Tomasz Adamek: Mówią na mnie "ewenement"

Instagram / tomasz_adamek_ / Na zdjęciu: Tomasz Adamek
Instagram / tomasz_adamek_ / Na zdjęciu: Tomasz Adamek

- Po śmierci taty robiłem za chłopa. Pierwszą kurę zabiłem po komunii. Powiedziałem mamie: Będzie ci lżej do nieba dojść za tyle trudu - opowiada nam Tomasz Adamek, jeden z najlepszych polskich pięściarzy w historii.

W tym artykule dowiesz się o:

Kontuzja zakończyła walkę Tomasza Adamka z Mamedem Chalidowem na KSW Epic. Ten drugi doznał urazu ręki, przez co nie mógł kontynuować pojedynku.

Z "Góralem" rozmawialiśmy krótko przed galą. Pięściarz opowiadał nam o swoim niełatwym dzieciństwie, pracy w polu, braku ojca, a także o swoim obecnym życiu w Stanach Zjednoczonych. I dawał do zrozumienia, ile zarobił za walkę z Chalidowem.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Trudno wraca się do sportu będąc dziadkiem? 

Tomasz Adamek: Wujek, brat taty, zawsze powtarzał: "Tomek, tatuś, jaką on mioł krzepę... Dwa razy nie bił tego samego". Widać, ducha walki odziedziczyłem po ojcu.

Który szybko odszedł.

Przyśnił mi się kilka lat temu. Zobaczyłem jego zdjęcie z nagrobka. Z dzieciństwa pamiętam wizyty na cmentarzu i mamę myjącą pomnik. Nieraz jej łza spadła. Mieszkaliśmy może ze sto metrów od cmentarza i często odwiedzaliśmy ojca.

Miałeś 23 miesiące, gdy zginął w wypadku.

Tata woził górników autobusem, była gołoledź, nad ranem. Wjechali na most i zderzyli się z milicyjną Nyską. Nie była to wina ojca, co zostało później dokładnie opisane w książce pt. "Tajemnice Wilczego Jaru". To była bardzo głośna sprawa.

Po zderzeniu autobus z górnikami zsunął się z mostu na kamienną zatoczkę. Ojciec jeszcze żył, miał złamaną nogę i szramę na gardle. Chwilę później nadjechał drugi bus. Też wpadł w poślizg i poleciał do Jeziora Żywieckiego. Fala podmyła autobus taty. Sekcja zwłok wykazała, że ojciec się utopił. Zginęło ponad trzydzieści osób.

ZOBACZ WIDEO: Jakub Błaszczykowski odpowiada na trudne pytania przed premierą swojego filmu

Wracałeś w to miejsce?

Co roku na Wszystkich Świętych paliliśmy znicze na moście. W dzieciństwie woził nas wujek, bo nie mieliśmy samochodu. Później, przejeżdżając tamtędy po latach, zawsze odmawiałem "Wieczny odpoczynek". Do dziś modlę się za ojca, za dusze cierpiące. Dajemy za niego na mszę, to nasz obowiązek.

Jaki był?

Charakterny. Wujek opowiadał, że jak przyszli do Gilowic: tata do mamy, a wujek do ciotki, to musieli pobić miejscowych, żeby wejść do wioski. Panowały wtedy inne zwyczaje, prałeś się na granicy. Do wioski nie mógł wejść obcy i tak po prostu zabrać stamtąd kobietę. 

Chciał, żebyś był pięściarzem?

Rodziłem się w domu. Tata wziął mnie na ręce i powiedział do mamy: "Hanka, to będzie bokser". Za niecałe dwa lata zginął. A za dwanaście lat stawiałem pierwsze kroki w pięściarstwie. 

Zanim jednak zacząłeś treningi, pracowałeś w polu.

Mama miała długi, rentę po ojcu i piątkę dzieci na gospodarstwie - mnie i cztery siostry. Nie było miodu. Mieliśmy trzy szklarnie, świnie, króliki, kaczki, z pięćdziesiąt nutrii - takich długich na prawie metr. Miały wielkie i ostre kły. Trzeba było uważać, żeby palca nie odgryzły. Szwagier trzymał nutrię za ogon, a ja waliłem ją wielką, metalową pałą. Pamiętam, śmiał się: "Żebyś mnie nie pier...ą, bo zabijesz". Mama robiła z nich futra, a ja pomagałem oporządzić resztę na pasztet. Robiłem za chłopa.

Lubiłeś to?

A miałem wyjście? Smutno było patrzeć, jak chłopaki w piłkę grają, albo kąpią się nad jeziorem, a ja muszę z mamą w pole iść. Mijałem kolegów na koniu, bo na żniwa jechaliśmy. Szwagier kosił, ja snopki stawiałem. Mama mówiła: "Idź zabij kurę na niedzielę na obiad". Pierwszej odrąbałem łeb po komunii. Babci pomagałem, miała byka i krowę. Do sąsiadki chodziłem pracować w polu.

Dostawaliśmy za to mleko, jajka, biały ser czy śmietanę. Przychodziło lato to zbierałem ziemniaki. To był obowiązek. Sąsiad zabijał świnie, pistoletem strzelał, a ja pomagałem w obrabianiu mięsa.

Miałeś obóz przygotowawczy do życia.

Dlatego nic mnie dziś nie zaskoczy. Trzeba było przetrwać, to mnie nauczyło życia. Z drugiej strony - kiedyś tak się właśnie funkcjonowało. Na wsi nie miałeś możliwości się wykształcić. Ale dzięki temu umiem piec, gotować, sprzątać. Do dzisiaj placki piekę w Stanach, ciasto drożdżowe zrobię. Jestem nauczony porządku, sprzątania.

Mama szyła kapcie i rękawice. Co dwa tygodnie zawoziliśmy worki do Bielska na targ, pomagałem jej dźwigać. Wiedziałem, że wtedy kupi mi za to coś słodkiego.

Rozumiałeś całą sytuację, tragedię?

Nie pamiętam, jak to było z ojcem. Na pewno byłoby łatwiej, tata to tata. O tym zdecydował Bóg. Powiedziałem mamie: Będzie ci lżej dojść do nieba za tyle trudu.

Mama nie miała ze mną lekko. Wszędzie mnie było pełno. Okno wybiłem, jabłkami rzucałem. Na przerwach tłukłem się z chłopakami. Panie w szkole co chwilę mówiły do siebie: "Idźcie po panią Adamkową". Jeszcze w chałupie dostałem od matki manto za swoje wybryki, ale wiedziałem, co robię i że oberwę. Musiałem gdzieś rozładować energię. Później poszedłem w sport: grałem w piłkę w Lidze Okręgowej, w siatkę, w kosza.

Z powodu tragicznej śmierci taty, mnie i siostrom przysługiwał darmowy bilet na PKS do osiemnastego roku życia. Dzięki temu mogłem dojeżdżać na treningi do Górala Żywiec. Inaczej nie byłoby nas na to stać. Brałem pajdę chleba z masłem, szklankę mleka od babci i leciałem na autobus. Wracałem do domu o 20 i tak trzy razy w tygodniu. Gdybym miał łatwo, to może nie znalazłbym się tu, gdzie jestem.

A zaczynałeś jako górnik.

GKS Jastrzębie kupił moją kartę juniora. Miałem plan, że powalczę amatorsko, dorobię na Jastrzębiu i dostanę emeryturę z kopalni. Zjechałem do kopalni około dwudziestu razy. Miałem gumowce, kask. Byłem górnik-ślusarz. Ciasno tam było i ciemno jak w dupie. Nieraz głową przywaliłem aż kask mi spadł. Raz chwyciłem się liny i zaczęło mi lewą rękę wciągać. Całe szczęście, że nie założyłem roboczej rękawicy, bo maszyna by mi łapę zmieliła. Skończyło się na rozcięciu. Na drugi dzień bałem się samego siebie.

Pracowałem tak niecałe trzy lata, po 4-5 godzin i leciałem na trening. Drzewo ciąłem piłą, do ściany podszedłem, do przodku. Kombajn zobaczyłem. W 1999 roku podpisałem zawodowy kontrakt i wyjechałem do Anglii.

Za granicą lepiej się żyje? Wybrałeś Stany Zjednoczone, w których mieszkasz z rodziną od szesnastu lat.

Zaważyła moja kariera. W Polsce nie rozwijałem się tak, jak chciałem, stąd decyzja o wyjeździe na stałe. Później patrzysz na dzieci. Starsza córka mówi lepiej po polsku, młodsza miała osiem lat, gdy wyjechaliśmy. Zapomniała pisowni, z językiem radzi sobie słabiej, choć rozmawiamy w domu po polsku. Kiedyś Weronika wysłała babci życzenia. Teściowa dzwoni: "Weroniczko, jak ty pięknie piszesz po polsku". O z kreską, "ż". A córka użyła translatora.

Polska to moja ojczyzna. Co jakiś czas przylatuję tu na kilka dni, zawsze jest miło wrócić, ale tyle lat mieszkam w Stanach, że byłoby mi trudno się znowu przeprowadzać. Jestem dziadkiem, tam jest przyszłość moich córek, pracują jako pielęgniarki. Nasze kości tam pozostaną.

Pamiętasz początki?

O matko! Przyjechaliśmy z Gilowic z dużego domu. 370 metrów kwadratowych zamieniliśmy na 70-metrowe mieszkanie trzypokojowe. Nie znaliśmy języka. Córki płakały, bo w szkole nic nie rozumiały. Musiałem krzyknąć parę razy: uczyć się i modlić! Wyszedł charakter, bo gdybym był miękki, to po roku zjechalibyśmy do kraju. Ale po to jest ojciec, żeby dać przykład.

Angielskiego uczyłem się w "gymie" (siłowni - ang.), na słuch. Dziś mówię bardziej ulicznym slangiem, nie piszę tak dobrze, jak moje córki. Moim pierwszym nauczyciel boksu i języka był Roger Bloodworth. Powtarzałem mu tylko: "Roger, what do you mean?" (co masz na myśli - ang.). Ale daliśmy radę, bo w Ameryce doceniają, że w ogóle chcesz gadać. Zapisywałem bokserskie słówka i się ich uczyłem. Reszta przyszła z czasem.

A czego nauczyłeś się od kobiet? Wychowywałeś się z czterema siostrami, mamą, babcią. Teraz mieszkasz z żoną i dwoma córkami.

Podsłuchiwania! Do dziś lubię posłuchać plotek. Nieraz nadstawię ucho jak żona z siostrą gada i mnie przeganiają.

Jesteś szczęśliwy?

Jestem dziadkiem, córka jest szczęśliwa. Dobrze żyją z zięciem. Jeszcze młodszą muszę wydać za mąż, zaraz będzie miała 24 lata. Wychowane są normalnie.

Trzeba zdać specjalny test u przyszłego teścia?

Arek, mąż Roksany, zapytał: "Panie Tomaszu, mógłbym zaprosić na obiad?". Tak - odparłem. Poznałem jego ojca. To ludzie z dobrego domu, katolicy.

A ty od zawsze jesteś wierzący.

Ministrantem byłem jeszcze przed komunią, do ósmej klasy podstawówki. Dzwoniłem na dzwonach na poranną mszę o godzinie 6.30. Kościelny dawał mi za to na bułkę. W kościele byłem cały czas.

Masz jakieś demony?

Każdy ma anioła i kusiciela.

A co cię kusi, przed czym robisz uniki?

Jestem zdrowy facet, są piękne kobiety, do tego w Polsce mnie wszędzie rozpoznają... Idąc na imprezę nawet nie sięgam po alkohol. Człowiek jak pije, to jest głupi. Trzeba się pilnować. W Stanach cały czas mnie zapraszają na różne przyjęcia. A w dzisiejszych czasach wszyscy są bardzo otwarci.

Kobiety podchodzą na imprezach, piszą do mnie w mediach społecznościowych i to wprost: "Gdzie cię szukać". Ale mnie to nie interesuje, jestem wierny, ani razu nie zdradziłem. Z Dorotką jesteśmy od 27 lat, od 12 października 1996 roku. Mało jest takich historii w show-biznesie. Mówią na mnie "ewenement".

Jak teraz żyjesz?

Mam cztery domy w Stanach, przerobione na apartamenty. Gotówkę po walkach pakowałem w nieruchomości. W jednym domu przykładowo "rentuje" pierwszy "floor" na 2300 dolarów, następny na 2000, a za piwnicę wezmę 1400. I tak miesięcznie listonosz wrzuca mi do skrzynki dwanaście kopert z czekami za wynajem.

To samo powtarzam córce, mówię: Roksanko, kup jak tata - mieszkanie z czterema piętrami. Na jednym mieszkasz, trzema spłacasz pożyczkę, podatek i żyjesz za darmo. A później kupujesz następne.

Ceny w Ameryce mocno skoczyły. Za swój dom w Kearny dałem 450 tysięcy dolarów w 2012 roku, do tego 300 tysięcy włożyłem w remont. Dziś jest wart 2 miliony dolarów.

To po co ci walka w wieku 47 lat?

Zadzwonił mój przyjaciel i agent Mati Borek. "Chodź, zrobimy coś. Zawalczysz z Mamedem" - zaproponował. A pieniądze jakie? - pytam. Dobre - odparł.

Ale widać, że cieszysz się na to wyzwanie.

Na tarczy dobrze wyglądałem, od młodszego sparingpartnera byłem lepszy. Trener mówi, że jestem szybki. Najważniejsze, że widzę ciosy i umiem się ustawić. Bez przeglądu sytuacji i ruchliwości to nie ma sensu. Niedawno robiłem tomograf głowy, tak dla siebie. Badania wyszły w porządku, mam dobrą pamięć, wyraźnie mówię. Jeżeli będę miał swój dzień, to zobaczysz: dwa, trzy lewe proste i kibice krzykną: Adamek się nie starzeje! W ostatnich latach biegałem, chodziłem do "gymu". Jak widzisz, brzucha nie mam.

Słyszałem z dobrych źródeł, że zarobisz na tej walce 2 miliony złotych. To prawda?

No płacą dobrze, naprawdę! Inaczej bym nie boksował.

Potwierdzasz? Uśmiechasz się.

Są dobre pieniądze, plus mamy z Mamedem procent z pay-per-view. W Fame MMA też dostałem bardzo dobry kontakt na dwie walki, ale na razie myślę tylko o KSW.

Ok, to zapytam inaczej. Gdybyś przed walką z Mamedem Chalidowem miał na koncie 0 złotych, to po walce byłbyś milionerem?

Mówimy o polskiej walucie?

Tak.

No to tak.

Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Ksiądz zarzucił jej złamanie tajemnicy spowiedzi. Odpowiedziała

Poruszające wyznanie Artura Szpilki. "Myślałem o samobójstwie"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty