- Odszedł wspaniały człowiek. Nie tylko dla mnie, ale dla wielu zawodników był nie tylko trenerem, ale wychowawcą, przyjacielem, a nawet ojcem. Przynajmniej ja go tak odbierałem. Uratował też wiele karier, między innymi Mateusza Masternaka, który chciał w pewnym momencie zrezygnować z boksowania - tak w rozmowie z Polską Agencją Prasową Wojciech Bartnik skomentował śmierć Ryszarda Furdyny.
Bartnik doskonale znał tego trenera. Przecież to Furdyna stał w jego narożniku, kiedy ten zdobywał ostatni medal igrzysk olimpijskich dla polskiego boksu. W Barcelonie, w 1992 roku.
Osiem lat temu Bartnik zakończył karierę. Wtedy jego szkoleniowiec podupadł na zdrowiu. Lekarze zdiagnozowali zespół Devica. Bardzo rzadką chorobę układu nerwowego. Chorobę, która niszczyła go z dnia na dzień. Kilkanaście miesięcy temu (jesienią 2018 roku) Furdyna w rozmowie z TVP Sport przyznał: - Nie wiedzą, jak to leczyć, mówią, że siedzę na tykającej bombie, że koniec może nadejść każdego dnia.
ZOBACZ WIDEO: Pozytywy i negatywy przełożonych igrzysk. Robert Korzeniowski o szansach i zagrożeniach dla polskich sportowców
Furdyna był legendą wrocławskiego boksu. Najpierw szkolił zawodników Gwardii Wrocław, potem założył Maximus Boxing Klub Wrocław. Żył boksem. Całe życie. Dzień i noc.
Bartnik wyraził żal, że w obecnej sytuacji (epidemia koronawirusa) trenera Furdynę będą mogli pożegnać tylko najbliżsi. W normalnych warunkach pogrzeb szkoleniowca przyciągnąłby tłumy. Wielu chciałoby oddać hołd legendzie.
- Skoro nie możemy uczestniczyć czynnie w uroczystościach pogrzebowych, po prostu pomódlmy się za tego wspaniałego człowieka - zaapelował Bartnik.
Czytaj także: Boks. Eddie Hearn przekaże służbie zdrowia bilety na swoje gale >>
Czytaj także: Boks. Kolejni bokserzy z kwalifikacji olimpijskich zarażeni koronawirusem. Polakom testów nie robią >>