Sundby podkreśla, że tym razem o triumf było trudniej niż przed przed rokiem i właśnie to sprawia, że waga sukcesu jest bardzo duża. - O wygraną walczyło czterech biegaczy, a różnice sekundowe były między nami małe. Było więc dużo emocji i dużo stresu. Naprawdę wiele trzeba było dać z siebie, żeby dotrzeć na czele na metę. Tour to dziewięć dni. Walka o każdą sekundę toczy się przez cały ten czas. Stale musisz być tak samo skoncentrowany, bo jeden gorszy dzień oznacza, że już po tobie. To wyjątkowe doświadczenie dla zawodnika. Bez wątpienia teraz cieszę się bardziej. Rywalizacja była niezwykle zacięta, a poziom bardzo wysoki - powiedział Sundby.
[ad=rectangle]
Norweg o wygraną na ostatnim etapie walczył już tylko ze swoim rodakiem Petterem Northugiem. Decydujący atak miał miejsce od razu po rozpoczęciu wspinaczki na Alpe Cermis, gdy Sundby oderwał się od kolegi z kadry. - Petter miał świetną szybkość na Alpe Cermis. Ja sam starałem się biec przede wszystkim równym tempem, bez zwracania uwagi na to jak on biegnie i jak się czuje. Wspinałem się do góry i byłem nieco szybszy i mocniejszy. Myślę, że był to mój najlepszy bieg w karierze, tak jak cała wygrana jest moim największym sukcesem. Petter też był mocny, to jego najlepsze Alpe Cermis. To dla nas obu dobra prognoza przed mistrzostwami świata.
Siedem etapów w dziewięć dni to dawka niezwykle wyczerpująca, co przyznaje także sam Sundby. Najbliższy czas ma zamiar poświęcić na regenerację po Tourze. - Jadę do domu odpocząć. Przez kilka dni nawet nie pomyślę o biegach narciarskich. Potem zacznę trenować niedaleko Falun. Najpierw muszę jednak znowu naładować baterie, a do tego najlepsza będzie zabawa z moim dwuletnim synkiem - powiedział Martin Johnsrud Sundby.