Wyzywali go od alkoholików i ćpunów. "Jeszcze im wszystkim pokażę"

- Prowadziłem samochód po kilku piwach i zapłaciłem za to najwyższą cenę. Siedzę na wózku, rozwaliła mi się rodzina, a życie zamieniło się w piekło – mówi nam były bokser, Mariusz Cendrowski.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Materiały prasowe
Choć do wypadku doszło w 2016 roku, to trudno mówić o przełomie. Uczestnik igrzysk olimpijskich w Sydney nie dość, że nie odzyskał sprawności, to mierzy się obecnie z depresją. Przez lata rany zadawali mu ci, którzy uważali się za jego przyjaciół.

- Przeszedłem naprawdę wiele. Jestem blisko dna, a niektórzy i tak postanowili zrobić sobie ze mnie worek treningowy - zaczyna swoją opowieść Cendrowski. - Zaczęło się od nazywania mnie alkoholikiem, ćpunem, degeneratem. Cokolwiek by się działo, każda dyskusja kończyła się tak samo: pijany nie ma racji. W pewnym momencie czułem się tak zraniony, że bałem się wychodzić z domu, bo obawiałem się, że znów usłyszę to samo.

Pierwszy nokaut

Życie znanego zawodnika zmieniło się w 2016 roku, gdy wracając od kolegi spowodował wypadek. Auto wpadło w drzewo, a siła uderzenia była tak duża, że z samochodu praktycznie nic nie zostało. Boksera znaleziono leżącego kilka metrów dalej. Groziło mu wykrwawienie.

Na szczęście błyskawicznie trafił do szpitala, gdzie po wielu dniach śpiączki usłyszał bolesną diagnozę - połamane kręgi, żebra, rdzeń kręgowy zmiażdżony na długości 2-3 centymetrów. Paraliż od pasa w dół. Choć rdzeń nie był przerwany, lekarze od początku dawali minimalne szanse na odzyskanie sprawności. Nie więcej niż 10 procent.

ZOBACZ WIDEO: Sonda z kibicami w Zakopanem. Czy Kamil Stoch powinien odejść na emeryturę?

- Do dzisiaj się z tym nie pogodziłem i nie rozumiem, gdy ktoś mówi mi, że on jest pogodzony z jazdą na wózku inwalidzkim. Ja nie zasłużyłem na taki los. To nie powinno się zdarzyć - przyznaje 46-latek.

Szybko zabiera się jednak za rehabilitację, a uraz traktuje jak kolejną kontuzję. Orientuje się jednak, że tym razem będzie dużo trudniej. Przychodzi pierwsze zwątpienie.

- Po wypadku byłem w strasznym stanie psychicznym i fizycznym. Coraz częściej sięgałem po alkohol. Wydawało mi się, że to mi pomoże. To był kolejny błąd. Ludzie to wykorzystali przeciwko mnie. Do dziś słyszę oskarżenia, że piję, choć alkoholu już dawno nie miałem w ustach. Każde takie słowo sprawia dodatkowy ból - dodaje, a w jego głosie czuć żal. Chwilę później sięga po chusteczkę, by otrzeć łzy.

Najgorsze i tak miało dopiero nadejść.

Drugi nokaut 

Po ponad 20 latach związku żona powiedziała: pas. Miała dość. Odeszła. Sprawa rozwodowa trwa do dziś. Mariusz Cendrowski wciąż jeździ na wózku, a do tego traci najważniejszą osobę w swoim życiu.

Po tym zdarzeniu jeszcze mocniej zamyka się w sobie.

- I wtedy dopadła mnie depresja. Były takie momenty, że zamykałem oczy i chciałem, żeby mnie nie było. Mój stan psychiczny mocno pogorszył się po rozstaniu z żoną. To był drugi nokaut w życiu. Teraz staram się odnajdywać radość w prostych czynnościach. Już wiem, że - przynajmniej na razie - na nic więcej nie mogę liczyć - dodaje ze smutkiem.

Tymi drobnymi czynnościami są wyjazd wózkiem na taras, na wiosnę słuchanie śpiewu ptaków i cieszenie się naturą. Do ludzi wyjeżdża rzadko. Po pierwsze, boi się kolejnego zranienia, po drugie, wciąż porusza się na tradycyjnym wózku. W trudnych warunkach sił starcza mu raptem na kilkaset metrów.
Mariusz Cendrowski stara się korzystać z życia. Wraz z podopiecznymi fundacji był nawet na obozie w Kołobrzegu Mariusz Cendrowski stara się korzystać z życia. Wraz z podopiecznymi fundacji był nawet na obozie w Kołobrzegu
Ludzie ufundowali mu wózek elektryczny, ale on ciągle nie zdecydował się na przesiadkę. Boi się, że jak usiądzie na elektrycznym, to już z niego nie wstanie.

- Wolę napędzać się siłą własnych mięśni i zajechać bliżej, niż przyzwyczaić się do zupełnej wygody. Nie zamierzam się poddać. Powrót do sprawności jest ważniejszy od komfortu - tłumaczy.

Trzeci nokaut

- Tacy ludzie jak ja, są łatwą przynętą dla oszustów - zaczyna kolejną opowieść.

Okazuje się, że paraliż nóg, rozwód z żoną nie był wszystkim, co przygotował dla niego los.

- Nie zrobiłem milionów na boksie, ale oszust postanowił wykorzystać moją sytuację i wyłudzić na mnie sto tysięcy złotych – dodaje.

Skusił się, bo taka kwota pozwoliłaby spłacić byłą żonę i zakończyć rozwód. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma zdolności kredytowej, uwierzył naciągaczowi spotkanemu za pośrednictwem przyjaciela.

- Pojechaliśmy z Wrocławia do banku w Szczecinie. Podpisałem umowy, a on w drodze powrotnej ukradł mi karty bankowe i błyskawicznie wydał wszystkie pieniądze. Dopiero potem okazało się, że pokrzywdzonych ludzi było więcej. Zostałem z niczym, a dodatkowo miałem spłacać sto tysięcy złotych - wspomina.

Po tym wszystkim miał myśli samobójcze. Zniósł wiele, ale ciągle dostawał kolejne ciosy. Nie potrafił się bronić. Charakter wykuty na salach treningowych i w ringach na całym świecie rozpadał się na drobne. W porę trafił jednak na dobrego prawnika, który mu pomógł. Otrzymał status pokrzywdzonego i nie musiał spłacać kredytów. Został tylko i aż... ślad w psychice.
Dom jest dla niego jedyną oazą. Jeden z pokoi przekształcił w salę rehabilitacyjną Dom jest dla niego jedyną oazą. Jeden z pokoi przekształcił w salę rehabilitacyjną
- Po tym wszystkim boję się wyjść na ulicę, bo cały czas myślę, że znów ktoś mnie może okraść. Wolę posiedzieć w ogródku, oglądać świat z tarasu - dodaje.

To jednak nie koniec, bo jednocześnie jego fundacja zajmująca się resocjalizacją młodzieży przez sport i klub „Red Corner” zostały zawieszone. Cendrowski nie ma już siły. Chce skoncentrować się na sobie. Obecnie ma tysiąc złotych renty i inne ważniejsze wydatki.

- Nie chce już żebrać. Ludzie zbierali na mnie pieniądze tuż po wypadku. Jestem im wdzięczny, ale więcej nie chcę już tego robić. Muszę sobie dać radę samemu - odpowiada.

Trwa kolejna runda

- Chcę wyjść z tego jako cud. Chcę żeby tak o mnie mówili. Wiele osób mnie skreśliło. Określili mnie jako alkoholika, a ja chciałbym zrobić jeszcze coś niemożliwego. Pokażę tym wszystkim skur****nom. Dokładnie pamiętam, kto klepał mnie po plecach, a gdy tylko odchodziłem, opowiadał o mnie niestworzone historie – dodaje z przekonaniem.

W tym przypadku optymizmu dodaje mu ból. Chodzi dokładnie o bóle spastyczne, które pojawiają się w różnych momentach dnia i mocno utrudniają życie. Czasem nawet zwykły dotyk powoduje wykręcanie kończyn. Podobnie zresztą jak z pozoru błahy przejazd przez listwę w podłodze.

- Wmawiam sobie wtedy, że ból to mój przyjaciel, bo wcześniej nie czułem nic. A teraz czasem jest tak mocny, że nie mogę zmrużyć oka. Tłumaczę sobie, że to etap zdrowienia. Skoro mogę już ustalić, w jakim położeniu są moje nogi, delikatnie ruszać palcami, to wierzę, że zdrowieję – opisuje.

Od wypadku prowadzi pamiętnik. Zapisuje najważniejsze zdarzenia, ma poważne plany: "Napiszę książkę. Ale najpierw muszę wstać, bo chcę, by ta opowieść miała szczęśliwe zakończenie". W sieci jest prowadzona zbiórka dla Mariusza Cendrowskiego (w serwisie zrzutka.pl).

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Szykuje się wielki hit w KSW
Borek zadzwonił do Adamka. Oto odpowiedź

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×