym porządku. Odpoczywam, dokształcam się, planuję nowe życie, robię to na co wcześniej nie miałam czasu, a przede wszystkim czerpię radość z mojego stanu.
Jakiś czas temu ogłosiłaś, że spodziewasz się dziecka. Czy to oznacza, że już więcej nie ujrzymy cię na biathlonowych trasach?
- W planach mam jak najszybszy powrót na trasy biathlonowe.
Zeszły sezon był dla ciebie bardzo pechowy. Były choroby, przez które straciłaś sporo czasu i formę, a podczas mistrzostw świata zapadła decyzja o końcu kariery. Co przesądziło o takiej właśnie decyzji? Dochodziły słuchy, że masz nie po drodze z krajowym związkiem.
- Związek nie ma z tym nic wspólnego. Chodzi o zupełnie coś innego, o czym szczerze mówiąc nie mam ochoty mówić, bo szkoda mojego i Państwa czasu, energii i spokoju. W tej chwili są naprawdę ważniejsze rzeczy.
Po tym, jak podjęłaś decyzję o zakończeniu kariery wystąpiłaś jeszcze w marcowych mistrzostwach Polski, w których zdobyłaś złoty medal. Pokazałaś wówczas, że nadal stać cię na wiele i nie warto cię skreślać.
- Po tym jak ogłosiłam zakończenie kariery znalazłam się na Polanie Jakuszyckiej, gdzie poznałam Pana Juliana Gozdowskiego. Pan Julian na nowo zmobilizował mnie do treningu i pracy. Pokazał wiele ważniejszych spraw niż te, które wtedy były przyczyną mojego zawieszenia treningów. Dzięki niemu postanowiłam jeszcze trenować, a mistrzostwa Polski utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że warto jeszcze powalczyć. Życie jednak pisze swoje scenariusze i będę miała dziecko, więc teraz mam przerwę.
W 2011 roku media donosiły, że rozważałaś zakończenie kariery. Powodem miało być odejście ówczesnego trenera biathlonowej reprezentacji Polski Jona Arne Enevoldsena. Czy to właśnie ten trener miał największy wpływ na rozwój twojej kariery?
- Na mój rozwój wpłynęło trzech trenerów. Każdy z nich nauczył mnie czegoś innego i był moim mentorem. Byli to Henryk Przybyszewski, Nadia Biełowa i Jon Arne Enevoldsen. Od nich nauczyłam się najwięcej i to oni zawsze mobilizowali mnie do pracy. Każdy z nich prowadził inny rodzaj treningu, ale byli dla mnie wielkimi autorytetami i wiedziałam, że mogę zaufać im bezgranicznie. Tak więc do moich sukcesów (jeśli można w ogóle tak mówić) każda z tych trzech osób dołożyło swoją cegiełkę.
Startowałaś na biathlonowych trasach przez wiele lat. Jaka trasa była dla ciebie najszczęśliwsza i najbardziej ulubiona, a gdzie nie lubiłaś startować?
- Najbardziej lubiłam startować w Pokljuce, Pyong Chang i Anterselvie. Chyba najtrudniejsze były dla mnie trasy w Hochfilzen, ale ciężko określić je jako te, na których nie lubiłam startować.
Jak możesz opisać swoją dotychczasową karierę? Jakie były najlepsze momenty, a jakie najtrudniejsze?
- Od początku trenowania nie było łatwo, ale też nie było źle. Zawsze to lubiłam i chciałam to robić, więc przeciwności mnie tylko mobilizowały. Tak naprawdę najtrudniejszy był ostatni rok i żałuje, że wielu rzeczy nie rozwiązałam od razu. Poza tym to wszystko, to dobre momenty mojego życia.
Przed nami igrzyska olimpijskie w Soczi. Na pewno żal, że nie będziesz tam startować?
- Póki co nie tęsknie, nie żałuje i wydaje mi się, że nie będę. Jeśli wszystko się ułoży, to igrzyska w 2018 roku są dla mnie w zasięgu.
Na co twoim zdaniem stać biathlonową reprezentację Polski na igrzyskach w Soczi?
- Miejmy nadzieje, że na medal.
Jak oceniasz sytuację biathlonu w Polsce? Czy po sukcesach na MŚ coś się zmieni w tym sporcie?
- Wydaje mi się, że gdyby na Igrzyskach były podobne sukcesy, biathlon stałby się ważniejszą dyscypliną sportów zimowych dla Polski, a nie jak jest to dotychczas.