Boks. Artur Szpilka. Nowy początek chuligana

Artur Szpilka wciąż nie spełnił amerykańskiego snu. W nocy z soboty na niedzielę wróci jednak do wagi junior ciężkiej i napisze nowy rozdział w karierze. Wciąż nie powiedział przecież ostatniego słowa.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Artur Szpilka Newspix / MICHAL STAWOWIAK / Na zdjęciu: Artur Szpilka
2009 rok. Walki nie będzie. Szok, bo przecież dzień przed wejściem do ringu krzyczał: "Mam taką formę, że chodzę jak bomba". Szykował się na Galę Stulecia w ramach Polsat Boxing Night. Oficjalne ważenie, transmisja w telewizji, największe gwiazdy i tysiące kibiców ciekawych nowego zawodnika. 20-letni młokos z Wieliczki wszedł na wagę. 91,1 kg. Policja przyszła w fatalnym momencie. Po ceremonii skuli go w kajdanki i zabrali do więzienia w Tarnowie. Tak odroczono Arturowi Szpilce wejście do wielkiego boksu. A czekał na niego Wojciech Bartnik.

Izolatka i kategoria "N"


Zamiast ringu - zakład karny. Łącznie zajechane 1,5 roku, z czego osiem miesięcy na "ence" za popchnięcie i obrażenie strażnika. "Enka", czyli oddział dla więźniów niebezpiecznych. Zero kontaktu z innymi osadzonymi, szczególne środki bezpieczeństwa. Nawet na spacery chodzi się tam w pojedynkę. Strażnik prowadzi osadzonego, a życie w zakładzie zamiera.

Na wolność wyszedł w kwietniu 2011 roku. Splendor, bo koledzy odebrali go wynajętą limuzyną. Wtedy zrobił wyjątek i pił trzy dni. Ważył się już bez wycelowanych w niego kamer. 125 kg! - Był tak gruby, że nie mogłem go nawet objąć - przyznał Władysław Ćwierz, jego pierwszy trener.

ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce" #43. Bartosz Fabiński wraca do klatki UFC. "Wreszcie! Kontuzja była bardzo poważna"

Tak zaczął przygodę w wadze ciężkiej, porzucając na 11 lat kategorię cruiser (junior ciężka). Wraca do niej dopiero teraz. Na gali Knockout Boxing Night 10 w Łomży odmieniony 30-latek przystąpi do nowej-starej kategorii. To nowy początek. Porzuca wagę ciężką, na którą zdecydował się po odsiadce.

- Siedziałem w odosobnieniu. Dużo czytałem. Wyciągnąłem z tego coś dla siebie. Cały czas ćwiczyłem boks. Ale więzienie nie naprawia ludzi - mówił Michałowi Bugno w "Sektorze Gości" po wyjściu na wolność. Niepokorny. Wyrok chciał odroczyć jego promotor Jerzy Rybicki. Wstawiał się Andrzej Gołota. Na marne próbowali skrócić karę i odciągnąć go od grypsowania.

Za kratami wziął się za książki, od których uciekał w szkole. Historia Andrzeja Kmicica z "Potopu" "zryła mu beret". Z Bruce'a Lee zapamiętał cytat: "Porażka jest czymś tymczasowym. Mówi mi, że zrobiłem coś źle. To ścieżka, która prowadzi mnie do sukcesu i prawdy".

Był 2012 rok. Leworęczny, zwinny w ringu, dobrze "siedział" na lewej nodze, wciągał rywali w swoją grę, atakował z kontry i szukał luk w gardzie przeciwnika. Konsekwentnie piął się w rankingu WBC. Po czterech kolejnych zwycięstwach na drodze stanął mu Bryant Jennings. Długo walczył z promotorami o ten pojedynek. Groził nawet zakończeniem kariery. W nowojorskim ringu Amerykanin wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Odbił się kilka miesięcy później po pokonaniu na punkty polskiej legendy, Tomasza Adamka. Skasował prawie pół miliona złotych, wyjechał do USA i zatrudnił Ronniego Shieldsa, byłego trenera Mike'a Tysona. Ten duet miał zdobyć mistrzostwo świata. Spełnić marzenia.

- Zacząłem od zera. Nie miałem niczego. Pokazałem, że można zmienić swoje życie. To jak amerykański sen. Będę czempionem - zapowiadał w promocji przed walką z Deontayem Wilderem. Waga ciężka okazała się ogromną lekcją. I niezwykle bolesną.

"Gdzie twoje jaja?"


Wilder znokautował go straszliwie, okrutnie. Był 2016 rok. Szpilka opuścił ręce, a Amerykanin prawym prostym zgasił mu światło w dziewiątej rundzie. Kilkadziesiąt sekund leżał nieprzytomny na dechach, z hali wynieśli go sanitariusze. Był szóstym Polakiem, któremu nie udało się wejść na bokserski szczyt. Złamana ręka wymusiła przerwę. Zapomniał o diecie. Przez fast foody i ulubiony tatar przytył do 120 kg. Gdy promotorzy nie byli w stanie ustawić dla niego kolejnej walki, brakowało motywacji.

Dopiero w lipcu 2017 roku jako faworyt skrzyżował rękawice z niedocenianym Adamem Kownackim. I niespodzianka. W czwartej rundzie "Baby Face" znokautował go i postawił wielki znak zapytania na jego karierze. Szpilka wspominał to jako najtrudniejsze dni w życiu. Wszystko mu zobojętniało, nawet boks. Wpadł w depresję. Rozstał się z Shieldsem.

- Uwierzył, że jest wspaniały, Arturowi wszystko się należy i Artur nic nie musi. Artur lekceważy wszystkich, dorosłych i młodych - grzmiał w rozmowie z Interią jego były trener, Zbigniew Raubo.

- Kilka miesięcy nie wiedziałem, co zrobić. Burza mózgów, zastanawiałem się, miałem przepalone styki. Przyleciał mój przyjaciel ze Stanów. Wysłuchał mnie na trzeźwo, a jak wypił, to zaczął krzyczeć: "co ty ku**a chcesz robić, z 45-latkiem teraz walczyć? Gdzie twoje jaja?". Od razu zebrało się we mnie i wróciłem na dobre tory - wspominał. Podniósł się rok później po dwóch wygranych na punkty ze starszymi Dominikiem Guinnem i Mariuszem Wachem. Tak odzyskał pewność siebie. Znalazł kolejnego rywala z topowej półki, Derecka Chisorę.

Na niego przygotowywał się już z Romanem Anuczinem. Tylko rok trwała współpraca z Andrzejem Gmitrukiem, który miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia zmarł na zawał serca. To był koszmarny wstrząs dla podnoszącego się zawodnika. Końcówka roku była trudna. Następne miesiące to przygotowania do walki o "być albo nie być" w wielkim boksie.

Druga runda. Chisora docisnął Polaka do lin i zalał go nawałnicą ciosów. Ostatni, prosto w twarz, powalił go na deski. Cały świat zobaczył nagranie, jak bezwładnie padł po piorunującym uderzeniu. Potem, już z dystansem, opowiadał, że dostał tak, aż przypomniała mu się komunia święta. A brytyjskie media napisały, że "został rozerwany na kawałki". Notowania "Szpili" padły na pysk. Nadzieja wróciła w październiku, gdy w pierwszej rundzie znokautował Włocha Fabio Tuiacha. Wtedy zaskoczył. Ogłosił, że wraca do wagi cruiser.

Nowy rozdział w książce


Szpilka bokser urodził się na ulicy. Uwielbiał się bić. Na złość mamie, która chciała wysłać go do szkoły plastycznej. I na złość wuefistom, wróżącym mu karierę w piłce ręcznej. Dobrze malował, miał silny rzut, ale to nie pędzel go pociągał. Wolał dawać w pędzel. Adrenalina go uskrzydlała. Zakumplował się z kibolami Wisły Kraków. Wyjazdy, osiedlowe bitki, testosteron w siłowni. W wieku 16 lat! Wszystkie bójki zapisywał w zeszycie. Że dziś obił maskę temu, że wczoraj sklepał tamtego. Raz przed szkołą chciał dopaść chłopaka z Cracovii. Stłuc na kwaśne jabłko i zabrać barwy. Chłopak dostał cios, wstał i chciał oddać. Między nich wszedł trener Ćwierz, dał im rękawice i sprawdził w ringu. "Szpila" szybko go znokautował. Mimo protestów matki, trener wessał go w świat boksu.

Jako 19-latek został amatorskim mistrzem Polski wagi ciężkiej. Rok wcześniej był o krok od igrzysk w Pekinie. Na turniej eliminacyjny do Aten pojechał kosztem Krzysztofa Zimnocha, tak zresztą narodził się ich konflikt. W Grecji Szpilka przegrał z Białorusinem i do Chin nie poleciał.

- Pamiętam, że przyjechał kiedyś z obozu w Wiśle do Wieliczki. W tym samym dniu miał jeszcze sprawę sądową w Myślenicach i mecz Polska - Anglia w seniorach w Kielcach - wspomina Ćwierz. Taki był Szpilka. Zawadiaka. Nakręcony, naładowany testosteronem. Efekt: kolejne rozprawy i problemy z policją. Odsiadkę przed łódzką galą z Bartnikiem dostał za pobicie i kradzież telefonu na dyskotece w Wiśniowej.

Długo dojrzewał. Wdawał się w pyskówki, uwielbiał obrzucać się wyzwiskami z Zimnochem. W 2013 mieli skrzyżować rękawice. Walka nie doszła do skutku. Zawodnicy zdążyli się jednak pobić na konferencji prasowej. Po latach ich konflikt wygasł. Z innymi rywalami dalej uprawiał gierki słowne i trafiał w ich czułe punkty. Tak zapewnił sobie miano najbardziej medialnego boksera w Polsce.

- Artur ma w sobie coś, co wzbudza emocje. Od pewnego momentu przestałem kontrolować jego wypowiedzi i zachowania, mimo że część bardzo mi się nie podoba. Chciałem zobaczyć, jak samo będzie to działało i dziś widzę, że działa to w sposób niesamowity - przyznał nam jego promotor, Andrzej Wasilewski.

Od 2013 postawił na pracę z psychologiem. Coraz rzadziej rzuca wyzwiskami i deprymuje przeciwników. Jednak to nadal do bólu prawdziwy, szczery i rozemocjonowany bokser. Nikt nie przechodzi obok niego obojętnie. Długo sam prowadził swoje media społecznościowe, na których opowiadał o swoim życiu. Tak budował więź z kibicami. Dopiero niedawno te obowiązki przejęła narzeczona, Kamila Wybrańczyk.

Niepokoił promotorów filmikami z... dzikimi zwierzętami. W USA drażnił pumę, która o mały włos go nie ugryzła. Kiedy indziej ze swoim psem wywołał z wody krokodyla. - Rzucałem Cycowi piłkę do wody. Za piątym razem patrzę, jak w naszym kierunku płynie wielka tratwa. Coraz szybciej i nagle wystawiła... głowę. A to krokodyl! Rzucił się za mną. Wziąłem Cyca pod pachę i spieprzałem. Niby normalny dzień w Houston, a może cię zjeść krokodyl - opowiadał.

Z psami było zresztą więcej historii. Jak choćby ta, gdy wybrał się z czworonogiem na spacer na Śnieżkę. "Pumbusiowi było zimno" - opowiadał o wyprawie, która zakończyła się dla niego interwencją ratowników GOPR. Bokser został przetransportowany w niższe partie gór śmigłowcem.

Teraz do walk szykuje się w spokojniejszej atmosferze. Z klockami jenga i krzyżówkami. Bez tatara i kilogramowych burgerów. Tak schudł do 90 kg. - Dziesięć lat jadłem, jak chciałem. Nagle coś się zmieniło. Czasami budzę się o 4:00 rano, bo jestem głodny. Coś za coś - zdradzał w TVP Sport.

Na drugą taką walkę jak z Bartnikiem czekał 11 lat. Nie porzuca celów i w nowej-starej kategorii chce zostać mistrzem. W sobotę powalczy w starciu z Siergiejem Radczenką. Szpilka zaczyna nowy rozdział. I mówi: - Biografia? Najpierw chcę zdobyć tytuł, o którym marzę. I zaistnieć. Wtedy byłaby to fajna książka.

Czytaj też:
Polscy fani krzyczeli "koronawirus"! Menedżer Weili Zhang tłumaczy swoją zawodniczkę
Adam Kownacki - Robert Helenius. Wyniki ważenia

Czy Szpilka pokona Radczenkę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×