Po starcie finałowego biegu Justyna Kowalczyk została na dalszej pozycji. Polka na podbiegu próbowała przesunąć się do przodu, jednak manewr nie skończył się powodzeniem - zamiast tego nasza biegaczka upadła. - Zaplątałyśmy się chyba z którąś ze Szwedek, z Nilsson - komentowała Polka w wywiadzie dla TVP. - Jest przykro, ale czasu się niestety nie odwróci. Widać, że sprinterki to sprinterki, mają na początku świetnego kopa. Mnie bieganie w czwartek nie układało się od samego początku, ale jakoś się wygrzebywałam. Na sam koniec już się jednak to wszystko nie poukładało. Narty były bardzo dobrze przygotowane, to był mój wybór, żeby były takie, a nie inne. Jestem z nich zadowolona i dziękuję serwismenom, bo gdyby nie upadek na pewno skończyłoby się to inaczej. Praktycznie dobiegłam do tej grupy. Byłam przygotowana na dużo więcej.
Mimo czwartkowego niepowodzenia Kowalczyk nie ma zamiaru podłamywać się, gdyż jest świadoma tego, że przed nią jeszcze trzy indywidualne starty. - Mistrzostwa trwają dalej. Igrzyska w Vancouver zaczęłam od piątego miejsca, mistrzostwa świata w Oslo także od piątego, teraz od szóstego. Może się więc wygrzebię. Szkoda, na pewno byłoby milej, weselej. Pech to nie jest nic dobrego. Nie mam jednak podstaw żeby stracić wiarę w siebie, przewrotka to nie jest powód, żeby załamywać się, że się źle biega. To się zdarza i tyle - powiedziała Justyna Kowalczyk.
Już w sobotę Polkę czeka występ w biegu łączonym 7,5+7,5 km.
Źródło: TVP