Pojedynek toczył się pod całkowite dyktando Kliczki, który miał po swojej stronie praktycznie wszystkie atuty - przewagę szybkości, mobilności, pracy nóg, zasięgu ramion, wzrostu. Leapai już w pierwszej odsłonie odczuł bombki "Doktora", ale Władimir nieszczególnie podkręcał tempo. Pretendent co prawda padł na deski, ale wynikało to chyba bardziej ze złego ustawienia, jednak Eddie Cotton zdecydował się liczyć.
Kolejne rundy rozgrywane były według tego samego schematu - 38-letni mistrz przeważał, cały czas pracował lewym prostym i co jakiś czas dorzucał prawy, po którym głowa Australijczyka urodzonego na Wyspach Samoa odskakiwała. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że nie obejrzymy zaciętej rywalizacji a jedynie egzekucję.
W piątym starciu Kliczko udanie zaatakował korpus oponenta i Leapai niemal zgiął się w pół po przyjęciu takiej dawki bólu, by chwilę później wylądować na macie ringu. Sytuacja powtórzyła się kilkanaście sekund później, ale tym razem zadziałał cios na głowę. Nie było sensu kontynuacji tak bladego pod względem obustronnych wymian widowiska. Młodszy z braci Kliczków zachował mistrzowskie tytuły i odniósł 62. zwycięstwo na zawodowych ringach (52. przez nokaut).