Takie biadolenie mistrzyni nie przystoi i jest mi zwyczajnie przykro, kiedy ze wszystkich stron atakują człowieka żale sfrustrowanej Kowalczyk. Śmiem nawet twierdzić, że Polka - mimo dwóch dotychczas wyrwanych medali i realnych nadziei na trzeci - przeradza się w jedną z największych przegranych kanadyjskiej imprezy. Biegaczka, która przez cały sezon bije rywalki na głowę i leci za Ocean po worek złota, wraca z niczym (jak na razie), bo tylko tak można określić brak najważniejszego krążka. Porażki w dodatku nie potrafi przyjąć godnie, winę zrzucając kolejno na organizatorów, pogodę i naszprycowane rywalki.
Że trasy są turystyczne? Pani Justyno, trochę szacunku! Toż to są, jak sama nazwa wskazuje, biegi narciarskie! Nie podbiegi, ani tym bardziej wspinaczka górska - brak ambitnych wzniesień w żadnym wypadku nie upoważnia pani do deprecjonowania poziomu trudności olimpijskich tras. Wyścig po płaskim faworyzuje uczestniczki szybkie i nienaganne technicznie, elementy wyboiste z kolei dają pokaźny handicap zawodniczkom dysponującym kosmiczną siłą i wytrzymałością. Dzielenie tras na łatwe i trudne ze względu na ilość wzniesień jest więc jawnie nieuczciwe i lekko żenujące.
A rzut astmą w Marit Bjoergen? Jak dotąd środki przyjmowane przez rywalki Polce kompletnie nie przeszkadzały. Przez cały sezon ogrywała oponentki bezlitośnie, problem astmy wyciągając dopiero w momencie klęski. Nie rozstrzygam w tym momencie, jaką przewagę dają niedozwolone specyfiki, chwytam problem z innej strony - skoro przed Igrzyskami Kowalczyk regularnie biła astmatyczki, a w Vancouver sytuacja się odwróciła, to może warto uderzyć się w pierś i, miast szukać kosmicznych usprawiedliwień, przyznać po prostu, że rywalki do Olimpiady przygotowały się znacznie lepiej?
Doskonale zdaję sobie sprawę, że niniejszym tekstem gwałcę narodową świętość, olimpijską multimedalistkę, obiekt nietykalny. Pamiętacie, jak kilka dni wstecz negatywnie o Justynie w studio TVP wypowiedział się Jacek Wszoła? Zszokowany i zgorszony Maciej Kurzajewski momentalnie zbladł i zdecydowanie rozważał omdlenie, aby tylko przerwać świętokradczy wywód. Wszak naszych mistrzów - nawet gdy popełniają błędy i wygadują głupoty - krytykować nie wolno. Jak pomników narodowej chwały których blasku, mimo jawnie doskwierającego smrodku, przysłaniać się nie godzi.