W 2024 roku co prawda nie wszystkie zawodniczki zdołały uzyskać już dobre wyniki, ale i tak należy docenić, że drugie miejsce na światowych listach należy obecnie właśnie do 27-letniej skoczkini wzwyż z Baranowicz. Dlatego gdy tylko otrzyma od prezydenta Andrzeja Dudy obywatelstwo Polski, można założyć, że będzie gotowa reprezentować nasz kraj na tegorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
- Teoretycznie jest możliwość, że uda się załatwić wszystkie formalności nawet przed mistrzostwami Europy, ale raczej bym na to nie liczył. To skomplikowana procedura, więc nastawiamy się, że uda się włączyć ją do reprezentacji przed igrzyskami - mówi wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.
Reżim wycofał ją z Tokio
To duże zaskoczenie, bo jeszcze niedawno szanse na rozwój jej kariery wydawały się przekreślone. W 2021 roku władze Białorusi praktycznie w ostatnim momencie skreśliły ją z listy kandydatów do wyjazdu na igrzyska w Tokio, zasłaniając się przepisami antydopingowymi i brakiem regulaminowej liczby trzech testów. Problem w tym, że za wykonanie testów nie odpowiada zawodniczka, a federacja i krajowa agencja antydopingowa. Z jakichś powodów wymagania nie zostały wypełnione.
Można się jedynie domyślać, że ówczesna wicemistrzyni Białorusi została skreślona (wraz z dwoma innymi zawodniczkami) z powodów politycznych. Efekt był taki, że Żodzik nie wierzyła w sens dalszych treningów w ojczyźnie i już kilka miesięcy później wyprowadziła się do Białegostoku. Do tej pory o całej sytuacji nie zdecydowała się otwarcie opowiedzieć.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: długo się nie zastanawiał. Bramka "stadiony świata"
To zresztą nie pierwsza taka historia, bo w 2021 r. cała Polska żyła dramatem Krysciny Cimanouskiej, która miała nieco więcej szczęścia, bo białoruskim działaczom podpadła już na samych igrzyskach w Tokio. Ze stolicy Japonii zamiast do Mińska, przyleciała do Warszawy. Cimanouska pomyślnie przeszła już całą procedurę w naszym kraju, a dziś zapewne dopinguje swoją rodaczkę w staraniach o polskie obywatelstwo.
Dziadkowie byli Polakami
Ratunkiem dla Żodzik okazał się nie tylko sam przyjazd do naszego kraju, ale także fakt, że jej dziadkowie byli Polakami. To dało jej mocną podstawę, by błyskawicznie rozpocząć starania o nasz paszport. Później w tych dążeniach wsparł ją klub, a teraz także władze związku lekkoatletycznego.
Początki w Polsce nie były jednak łatwe. Poza wykańczającą, fizyczną pracą w McDonaldzie, zawodniczka musiała zmierzyć się z innymi przeciwnościami. Pod opiekę profesjonalnego trenera trafiła dopiero po roku pobytu w naszym kraju. Wcześniej najwyższą formę starała się utrzymać trenując samodzielnie po godzinach pracy.
- Gdy przyszła do mnie na pierwszy trening, było widać, że jest u kresu nadziei. Miała łzy w oczach, gdy tylko mówiła o igrzyskach. Była gotowa zrobić wiele dla tego marzenia, a ja nie miałem wątpliwości, że trzeba jej pomóc - przyznaje trener Podlasia Białystok, Robert Nazarkiewicz.
To właśnie on jako pierwszy postanowił podać pomocną dłoń zawodniczce, która nie miała co liczyć na kontynuowanie kariery w ojczyźnie. O tym, jak trudna była jej sytuacja, najlepiej świadczy jej zachowanie tuż po podjęciu współpracy z nowym szkoleniowcem.
Gdy Nazarkiewicz ogłosił, że przyjmuje ją do grupy, spytała tylko:
- Za ile?
- Zaczynamy od jutra – odpowiedział trener.
- Ale ile to będzie kosztowało? - dopytywała zawodniczka, dla której po przybyciu do Polski, jednym z największych problemów były właśnie finanse.
Nazarkiewicz wytłumaczył, że nie interesuje go zarabianie na jej treningach. Zamiast o finanse dla siebie, szybko postarał się o dodatkową pomoc dla nowej podopiecznej. Żodzik trafiła do mocniej grupy treningowej, w której jest choćby wicemistrzyni ubiegłorocznej Uniwersjady, Magdalena Bokun.
Aby przygotować się do startu w igrzyskach, Żodzik zdecydowała się porzucić zajęcie w jednym z białostockich McDonaldów, w którym pracowała przy frytkownicy. Przy jej wzroście (187 cm - dop. aut.) było to wyjątkowo niekomfortowe i powodowało ciągłe bóle kręgosłupa. Dziś zawodniczka może się skupić tylko na treningach, ale o komforcie przygotowań wciąż może jedynie pomarzyć. Sytuacja finansowa jest trudna, a jej nie stać nawet na samodzielne wynajmowanie mieszkania. Finansowo wciąż pomaga jej przetrwać rodzina z Białorusi, a konkretnie mama, która na wychowaniu ma jeszcze dwójkę jej rodzeństwa.
Zawodniczka ze względu na brak obywatelstwa nie może liczyć w Polsce na stypendia. Obecnie głównym źródłem utrzymania są drobne kwoty zarabiane jako nagrody podczas kolejnych konkursów.
Wielka szansa na Paryż
Efekty współpracy z Nazarkiewiczem są zaskakująco pozytywne, bo już w pierwszym tegorocznym konkursie zawodniczka przeskoczyła 194 centymetry (trzy centymetry mniej niż wynosi minimum olimpijskie). Gdyby wszystko ułożyło się po jej myśli, a prezydent do maja rozpatrzył jej wniosek, to zawodniczka mogłaby pojechać z kadrą Polski najpierw na mistrzostwa Europy, a potem do Paryża. Trzyletnia karencja po startach w kadrze białoruskiej kończy się 20 czerwca, a jest szansa na skrócenie jej o kilka tygodni.
Co ciekawe, zawodniczka nie musi nawet skoczyć 197 centymetrów, by jechać na igrzyska. Przy obecnej sytuacji w tej konkurencji w Polsce, bardzo realne wydaje się nominowanie jej na tę imprezę już za samo miejsce w rankingu. Osiągnięcie minimum nie powinno stanowić jednak szczególnego problemu, bo czas na jego wypełnienie upływa dopiero na początku lipca.
- Jest tak pracowita, że ciągle chciałaby trenować jeszcze więcej. Muszę ją stopować i przekonywać, że potrzebny jest także czas na regenerację. Ale imponuje mi jej podejście i to, jak szybko opanowała nasz język - komentuje trener Nazarkiewicz. - No i podziwiam, że zaczęła studia ekonomiczne. Zaraz po przyjeździe była naprawdę w fatalnej sytuacji, ale już teraz osiągnęła dużo. Stać ją na walkę w olimpijskim finale. Zasługuje na to, jak mało kto.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty