Po zakończonym ośmiorundowym pojedynku ogłoszono werdykt. Anonser wyczytał triumf Rekowskiego, a sędzia ringowy Mirosław Brózio podniósł w górę rękę McCalla i przez kilka minut trwało krępujące zamieszanie. Po krótkiej analizie stwierdzono, że zwyciężył nasz reprezentant. Amerykanin zszedł już z ringu, a po kilku minutach okazało się..., że ostatecznym wygranym jest właśnie McCall, a błąd został popełniony przy dodawaniu punktów. Skandaliczna sytuacja wprowadziła niezręczny chaos informacyjny.
Pomimo 49. lat na karku McCall wciąż potrafi boksować i udowodnił to w starciu z niepokonanym wcześniej Rekowskim, który w ubiegłym roku brutalnie porozbijał jego syna, Elijaha. "Atomic Bull" przespał dwie pierwsze rundy właściwie nie zadając ciosów. W pierwszej fazie "Rex" przerastał rywala ruchliwością i szybkością zadawanych ciosów.
Spacerek skończył się w trzeciej rundzie, gdy były mistrz świata wziął się za odrabianie strat. McCall zaczął coraz śmielej używać prawej ręki i po jednym z takich uderzeń Rekowski padł na deski. Przekonaliśmy się, że siła ciosu weterana nie straciła na ważności.
Podrażniony Polak szukał spięć w półdystansie i momentami bił się z McCallem, ale twarda głowa pogromcy Lennoxa Lewisa była nie do wstrząśnięcia. Coraz więcej pracy bokser z Illinois wykonywał przednią ręką, skutecznie stopując zapędy młodszego oponenta lewym prostym. W ostatniej, ósmej odsłonie pięściarz zza Oceanu wywierał nieustającą presję na gospodarzu, ale podopieczny Rafała Kałużnego zachowywał dużą uwagę do samego końca.