Jak pan z dużą nadwagą powalczył w ekstremalnym biegu

Materiały prasowe / Marcin Chłopaś
Materiały prasowe / Marcin Chłopaś

Jeden facet rozpędza się, podskakuje i łapie górną krawędź drewnianego płotu. Błyskawicznie podciąga ciało i już jest po drugiej stronie. Przed chwilą zrzucił z ramion ciężki worek z piachem. Ja też nie mam już na plecach takiego worka.

W tym artykule dowiesz się o:

Ale mam drugi, może nawet większy, a na pewno taki, którego jednym ruchem pozbyć się nie da. Kilka lat rósł wokół mojego pasa. 15 kilogramów temu byłem w formie. Biegałem maratony. Wyniki przeciętne, ale wstydu nie było. Potem nastąpił krach, forma uciekła szybko. Raz po raz ktoś namawia, by ją znowu łapać, ale coraz bardziej toczę się w stronę statystycznego Polaka, czyli postrachu kardiologów. Jedną z takich prób wyciągnięcia ręki do kolegi, którego BMI rośnie szybciej niż PKB pod rządami PiS, było zaproszenie na Runmageddon.

Rekruci i wariaci

Płot, przez który chyżo przeskoczył jeden z uczestników zawodów, to pierwsza przeszkoda na trasie Rekruta - biegu na 6 kilometrów z 30 (lub nieco więcej) przeszkodami. Mniej pewni siebie mogą pobiec Intro – 3 kilometry i 15 przeszkód. Dla twardszych jest Classic – 12 kilometrów, a przeszkód 50+. Czasami organizowany jest też Hardcore – 21 kilometrów z 70 przeszkodami. - Mamy około 70 przeszkód, ciągle dochodzą nowe. Ale na poszczególnych zawodach nie używamy wszystkich. Rotujemy nimi, także każdy bieg jest inny. Nigdy nie stawiamy tego samego zestawu – mówi Jaro Bieniecki, pomysłodawca i założyciel Runmageddonu.

Startujemy turami. W mojej wszyscy mają na głowie niebieskie opaski - znak, że biegną w III Mistrzostwach Polski Dziennikarzy. Sami swoi, więc ochoczo podsadzam kolejne osoby, by też mogły przeskoczyć przez płot. Bez pomocy udaje się to nielicznym, więc natychmiast budujemy wspólnotę w walce. Tak mi się przynajmniej wydaje. Później okaże się, że to raczej krótkie, chwilowe sojusze samotnych wojowników.

ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. RB Lipsk - Bayern Monachium: Robert Lewandowski w kosmicznej formie! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Po chwili orientuję się, że niebieskich jest wokoło tylko kilku, dlatego szybko proszę o pomoc jednego z nich. Skanuje mnie wzrokiem. Nie umie ukryć strachu, ale kuca i robi z dłoni podpórkę, żebym mógł wejść jak po schodku. Jestem po drugiej stronie, ale już sapię. A przede mną bieg, czołganie, dźwiganie, wspinanie się i przedzieranie.

Zabawa wspólników

Na tym płocie było logo sponsora. Bo dla większości Runmageddon to sportowa impreza, na której "sprawdzasz siebie", ale dla twórców – rozwijający się biznes. Idzie do przodu tak dynamicznie, jak startująca w zawodach elita, czyli ludzie pokonujący trasę w około 40 minut.

Kilka dni temu spółka wyemitowała akcje w systemie przypominającym bardziej zbiórkę społecznościową niż giełdę papierów wartościowych. Celowała w 200 tysięcy złotych, które miały pomóc w ekspansji na Europę. Ostatecznie 1281 osób wpłaciło około miliona.

Pewnie część to zapaleńcy, którzy chcieli pomóc w rozwoju swoich ulubionych zawodów. Ale część kupowała akcje licząc na zyski. Bo Runmageddon rośnie i rośnie. W 2014 roku był imprezą dla kilkuset osób. Dziś – jak chwalą się organizatorzy - w "najbardziej ekstremalnym w Europie cyklu biegów z przeszkodami" startuje więcej ludzi niż we wszystkich 88 polskich maratonach łącznie. Można więc liczyć na to, że ten polski produkt niebawem stanie się jedną z wizytówek naszego sportu.

Byle do mety

Ja na razie liczę na to, że rację mają kołczowie za grubą kasę przekonujący, że "wszystko jest w głowie". Bo choć zadyszka złapana na płocie nie przechodzi, a dystans kurczy się bardzo powoli, to nie znika mój bojowy nastrój. Za to znikają ludzie wokoło - potencjalni pomocnicy w przechodzeniu po stalowych rurach nad głębokim dołem i przez klatki z plątaniną lin, między którymi wić się trzeba niczym tancerz od stylu nowoczesnego.

Po krótkim czasie niebieskie punkty widzę tylko na horyzoncie. W pobliżu zostaje jedna dziewczyna. Próbuje pogadać, ale mnie stać tylko na pojedyncze słowa, które i tak kosztują masę energii. Wszystko przez masę. - Złapałeś otyłość i dlatego niedobrze jest z bieganiem oraz podnoszeniem dużego ciężaru ciała na przeszkodę - komentuje Wojciech Staszewski, dziennikarz, maratończyk, trener. Przekonuje, że statystycznie kilogram w górę, to 30 sekund wolniej w biegu na 10 kilometrów. A tu jeszcze dochodzi dźwiganie tłuszczu na pochylniach, wiszących uchwytach i rampach.

Czyż nie dobija się koni?

Psychika trochę siada, ale mam swoją niszę. Jestem świetny na przeszkodach wymagających czołgania się. Pod siatką, albo pod drutem kolczastym zdarza mi się wyprzedzić całkiem umięśnionych gości, którzy nie ciągną za sobą magazynu powstałego z pizzy, napojów gazowanych i cukru. Zaczynam wierzyć, że pisana jest mi pozycja pozioma.

Pękają 3 kilometry. Liczę na efekt dalekiej podróży do domu - gdy pęknie połowa dystansu, wszystko leci jakoś szybciej. To naiwność. Najgorsze jeszcze przede mną.

Na ostatnich kilkuset metrach stoi 8, a może 10 przeszkód jedna po drugiej. Kilka lin w szeregu na pochyłej ścianie. Trzeba przejść po niej łapiąc kolejne z nich. Nie zsuwam się na ziemię tylko, gdy ktoś podaje mi liny a drugi podtrzymuje za tyłek.

Potem jest gorzej: wspinanie po pochyłych, śliskich rurach, kolejna ściana z linami – tym razem trzeba się wspiąć na sam szczyt. Dalej wisisz na oponie przymocowanej na łańcuchu do stalowej konstrukcji, bujasz się i przechodzisz do kolejnej opony. Małpy miałyby frajdę, ja czuję niemoc i frustrację.

Kolejne przeszkody omijam bokiem. Nie jestem w stanie przesuwać się w zwisie po drążku, albo przemieszczać się między wiszącymi obręczami i kulami bez używania nóg. Za każdą niezaliczoną przeszkodę jest kara – 20 razy burpee. To ćwiczenie rodem z crossfitu, w którym podskakujesz z rękami do góry, potem robisz pompkę i dynamicznie się podnosisz. Tego też nie jestem w stanie zrobić. Podskoki markuję, zamiast pompek kładę się na ziemię, a do 20 doliczam po wykonaniu 10 powtórzeń.

Kubeł zimnej wody (a nawet basen)

W końcu docieram do przedostatniej przeszkody. Trzeba przepłynąć przez niewielki, zimny basen. Na brzegu stoi koparka, która raz po raz dorzuca wielką porcję lodu. Serce mi wali, pot płynie po całym ciele, oddycham jakby wciąganie powietrza było wyjątkowo trudnym zadaniem. Przez głowę przelatuje mi strach – bo co jeśli serce nie wytrzyma nagłej zmiany temperatury? Zaczynam rozumieć, w jak złym stanie mam ciało. A przecież i tak w lepszym niż średnia krajowa. Przed basenem stoję dobre kilka minut, dopiero wtedy przestaję się obawiać. Skok, orzeźwienie, wyjście z zimnej wody, meta.

Dostaję medal za zaliczenie Rekruta. Nie jestem pewny, czy mi się należy. Bo zawody to takie, jak w selekcjonerskiej karierze Jerzego Brzęczka – niby zaliczone, ale niesmak zostaje.

Powrót

- Jeśli chcesz coś z sobą zrobić, to po dwóch tygodniach dbania o formę możesz mieć pierwsze zauważalne efekty. Natomiast ważne jest połączenie diety z ćwiczeniami fizycznymi. Z dużym naciskiem na dietę. 75 procent to talerz - dodaje otuchy trener Staszewski. Czyli da się i wcale nie jest to mission impossible. Na razie jednak był nią Runmageddon. Przebiegłem, mam medal i wiele autorefleksji. To był przyjemny dzień, ale "sprawdzać siebie" naprawdę warto, gdy się nie stroni od treningu.

Wracam do domu. Żona zerka na mnie i pyta: masz teraz postanowienie? Ale postanowienia w tej sytuacji można mieć dwa: zrobię coś z tą ze swoją formą lub nigdy więcej nie wystartuję w Runmageddonie. To drugie korci jak diabli, ale na razie mięśnie przedramion bolą mnie tak, że nie mogę podnieść widelca.

Źródło artykułu: