Pierwsze fragmenty pojedynku mogły jeszcze zwiastować nieco emocji, bo Włoch wszedł do ringu z ofensywnym nastawieniem. Przeprowadził kilka akcji, w których trafił oponenta z doskoku, jednak ciosy nie były groźne i nie zrobiły na czempionie żadnego wrażenia.
Od czwartej odsłony wszystko toczyło się już zgodnie z utartym scenariuszem. Władimir Kliczko konsekwentnie dystansował Francesco Pianetę lewą ręką, a prawą przebijał się przez jego gardę. Z boku nie wyglądało to zbyt groźnie, ale jak wiadomo taka taktyka obu ukraińskich braci jest zabójczo skuteczna. Efekt? Pierwsze liczenie Włocha po potężnym prawym prostym.
Od tego momentu pretendent nie podejmował już żadnego ryzyka i rozpaczliwie próbował uniknąć nokautu. Ta misja była jednak niemożliwa do zrealizowania. W szóstej rundzie Kliczko najpierw sponiewierał Pianetę serią szybkich prostych, a później przygotował kończący lewy sierpowy. Po tym ciosie nastąpiło ostatnie liczenie, a gdy Włoch z trudem podniósł się z maty, sędzia ringowy uznał, że kontynuowanie rywalizacji nie ma sensu. Decyzja słuszna, bo dalsza część potyczki mogła przynieść 29-letniemu pięściarzowi co najwyżej ciężki nokaut albo kontuzję.
Kliczko odniósł w Mannheim 60. zwycięstwo w zawodowej karierze i obronił cztery pasy mistrza świata wagi ciężkiej (IBF, WBO, WBA oraz IBO). Pianeta doznał natomiast pierwszej porażki.