Na początku czerwca Andrzej Fonfara stanął do walki o mistrzostwo świata z Adonisem Stevensonem. Polak zapowiadał, że jest w świetnej formie, ale już w pierwszej rundzie padł na deski po ciosie rywala, po którym już się nie podniósł. W kolejnej rundzie trener Fonfary rzucił ręcznik i poddał walkę.
Bokser nie ma pretensji do swojego szkoleniowca. W rozmowie z portalem "sport.pl" wspomina walkę ze Stevensonem.
- Stevenson w 90. sekundzie walki bardzo mocno mnie uderzył w tył głowy. Wtedy cały plan się posypał. Ciało miałem wciąż sprawne, ale coś "wyłączyło się” w głowie. Nie pamiętam końcówki rundy, ani tego, co działo się później w narożniku. Początkowo nie rozumiałem decyzji Virgila, ale teraz wiem, że była rozsądna. Dobrze, że trener zatrzymał pojedynek. Lepiej tak, niż przegrać ciężkim nokautem. Nie mam do niego pretensji - powiedział pięściarz.
- Jestem podłamany, bo oczekiwania były ogromne. Najciężej jest rano, bo wracają koszmary. Z biegiem dnia jest już coraz lepiej, głównie zawdzięczam to rodzinie - dodaje Fonfara, który zastanawia się nad zmianą kategorii wagowej i przejściem do junior ciężkiej.
- Jest w tym trochę prawdy. Z wiekiem zmienia się metabolizm, coraz ciężej zbijam wagę na walkę. Jak na kategorie półciężką, jestem naprawdę duży - mam 190 cm wzrostu. Reszta zawodników jest mniejsza - tłumaczy Andrzej Fonfara.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Cieszą mnie trzy gole, ale bardziej punkty