Pierwsze fragmenty walki wskazały nam wyraźnie problemy Sergio Martineza. Argentyńczyk pływał po przyjęciu niemal każdego uderzenia Cotto, aż trzykrotnie padając na deski. Gdyby nie cierpliwość sędziego Michaela Griffina, to pojedynek mógłby dobiec końca już w pierwszym starciu. Czempion zupełnie nie mógł sobie poradzić z lewym sierpowym pretendenta, jedynie gong uratował go przed sromotną porażką.
Przewaga "Junito" nie podlegała dyskusji w kolejnych starciach, Martinez nie potrafił wykrzesać z siebie starego geniuszu, boksując zbyt zachowawczo i defensywnie. Trapiony poważnymi kontuzjami 39-latek nie był sobą, genialna przed laty praca nóg mocno kulała, co skrzętnie wykorzystywał lepiej zakonserwowany i młodszy o sześć lat Cotto.
[ad=rectangle]
Challenger miał po swojej stronie o wiele więcej atutów, jak chociażby szybkość, precyzję i umiejętne atakowanie kombinacjami góra-dół. O wiele mniejszy fizycznie Portorykańczyk potrafił nawet skutecznie walczyć z dystansu, bijąc pojedynczymi lewymi prostymi. Porozbijany i psychicznie stłamszony "Maravilla" robił co mógł, jednak zrujnowany zdrowotnymi perypetiami organizm pięściarza z Ameryki Południowej odmawiał mu posłuszeństwa.
W dziewiątej odsłonie Martinez zaliczył czwarty nokdaun, a przewaga punktowa Cotto była niezaprzeczalna i niemożliwa do roztrwonienia. W przerwie przed dziesiątą rundą narożnik Martineza poddał swojego zawodnika.
Cotto został pierwszym Portorykańczykiem w historii, któremu udało się zdobyć mistrzostwo w czterech kategoriach wagowych.