Czwarta pozycja to i tak najlepszy wynik Justyna Kowalczyk w tym sezonie. Do finału sprintu mistrzyni olimpijska z Vancouver i Soczi awansowała po raz pierwszy od mistrzostw świata w Falun w 2015 roku. Na trudnej trasie w Pjongczang nasza zawodniczka imponowała przede wszystkim fantastycznymi podbiegami.
Pełnego zadowolenia jednak nie ma, bo Polka nie powinna była dać się wyprzedzić na ostatnim zjeździe przed metą aż trzem biegaczkom - Słowence Anamariji Lampić, Amerykance Idzie Sargent i Norweżce Slije Slind. Popełniła jednak bardzo kosztowny błąd - wyhamowała i straciła prędkość, co rywalki momentalnie wykorzystały.
- Na treningach ćwiczyłam ten zjazd dziesiątki razy i się to nie zdarzyło. Wiedziałam, że nie wolno przypłużyć. A zrobiłam to. Taki jakiś niedobry odruch. Zabrał mi podium - powiedziała Kowalczyk w rozmowie z dziennikarzem Sport.pl Pawłem Wilkowiczem. Dodała, że ten błąd powtarza się przez całą jej karierę, a potrafiła go wyeliminować tylko wtedy, gdy walczyła o najwyższe cele.
Czterokrotna triumfatorka Pucharu Świata w biegach narciarskich uważa, że do lepszego występu zabrakło jej dwóch dni treningów, które pozwoliłyby na oswojenie się z trasą. Na treningach nawet na zjazdach było ponoć bardzo dobrze, tymczasem w czasie zawodów pojawiła się myśl, że "przypłużenie" pomoże się nie wywrócić i nie stracić przewagi.
ZOBACZ WIDEO Jan Ziobro: pozostaje mi tylko pogratulować Kamilowi Stochowi i chylić przed nim czoła
- A dziewczyny z tyłu nie płużą, łapią rozpęd i wiedzą potem gdzie się ustawić - skomentowała Kowalczyk w rozmowie ze Sport.pl. Jej głównym celem w tym sezonie jest bieg na 10 kilometrów stylem klasycznym na MŚ w Lahti.
W sobotę w Pjongczang odbędzie się bieg łączony na 15 kilometrów (7,5 kilometra stylem klasycznym i 7,5 stylem łyżwowym). W Korei Południowej nie ma najlepszych biegaczek z Norwegii, Szwecji i Finlandii, które walczą w swoich mistrzostwach kraju.