Był pośmiewiskiem całej wsi. Dziś o Polaku mówi świat

WP SportoweFakty / Mateusz Masternak
WP SportoweFakty / Mateusz Masternak

- W swojej wiosce stałem się pośmiewiskiem, bo miałem marzenia. Chłopaki gadali, że naoglądałem się "Rocky'ego" i mi odwaliło - opowiada pięściarz Mateusz Masternak, który w niedzielę stoczy walkę o mistrzostwo świata federacji WBO.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Masternak to były mistrz Europy i jeden z najlepszych polskich pięściarzy. Po siedemnastu latach w zawodowym boksie stoczy najważniejszą walkę w życiu - o pas mistrzowski WBO w kategorii junior ciężkiej. Rywalem naszego zawodnika będzie Anglik Chris Billam-Smith. Walka odbędzie się w niedzielę 10 grudnia w Bournemouth.

Masternak wygrał jak dotąd 47 pojedynków i poniósł pięć porażek. Pięściarz opowiada nam o drodze, jaką przebył do walki o wymarzony tytuł. Masternak pochodzi z wielodzietnej rodziny, był wiele razy na zakręcie i rozważał rezygnację z boksu. Żoną pięściarza jest Daria - była mistrzyni Polski juniorów w boksie amatorskim.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Na walkę o mistrzostwo świata spakowałeś się w plecak i reklamówkę?

Mateusz Masternak: Z takim bagażem opuściłem dom rodzinny. Miałem 16 lat. Wziąłem spodenki, rękawice, coś tam jeszcze. I wyszedłem.

Co czułeś?

Nie rozumiałem zachowania taty. Jako zahartowany człowiek pracy, rzadko okazywał emocje. Wtedy, na przystanku PKS, płakał. On wiedział, że nie wyjeżdżam na chwilę i że to pożegnanie. Ja czułem najpierw ekscytację, bo bardzo chciałem dać sobie szansę. W drodze do wujostwa sam się jednak popłakałem.

Dlaczego tak szybko wyjechałeś z domu?

Pochodzę z małej wioski, czterdzieści kilometrów od Ostrowca Świętokrzyskiego. W Starej Łagowicy mieliśmy trzydzieści domów, na każdy przypadały po trzy krowy.

Boks to był mój pomysł. Zakochałem się w nim po uszy, odkąd pierwszy raz znalazłem się w sali treningowej. Kochałem zapach śmierdzących bandaży i rękawic. Kochałem smak krwi spływającej do gardła po intensywnym treningu.

Od pierwszego treningu skończyło mi się życie towarzyskie. Wychodziłem z domu o 7 rano, wracałem o 20. Ciągnąłem tak pół roku. Później pojawiła się szansa, by pojechać do wujostwa i trenować we Wrocławiu.

Byłeś nadzieją swojej wioski?

Nadzieją? Raczej pośmiewiskiem. Na początku w ogóle nie chwaliłem się treningami, ale koledzy połączyli kropki i zaczęły się żarty. Śmiali się, że naoglądałem się "Rocky'ego" i mi odwaliło. Od razu dostałem ksywkę: "Rocky, który zjadł dwie sroki". Chłopaki mówili: "Po co się wychylasz, tylko się ośmieszysz". Ludzie szydzili, że chłopak z takiej wichury ma jakieś marzenia.

Mateusz Masternak wyprowadza cios
Mateusz Masternak wyprowadza cios

Co mówiła rodzina?

Mam trzech braci i siedem sióstr. Nikt mi źle nie życzył, ale wszystko sprowadzało się do jednego: Mateusz jest drogi w utrzymaniu, a kupka jest jedna i trzeba ją dzielić po równo. Rodzice pracowali w polu i starali się coś dla mnie dołożyć, a rodzeństwo narzekało, że przez to nie mają na ciuchy i książki. Ale nie mam do nich żalu - mieli swoje potrzeby, które były zaniedbywane.

Jak wygląda życie w tak dużej rodzinie?

Ktoś może pomyśleć: fajnie, bo jest nas dużo. W rzeczywistości balansujesz pomiędzy samotnością a indywidualizmem. Pamiętaj, że wszystko dzielone było przez jedenaście. Nieraz chciało się coś z rodzicami wspólnie porobić, tata wymyślał zadanie, chwilę popatrzył i mówił: "O, ale ty sobie dobrze radzisz. To rób tak dalej, a ja idę, bo nie mam czasu".

Wspomniałem o indywidualizmie, bo w takich rodzinach pracujesz na siebie. Chcesz się wyróżnić spośród rodzinnego tłumu, żeby rodzice poświęcili tobie pięć minut więcej uwagi. Rywalizujesz o miłość. Panuje też ogólna znieczulica. Nikt nad tobą nie skacze, bo coś cię boli lub jesteś chory.

To bardziej uczy czy blokuje?

Nie pamiętam, by ktokolwiek zrobił mi kiedyś kanapkę do szkoły. Jeżeli złapałeś chleb, to miałeś jedzenie. Gdy ci się zbiera w kuchni siedem osób rano i każdy ma oczekiwania, walczysz po prostu o swoje. W naszym domu krąży legenda, że już w wieku trzech lat robiłem sobie jajecznicę, tak twierdzi mama. Patrząc na moje dzieci - nie chce mi się w to wierzyć. Malwina ma 5 lat i by nie dała rady. Moi chłopcy są dwa razy starsi i może by sobie poradzili, ale cała kuchnia nadawałaby się do sprzątania.

Co było najważniejsze w twoim dzieciństwie?

Praca i wydatki. Nie znosiłem Bożego Narodzenia i własnych urodzin.

Dlaczego?

W pierwszej kolejności trzeba było zaspokoić podstawowe potrzeby. My zamiast jednego bochenka chleba na śniadanie kupowaliśmy osiem. Na resztę brakowało pieniędzy, na prezenty też. Nie rozumiałem tego będąc dzieckiem. Bolało natomiast, gdy koledzy chwalili się nowymi zabawkami. Wtedy były to dla mnie wręcz traumatyczne przeżycia. Dziś mam inną perspektywę. Moi rodzice wynieśli ten schemat z własnego domu. Tak zostali wychowani, zaszczepiono w nich takie podejście. Jako dzieci też nie dostawali prezentów.

W jakich warunkach żyliście?

Za mało było łóżek, by spać pojedynczo. Najpierw spałem w jednym łóżku z bratem, później chwilę z ojcem. Gdy podrosłem i stałem się duży, przypadł mi pojedynczy tapczan. Jak to na wsi, dom był dość spory, ale razem z dziadkami żyliśmy tam w piętnaście osób. Żona Daria do dziś dziwi się, że potrafię zasnąć, gdy dzieciaki kotłują się po mieszkaniu i krzyczą. To takie przyzwyczajenie z dzieciństwa.

Mam brata o osiem lat młodszego, jeszcze klapsa ode mnie dostawał. Trzy moje najmłodsze siostry nie pamiętają, że w ogóle mieszkałem w domu rodzinnym, takie były małe. Gdy przyjeżdżałem później w odwiedziny, to nazywały mnie wujkiem.

Dzieciństwo to dla ciebie przede wszystkim...?

Obowiązki. Często pomagałem babci w szykowaniu obiadu. Rąbałem drewno na opał, bo gazu nie było. Przynosiłem kartofle z pola, przygotowywałem ojcu pokarm dla pszczół. Trzeba było nagotować sto litrów wrzątku, wsypać cukier i rozmieszać.

Ręcznie rozwalałem widłami obornik, konia zaprzągłem do pługa, albo do furmanki. Jechaliśmy tak po siano, bo traktorem się nie dało - utonąłby w błocie. Umiem kosić kosą zboże. To ważna sprawa dla kogoś pochodzącego z katolickiej rodziny. U nas wszystko można było kosić kombajnem i maszynami, natomiast żyto tylko ręcznie. Jak w filmie "Konopielka". Do tego pomagałem przy ulach. Ojciec długo namawiał mnie na własne, wzbraniałem się, ale mam teraz siedem swoich.

Jednego mi tylko szkoda - gdy latem mijałem kolegów idących nad rzekę. Ja szedłem w drugą stronę z grabiami na plecach na sianokosy.


Co wyniosłeś z domu?

Skromność, moralność, pokorę. Na pewno mam w sobie dużo pokory, potrafię docenić to, do czego doszedłem i nie zazdroszczę innym. Warto szanować siebie za to, kim się jest i co się w życiu zrobiło. Boks jest dla mnie pracą, ale także wielką pasją i sposobem na dotarcie do większości ludzi. Mam możliwość przekazania czegoś wartościowego młodszemu pokoleniu. Rodzice wychowywali mnie tak, żebym szanował drugiego człowieka. Ojciec i mama pilnowali, żebyśmy pamiętali o zasadach. Powtarzali, że nie jestem pępkiem świata i liczą się też inni. Mówili, że nic mi się nie należy z urzędu i na wszystko muszę zapracować. Czasem wyrażali to w szorstki, bezpośredni sposób: "Jesteś zerem" - słyszałem. Ale przekaz był zrozumiały. 

Nie za mocny?

Pewnie dalej jest we mnie ta niższość. Myślę, że się jej nie wyzbyłem. Od zawsze miałem dwie twarze - osoby zakompleksionej, wychowanej na wsi, w biedzie, w niedostatku. Z natury jestem spokojny. Z testu na temperament wyszło, że jestem skrajnym melancholikiem, bo na uliczną zaczepkę: "co się gapisz frajerze?", nie zareagowałbym emocjonalnie.

Z drugiej jednak strony dobrze czułem się w sali. Można było się ze mnie pośmiać, jeden koleś z klubu powiedział nawet, że jestem brzydki. Obciął mnie wzrokiem, roześmiał się i tak właśnie skomentował mój wygląd.

Początkowo robiłem błędy gramatyczno-stylistyczne, przyjechałem ze świętokrzyskiego i zaciągałem. Można było zgrywać kozaka poza ringiem, ale w sparingu te osoby dostawały ode mnie wpie***. I zaczynały mnie szanować. Dzięki temu nabierałem pewności siebie.

A ty co o sobie myślisz?

Jestem człowiekiem twardo stąpającym po ziemi. Nie lubię określenia: "znam swoją wartość". Wartością człowieka jest to, co cię otacza. Mam wspaniałą żonę, trójkę dzieci. Jestem szczęśliwy.

Mateusz Masternak z żoną Darią i dziećmi
Mateusz Masternak z żoną Darią i dziećmi


Nie jesteś typowym pięściarzem, który prowokuje, dużo gada.

Nigdy nie budowałem swojej marki przez pryzmat rodziny, wielodzietności, bycia ministrantem. Można mnie spotkać na zakupach w Lidlu, w Biedronce czy na obiedzie w barze mlecznym. Zwracam uwagę na te same promocje. Chodzę po tej samej ziemi, po tych samych chodnikach. Gdy jestem głodny, to grzeję sobie w kuchni kiełbasę z cebulą lub boczkiem. Wiem, że to się nie sprzedaje w mediach społecznościowych. Szkoda, bo później pan Kowalski uważa, że jest gorszy, bo nie stać go na kolację w drogiej restauracji.

Na samym początku kariery mieszkałem w USA ze swoim promotorem. Przestał mi płacić pensję jeszcze przed walką. Powiedział: "Ty chłopie nie masz ikry. Jesteś bokserem? Powinieneś pokazać charyzmę!". Z Williamem Chouloutem wygrałem przez nokaut po bardzo trudnej i emocjonującej walce. Ten sam promotor doskoczył do mnie przy ringu i wykrzyczał: "Wracamy do współpracy! Masz dwie pieprzone twarze mistrzu!". Odparłem: "Ja wracam do Polski, spier***". Wiem, jakie są czasy. Często wynik określa, czy jesteś fajny.

Ty uparłeś się na boks.

Nie poszedłem tam z nudów. Wymyśliłem to sobie sam, nie mając świadomości, jak to wygląda: że są podziały na kategorie wiekowe, wagowe. Myślałem, że jeżeli jesteś dobry, to zostaniesz Dariuszem Michalczewskim i zarobisz miliony.

Sprawdziło się?

Darię poznałem, mając 17 lat. Trzy lata później wzięliśmy ślub. Odkładaliśmy pieniądze do skarpety, nie było wakacji w tropikach. W wieku 22 lat kupiłem mieszkanie na kredyt we Wrocławiu i dość szybko je spłaciłem. Chciałem mieć dzieci i Daria postawiła warunek: musimy mieć swój kąt. Niedługo później kupiłem działkę pod dom.

Natomiast dokładnie pamiętam jeden dzień. Obudziłem się i uderzyły mnie myśli: a co, jeżeli w boksie mi nie wyjdzie? Za co zjem?

Długo nie zarabiałeś.

Stało się to po przejściu do boksu olimpijskiego. Miałem trochę środków na koncie, ale kupka malała. Korzystałem z oszczędności ponad rok. Pojawił się dylemat - ile to ma jeszcze trwać, czy wytrzymam? Rodzice pomagali mi do 18. roku życia. Później powiedzieli, że albo wracam na gospodarkę, albo powinienem radzić sobie sam. Miałem momenty, w których byłem o włos, by powiedzieć: "Ok, wystarczy. Idę do pracy".

Jakiej pracy?

Od czterech lat jestem zawodowym żołnierzem. W trudnym czasie pracowałem w wojsku na etacie po osiem godzin dziennie, przez 2,5 roku. Do tego dorabiałem jako trener personalny. Daria powtarzała: "Nie możesz robić trzech rzeczy na raz, bo się wykończysz". Wstawałem o 5.30 i jechałem do jednostki. Własny trening robiłem często na koniec dnia, w domu, gdy dzieciaki już spały. Wyglądałem jak wrak człowieka. Po prawie trzech latach w końcu ktoś się nade mną zlitował. Trafiłem do Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego, gdzie moją pracą jest trening. Dlatego ciągle jestem żołnierzem, reprezentuje wojsko, a jednocześnie mogę skupić się na swojej profesji.

Mateusz Masternak po wygranej walce z Ismajiłem Siłłachem. Fot. Newspix
Mateusz Masternak po wygranej walce z Ismajiłem Siłłachem. Fot. Newspix


Twoja żona przyznała, że popłakała się, widząc, jak funkcjonujesz.

Pamiętam, to było na samym początku naszej znajomości - wtedy byliśmy tylko kolegami z klubu Gwardia, bo Daria też boksowała. Do Wrocławia przyjechałem w czerwcu 2003 roku. Wcześniej ponad rok mieszkałem u wujostwa pod miastem.

Nie dawałem już rady z powrotami. Rano miałem szkołę, po południu trening. Często jechałem na dwóch kanapkach dziennie, bo brakowało kasy, żeby zjeść coś poza domem. W Gwardii zaczynałem już coś znaczyć i stwierdziłem, że zaryzykuję. Zauważyłem, że inni zawodnicy mogli mieszkać na terenie ośrodka, choć mieli dużo gorsze wyniki ode mnie. Powiedziałem trenerom, że odchodzę, bo nie wyrabiam z dojazdami i tak dłużej nie pociągnę. Liczyłem na reakcję.

Nie mieli w klubie wolnego pokoju, ale znalazło się jedno zagracone pomieszczenie przechodnie w korytarzu. Trzy dni je sprzątałem. Dostawili mi łóżko, a szafę zrobiłem sobie sam. W ścianę wbiłem gwóźdź, zaczepiłem na nim łańcuch, na którym zawieszałem ubrania.

Pewnego dnia na salę przyszła Daria z koleżankami. Dziewczyny zapytały, czy mogą gdzieś zostawić kurtki, żeby nie grzać się w nich w hali. Zaproponowałem, żebyśmy rzucili je u mnie. Daria była jedyną osobą, która zwróciła uwagę, jak mieszkam. Zaczęła płakać. Nie mogła uwierzyć, że można żyć w takich warunkach.

Ale ty byłeś szczęśliwy.

Ja na to kompletnie nie patrzyłem. Ważne, że miałem gdzie się przespać, poza tym mieszkałem blisko sali. Mogłem sobie zrobić obiad, odpocząć. Zacząłem trenować dwa razy dziennie. Dogadałem się z portierami i otwierali mi ośrodek w weekendy. Proszę mi tylko nie współczuć. Ten czas wspominam doskonale. Później dostałem z klubu pokój, z drzwiami.

I pierwszy prezent w życiu.

Na osiemnaste urodziny Daria kupiła mi telefon komórkowy z kolorowym wyświetlaczem - Sony Ericssona. W tamtym czasie bardzo modny i zgrabny, mieścił się w kieszeni. Nie ukrywam, wzruszyłem się.

Mateusz Masternak z żoną Darią
Mateusz Masternak z żoną Darią

Przywiązujesz wagę do pieniędzy?

Jako medalista mistrzostw Polski boksowałem w tanich butach i koszulce na ramiączka, bo nie miałem na strój bokserski. Było mi trochę głupio i wstyd. Pożyczałem ciuchy od kolegów, żeby wyglądać jak reprezentant.

Mam na pewno szacunek do pieniędzy. Znam osoby, które zarabiały dobrą kasę w dobrych czasach, ale jak kiedyś mieszkali z rodzicami w kawalerkach, tak teraz dalej mieszkają. Chciałbym być przykładem dla swoich dzieci. Cieszę się z tego, co mam, i nie chcę martwić się o swój los po karierze.

A chciałeś być skoczkiem narciarskim.

Moim idolem był Sven Hannawald. W młodości specjalnie schudłem osiem kilogramów, by ważyć tyle co on, czyli 64 kg. Robiliśmy z kolegami skocznie z bali, albo może nawet bardziej wyrzutnie. Nie były to dalekie loty, takie po 10 metrów, może dalej. Ale gdy kolega stał pod skocznią wyprostowany, to przelatywaliśmy mu nad głową.

Dlaczego Hannawaldem, a nie Małyszem?

Oczywiście skokami zainteresowałem się dzięki Adamowi Małyszowi, ale chyba ekspresja Hannawalda bardziej do mnie trafiała. Jego sposób bycia wielu irytował, a mnie wręcz przeciwnie. Poza tym: miałem jego wzrost i wagę.

Napisałeś historię jak Rocky?

Scenariusz do "Rocky'ego" został oparty na emocjach. Sylvester Stallone był na walce Muhammada Alego z Chuckiem Wepnerem. Swoją twardością i uporem Wepner zjednał sobie tłum i fani docenili jego wielkie poświęcenie, kibicowali mu. Zanim ja dostałem szansę, przeszedłem drogę pełną zakrętów, krwi, wyrzeczeń.

W niedzielę zawalczysz o pas mistrzowski WBO w kategorii junior ciężkiej.

Czekałem na ten moment 17 lat od debiutu w boksie, a 21 lat od rozpoczęcia treningów w śmierdzącej sali gimnastycznej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Myślę, że niejeden sportowiec mógłby odpuścić. Miałem momenty załamania, problemy finansowe. Ta cała droga spowoduje, że eksploduję 10 grudnia. Chcę wygrać dla wszystkich normalnych ludzi i pokazać, że mistrzostwo świata może zdobyć nie tylko człowiek oderwany od rzeczywistości z głową w chmurach.

Jak będzie w ringu?

Pas ma być w Polsce i koniec kropka. Chcę boksować na dużej intensywności i ruchliwości. Chcę wygrać boksem i rozszarpać go w każdej płaszczyźnie. Warto wierzyć w siebie i stawiać wszystko na jedną kartę. Rocky może wielu zainspirował, ale ja miałem dużo trudniej i gorzej. To gotowy scenariusz na film, który dostanie Oscara.

rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
*Transmisję walki Mateusza Masternaka przeprowadzi TVP Sport
Polski bokser: "Byłem największym łajdakiem, jakiego znałem"

Ksiądz zarzucił jej złamanie tajemnicy spowiedzi. Odpowiedziała

Zobacz także: Polak zmiótł Brazylijczyka na XTB KSW 88. Tak skomentował nokaut
[b]

[/b]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty