Już pierwsze rundy miały zaskakujący przebieg, bowiem pretendent natychmiast ruszył do ataku, nie czując żadnego respektu przed rywalem. Mistrz był zaskoczony takim rozwojem wypadków i nie mógł znaleźć sposobu na zastopowanie ruchliwego przeciwnika.
W trzecim starciu Witalij Kliczko nieco opanował sytuację i zaczął wyprowadzać groźne kontry. Dereck Chisora trochę się przestraszył, lecz taki stan nie trwał długo. Brytyjczyk dość szybko się pozbierał, raz jeszcze przejął inicjatywę i sprawił, że Ukrainiec boksował na wstecznym biegu. To był zaskakujący obrazek, niewidziany od bardzo dawna. Po raz ostatni w tak dużych opałach "Doktor Żelazna Pięść" był... w 2003 roku, gdy mierzył się z Lennoxem Lewisem.
Zasadniczym problemem Chisory w tym pojedynku był fakt, że nie potrafił uderzyć na tyle mocno, by zaaplikować rywalowi nokdaun. A tylko w ten sposób można było pokonać Ukraińca. Mimo dość pasywnej postawy czempiona, sędziowie rzadko punktowali na jego niekorzyść, co znalazło odzwierciedlenie w końcowym werdykcie: 118:110, 118:110, 119:111.
Trudno kwestionować samo zwycięstwo Kliczki, biorąc pod uwagę fakt, że to on bronił pasa. Tak wysoki werdykt nie jest jednak rozstrzygnięciem sprawiedliwym, bo pojedynek był niesamowicie wyrównany.
Ukrainiec odniósł w sobotę 44. wygraną w zawodowej karierze i po raz dziewiąty obronił mistrzostwo świata federacji WBC. Chisora natomiast doznał trzeciej porażki, lecz pozostawił po sobie świetne wrażenie. Potyczka rewanżowa obu pięściarzy byłaby z pewnością bardzo ciekawym wydarzeniem.