Z życia rodzinnego nie może być w pełni zadowolony, bo, jak sam przyznaje, nie udaje mu się utrzymywać kontaktu z każdym ze swoich dzieci. Braki w tej materii rekompensuje pomocą innym. Prowadzi szereg działań charytatywnych, a dla bezdomnych pod sklepem przygotowuje banknoty dwudziestozłotowe.
W 2025 roku przypada dwudziesta rocznica zakończenia przez Michalczewskiego zawodowej kariery.
ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski dzwonił do sędziego. Tomasz Bronder zdradza, jak wyglądała rozmowa
Dawid Góra, WP SportoweFakty: Powiedział pan kiedyś, że w Niemczech jest bardziej ceniony niż w Polsce. Nadal tak jest?
Dariusz Michalczewski, były mistrz świata: Nie wiem, dzisiaj rzadko wyjeżdżam do Niemiec. Na pewno ludzie mnie tam znają, pamiętają, doceniają. Nie wiem, czy w Polsce mniej, widocznie w tamtym czasie takie miałem odczucie. Po prostu w Niemczech ludzie bardziej doceniają sukces. W Polsce pierwsze wrażenie o mnie jest takie, że wyjechałem i zarobiłem kasę. Trzeba jednak jeszcze spojrzeć, jak ciężką pracą to osiągnąłem.
Mówił pan, że w Polsce jest dużo zawiści.
Tak, ale ja nie mam z tym problemu. Mnie to ani ziębi, ani grzeje. Nikt osobiście nie powiedział mi niczego przykrego. Jeśli już to nieprzyjemne rzeczy czytałem w internecie, a tam każdy jest odważny i każdy ma prawo napisać, co chce. Gorzej, że moja rodzina dostaje rykoszetem. Ja sam jestem gruboskórny.
Czyli nie planuje pan powrotu do Niemiec?
Jasne, że nie. Kiedyś byłem przekonany, że będę kontynuował życie w Niemczech. Ale na nowo zakochałem się w Polsce i w mojej żonie Basi. I tak to wszystko popłynęło, że nawet nie zastanawialiśmy się, gdzie zamieszkać - stało się jasne, że zostajemy w Gdańsku. Basia jest patriotką lokalną, kocha to miasto. Nie było w ogóle rozmowy na ten temat, a przecież upłynęło już dwadzieścia lat odkąd wróciłem do Polski.
"WIELKA NIENAWIŚĆ"
Jak obecnie wyglądają pana kontakty z najlepszymi polski pięściarzami ostatnich lat? Z Tomaszem Adamkiem światopoglądowo jesteście na dwóch różnych półkulach.
Ja przy nim bez problemu wypowiadałem swoje zdanie i Tomek nigdy nie polemizował.
A z Andrzejem Gołotą? Nie przepadaliście panowie za sobą w latach kariery bokserskiej.
Byliśmy kumplami, razem graliśmy w piłkę, koszykówkę, ping-ponga. Na pewno, i ja, i on, chcieliśmy rządzić w kadrze juniorskiej. Andrzej na ogół samotnie, ja byłem otoczony ludźmi, zarówno warszawiakami jak i pięściarzami z innych miast. Byłem kimś w rodzaju łącznika między grupami. Natomiast nie było to świadome działanie. Taki mam charakter i tyle, a moim nadrzędnym celem było wywalczenie tytułu mistrza świata.
Ale nawet, kiedy myślałem o sobie, widziałem, że pięściarze z Warszawy trochę śmiali się z chłopaków z małych miast. Mieli lepsze ciuchy od nich, więcej kasy. Nie podobało mi się to, uważałem, że w kadrze najważniejszy jest poziom sportowy, tymczasem ludzie z Warszawy lubili być aroganccy, zepsuci. Na szczęście nie dotyczyło to wszystkich pięściarzy ze stolicy.
A jak dziś wyglądają pańskie relacje z Gołotą?
Tak, że ostatni raz widziałem Andrzeja w 1996 roku. Pamiętam też spotkanie we Frankfurcie rok wcześniej. Wypiliśmy po lufce, Andrzej gratulował mi mistrzostwa, a ja jemu doradzałem w sprawie kolejnej walki. Nasze niesnaski w dużej mierze były podsycane przez media. Jeden dziennikarz powiedział Andrzejowi, że ja coś wypaliłem o nim, potem mnie, że Andrzej powiedział coś na mój temat i tak się to toczyło. Tak powstała ta "wielka nienawiść".
Zawsze wstawiał się pan za słabszymi? W pańskich wypowiedziach zdarza się panu odnosić do wszelakich mniejszości - zawsze w kontekście pozytywnym.
W Niemczech nauczyłem się logicznego myślenia. Poznałem ludzi homoseksualnych, nie wiedząc, jakie mają preferencje. Po paru latach się dowiedziałem, że ten kolega jest gejem, tamta koleżanka lesbijką i, mówiąc wprost, po prostu miałem to w dupie. Jak człowiek jest dobry, to jest dobry i nie ma znaczenia, jakie ma preferencje. Jak komuś będą się podobać inne perfumy niż mnie, to mam go za to nie szanować?
"SZKODA MI KAŻDEGO DNIA"
Tak pan uczy swoje dzieci?
Nie rozmawiamy o tym w domu, ale dzieci wiedzą, jakie są moje poglądy. Kocham ludzi niezależnie od tego, czy są czarni, biali, biedni czy bogaci. Darek zaczyna mi fikać – ma 16 lat, wiek dojrzewania, wiadomo. Czasem przegadujemy się, żartujemy właśnie na tematy światopoglądowe, ale mamy świadomość, że to zwykłe żarty. Sam widzi, co się dzieje, jak choćby wychodzę ze sklepu i co wtedy robię.
A co się dzieje?
Zazwyczaj chodzę do tej samej piekarni i tego samego sklepu spożywczego. Zawsze mam przygotowane po 20 zł dla bezdomnych.
Czekają na pana przed sklepem, bo wiedzą, że pan przyjdzie?
Nie zawsze, ale na ogół są. Basia mi powtarza, że dając im pieniądze, niechcący robię im krzywdę, ale to silniejsze ode mnie. Poza tym, dzięki takiej postawie jestem spokojny o siebie i rodzinę. Rzadko zamykam samochód, jak wychodzę do sklepu, czuję się pewnie, komfortowo. Robię coś dla innych, żeby samemu mieć dobrze. Taki ze mnie egocentryk.
Z dziećmi nie ma pan aż tak dobrych relacji jak z nieznajomymi. Choć niedawno odnowił pan kontakt z Michałem.
Tak, mieszka w Gdańsku, rozwija swoją firmę. Ma dwójkę dzieci, dzięki czemu ja mam dwoje wnuczków. Mamy regularny kontakt. Niestety z Nicolasem wciąż się to nie udało.
Stara się pan o ten kontakt?
Tak i szkoda mi każdego dnia, kiedy go nie ma.
Często pan śpiewa z córką?
Nie, sam śpiewam! Ona to robi profesjonalnie, chodzi na lekcje pianina, skrzypiec... Ja po prostu nie fałszuję. Ale Nel i tak nie lubi, jak śpiewam. Ostatnio nawet gwizdać w samochodzie nie mogłem!
Może nie śpiewa pan piosenek sanah, której jest fanką.
Wszystko śpiewam i znam teksty. A kiedy próbuję promować jej talent, to się na mnie złości. Pytam: "Jak będziesz kiedyś wypełniać sale koncertowe, skoro nie chcesz się pokazać ludziom?". Widzę postępy i bardzo ją mobilizuję, ale odwaga pewnie przyjdzie z czasem.
Nagrywał pan piosenki z Lady Pank, Scorpions... Nie dostał pan propozycji nagrania płyty?
Nie, tamte piosenki nagrywałem dla sportu. To zresztą było spełnienie moich marzeń. Ale nigdy nie planowałem wchodzić w to głębiej. Inna sprawa, że miałem propozycje nagrania płyty w stylu disco polo czy Modern Talking. Ale to by było takie lepsze disco polo.
Nie ma czegoś takiego.
Moi fachowcy oceniają, co by mi to dało, i wtedy się zastanowię. Tyle że ja już naprawdę nie chce być popularny.
"NIEDAWNO SIĘ ROZRYCZAŁEM"
Dla pieniędzy już by pan tego nie robił. Na boksie zarobił pan podobno 50 mln euro. Teoretycznie mógłby pan nic nie robić do końca życia.
Każda suma, niezależnie od tego jak duża, wystarcza na dwa-trzy lata po karierze sportowej, jeśli nie znajdzie się nowego pomysłu na życie. Może pięć-dziewięć procent sportowców zostawiło sobie tyle pieniędzy, żeby żyć na średnim poziomie. Ponad 90 procent to bankruci.
Pan nie jest bankrutem.
Tak, ale dlatego, że zostawiłem sobie pieniądze na lepszy start. Potem stworzyłem swoją markę, zainwestowałem w Trójmieście. To, co zarobiłem w Niemczech, przywiozłem do Polski, żeby móc zacząć coś poza karierą.
Czym się pan dziś zajmuje?
Inwestuję w nieruchomości, mam swoją markę napoju energetycznego. Teraz szukam czegoś na trzecią nóżkę. Ale, umówmy się, ja się brzydzę robotą - za mnie dużo obowiązków wykonuje żona. Ona się w nich świetnie odnajduje. Mnie ostatnio cieszy pomaganie dzieciakom z domów dziecka, oddziałów onkologicznych czy hospicjów.
To znaczy?
Jeżdżę w takie miejsce, żeby pogadać z nimi, dodać otuchy, zostawić parę groszy. To nie jest łatwe, bo będąc w domu dziecka, czuje się olbrzymi żal. Natomiast potem, w tym całym smutku, docenia się wszystko, co się posiada. Ja szybko straciłem tatę, wychowywała mnie mama, ale nikt nie pomyślał, żeby mnie oddać do domu dziecka.
A na oddziały onkologiczne powinni przychodzić rodzice, którzy nie potrafili wychować potomstwa, dać im dobrego przykładu. Takie dzieci powinny zobaczyć, że prawdziwe życie wygląda inaczej i nie zawsze jest tak kolorowo, jak im się wydaje.
Niedawno byłem na onkologii i się rozryczałem. Poważnie, dzieci patrzyły na mnie jak na wariata. Rodzice pokazali im wcześniej, kim jestem, i nie mogli uwierzyć, że teraz patrzą, jak ryczę. Zresztą pół personelu też płakało. Gadałem do tych dzieci z kluchą w gardle. To są momenty, których nie da się zapomnieć.
Niedawno rozpocząłem też, wspólnie z Joanną Jędrzejczyk, projekt dla dzieci z domów dziecka. Przedsięwzięcie nosi nazwę "Pod skrzydłami mistrzów". Dzieciaki mają opłacane treningi sportów walki, obozy sportowe.
A moment z czasów kariery, który na stałe utkwił w pana głowie, to...
Mistrzostwo świata. To, jak podnoszę mistrzowski pas i otwiera się przede mną niebo. Wiedziałem, że doszedłem do tego, co od zawsze było moim celem. Stanąłem na szczycie.
Boks w Polsce, po latach marazmu, ma teraz nieco lepszy okres. Ma pan jakąś radę dla najmłodszych adeptów?
Nie osiadać na laurach. Fajnie jest się cieszyć medalem na szyi, ale pierwszy taki sukces to nie koniec - to dopiero początek. Po dużych sukcesach pobalowałem chwilę i brałem się do roboty od nowa. I to z większym zaangażowaniem. Determinacja, a do tego szacunek do rywala - to bardzo ważne. Nie wolno ulegać pokusom. Po paru obronach tytułu zacząłem prowadzić drugie życie, co nie wyszło mi na dobre. Na swoim przykładzie mogę przestrzec, aby sukces nikomu nie zawrócił w głowie.
Na szczęście długo udało mi się utrzymać wysoką dyspozycję. Mistrzostwo świata zawodowców trzech federacji, byłem niepokonany przez 12 lat. Ten sukces był wyjątkowy.
Mija 20 lat od mojej walki. Nie ma czego świętować, bo przecież to dwie dekady bez pojedynków. Ale sama rocznica przypomina mi to, co było przed tymi 20 latami. I to mnie wzrusza do dziś.