Radosław Szwade realizował się jako trener młodzieży zainteresowanej uprawianiem biathlonu. Założył klub UKS Szczytnik i tam na co dzień pracował. W 2010 roku był reprezentantem Polski na biathlonowych mistrzostwach świata na nartorolkach. Kariery w tym sporcie nie zrobił, ale zdecydował się kontynuować przygodę z biathlonem.
Sam przyznawał, że biathlonowe treningi z dziećmi były jego pasją. Praca w klubie nie dawała mu pieniędzy na utrzymanie i wraz z żoną Magdaleną wyjechał na Islandię, gdzie pracował jako magazynier. W sierpniu 2016 roku wstąpił w związek małżeński. Niedługo później zaczęły się jego problemy ze zdrowiem.
Coraz częstsze bóle kręgosłupa w odcinku lędźwiowym zaniepokoiły Szwade. Udał się na badania. W lutym 2017 roku zdiagnozowano chorobę - pozagodanalny rak zarodkowy. Rozpoczęto chemioterapię, która jednak nie przynosiła oczekiwanych efektów. Wyniki badań krwi były na tyle słabe, że zrezygnowano z podawania kolejnych dawek.
Rodzina i przyjaciele walczyli o życie Radosława Szwade. Nadzieję dawała immunoterapia szczepionką i wprowadzenie leczenia lekiem Nivolumab. Koszt wynosił do 30 tysięcy złotych miesięcznie, a terapia musiała trwać minimum rok.
"Chcę żyć. Mam młodą piękną żonę, z którą planujemy powiększyć rodzinę. Uwielbiam dzieci i młodzież a oni mnie podobno kochają. Mam mnóstwo planów i marzeń do zrealizowania jak każdy młody człowiek. Chciałbym uczyć w szkole Wychowania Fizycznego, realizować się w sporcie nadal, grać i śpiewać, nagrać płytę z muzyką Rap, Hip - hop , móc iść na spacer z moim ukochanym psem Rodmanem, ugotować dobry obiad, wstać bez bólu i normalnie funkcjonować. Chciałbym po prostu żyć..." - pisał na stronie fundacji, która zbierała pieniądze na leczenie.
Terapii nie doczekał. Zmarł w wieku 34 lat.