#DzialoSieWSporcie: Straszna choroba i śmierć "Numeru 10 serc"

Getty Images / Sandra Behne/Bongarts / Na zdjęciu: Krzysztof Nowak
Getty Images / Sandra Behne/Bongarts / Na zdjęciu: Krzysztof Nowak

Marzenia Krzysztofa Nowaka i polskich kibiców przekreśliła straszna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Żona piłkarza opowiadała, że to "piąty członek rodziny". Po śmierci piłkarza płakała cała Polska.

W tym artykule dowiesz się o:

26 maja 2005 r. Polskie media obiega informacja o śmierci polskiego piłkarza, Krzysztofa Nowaka. Przez lata kibice żyją szansą na to, że będą mieli swojego reprezentanta w klubie z najwyższej półki. Marzenia Nowaka i fanów przekreśla stwierdzona na początku 2001 r. straszna choroba. Żona opowiada, że to "piąty członek rodziny".

ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne, to choroba rujnująca układ nerwowy. Uszkadza połączenia nerwowe, powoduje zwiotczenie i zanik mięśni. Na to nie ma lekarstwa.

W czasie walki z chorobą klub nie zostawił go na lodzie.

Skupienie się na karierze

Krzysztof Nowak uchodzi za ogromny talent polskiej piłki. Efektem tego są szybkie przenosiny z Legii Warszawa do brazylijskiego Atletico Paranaense. W barwach "Wojskowych" nie gra nawet rok, za Atlantyk wyjeżdża w wieku 21 lat. W Kraju Kawy nie myśli o luksusach. Do podróżowania wystarcza mu klubowy Fiat Palio. Zamiast imprezowania i nocnego życia, wybiera spokój. Koncentruje się na swoim rozwoju i wielkiej karierze.

ZOBACZ WIDEO: Dosadna opinia na temat startu Bundesligi. "Fatalnie to wygląda"

- Adaptacja przyszła nam dość łatwo. Szybko zaczęliśmy mówić po portugalsku i nie byliśmy tłem dla tamtejszych ligowców. Brazylia była przecież tuż po zdobyciu mistrzostwa świata, po krajowych boiskach biegały wielkie gwiazdy; choćby Romario. Czuliśmy sporą ekscytację już przed samym debiutem. Pierwszy mecz graliśmy na słynnej Maracanie. Krzysiek już wtedy sprawiał wrażenie wielkiego profesjonalisty. Bardzo dbał o to, by się wyspać i odpowiednio zjeść. Sumienność miała zaprowadzić go na szczyt - opowiada w jednym z wywiadów Mariusz Piekarski, który w Brazylii gra razem z Nowakiem.

Dobra postawa owocuje transferem do VfL Wolfsburg, w którym są już dwa inni Polacy - Waldemar Kryger i Andrzej Juskowiak. Nowak cały czas ma w głowie zajście na sam szczyt i unika luksusów. Choć zarabia wielkie pieniądze, posiada jedynie klubowego Volkswagena Passata i nadal preferuje domowe zacisze.

- Mieliśmy podobne podejście do tych spraw. Z tym chłopakiem można było porozmawiać nie tylko o dziewczynach i autach. Po prostu dało się wyczuć, że to niebywale inteligentny, oczytany gość – wspomina Kryger.

W rozwoju Nowakowi nie przeszkadza nawet kontuzja stopy. Pojawia się lekarz, który umożliwia mu dalsze treningi i grę w ekspresowym tempie. - Praca znaczyła dla niego wiele. Potrafił harować, nie szukał wymówek. Zaraz po przyjeździe z Brazylii miał złamaną piątą kość śródstopia. Normalnie taka kontuzja oznaczała sześć tygodni pauzy. W Monachium znaleziono kogoś, kto wykonał specjalną wkładkę, odciążającą tę część stopy. Krzysiek trenował i grał jak każdy, ale musiał mieć buty większe o rozmiar albo dwa. Najśmieszniejsze, że w ogóle nie było widać, że ma zbyt duże korki. Ani trochę nie stracił na jakości – dodaje Kryger.

Nowak marzy, żeby zagrać w Barcelonie. Mocno interesuje się nim Bayern Monachium. Odrzuca propozycję gry w Borussii Dortmund.

Do lutego 2001 r. Nowak notuje w barwach "Wilków" 83 występy, w których strzela 10 goli. Wtedy zaczyna się najgorsze.

Choroba jak wyrok

Polak wraca do treningów po wyleczeniu grypy. Przychodzi mecz z Herthą Berlin, gra prawie cały mecz. Opuszcza plac gry na 11 minut przed końcem. Sygnalizuje, że jest już przemęczony.

- Krzysiek był okazem zdrowia, ale w pewnym momencie zauważyliśmy, że coś z nim nie tak. Kiedy się witaliśmy, nie mógł zacisnąć kciuka. Miał wyraźnie mniej siły. Podczas obozu dopadło go przeziębienie, choć nie pamiętam, by wcześniej kiedykolwiek chorował. Wydawał się wyjątkowo odporny - opowiada Andrzej Juskowiak.

Niedługo potem lekarze mają dla niego fatalne wieści. Jest chory na ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne. Śmierć jest pewna. Natychmiastowe poddanie się leczeniu tylko ją opóźnia. Wśród młodych osób choruje jedna na 3,5 mln.

- Diagnoza w naszym przypadku też nie była łatwa, bo zazwyczaj choroba rozprzestrzenia się od nóg. Z racji tego, że Krzysztof miał mocne nogi jako piłkarz, w jego przypadku choroba zaatakowała jako pierwsze ręce. To było już problematyczne w momencie diagnozy, bo cały czas lekarze się łudzili, że to może być coś innego. Tym bardziej że pierwsze diagnozy w klinice mówiły, że tylko w 40 proc. jest to podejrzenie ALS, ale nikt nie potrafił jednoznacznie tego stwierdzić. Dopiero po miesiącach, kiedy choroba postępowała, dopiero po roku od pierwszej diagnozy, lekarze mogli powiedzieć, że jest 60 proc. Bardzo trudno było zdiagnozować tę chorobę - wspomina Beata Nowak, żona piłkarza.

Walka do samego końca

Nowak leczy się w Niemczech, Holandii i USA. Klub nie zostawia Polaka samego z problemem i stara się go wspierać. W 2002 r. Wolfsburg pomaga piłkarzowi założyć fundację zajmującą się pomocą choremu oraz problematyką choroby ALS. Rok później klub organizuje dla niego mecz charytatywny - Wolfsburg wygrywa z Bayernem 1:0.

Mimo leczenia choroba postępuje w błyskawicznym tempie. Pod koniec życia porusza się na wózku inwalidzkim, Do ostatnich dni nie opuszcza go dobra energia.

- Zastanawialiśmy się, jak damy sobie z tym radę, jak posadzić Krzyśka, który był zawodowym piłkarzem na wózku inwalidzkim. Czuliśmy do niego dystans, wózek do nas chyba też, ale trzeba było się przełamać, bo nogi były coraz słabsze. Ta obawa na przyszłość, jak będziemy się poruszać, to był dla nas niełatwy przełom. Uznaliśmy w tej rozmowie, że choroba to nasz piąty członek rodziny, bo byłam ja, Krzychula, Maria i Maksymilian. Piąty członek rodziny tak naprawdę niechciany i nieproszony, ale musieliśmy go pokochać po pewnym czasie. Wiedzieliśmy, że jak nie zaakceptujemy jej i nie pokochamy, wykończymy się psychicznie wszyscy razem. Ta próba akceptacji choroby z dnia na dzień, wszystkim nam pomogła, było łatwiej - opowiada Beata Nowak.

Klub zastrzegł numer 10, z którym grał. Nowak przed śmiercią stwierdza, że to bez sensu. Trykot z dziesiątką na plecach wędruje do Stefana Effenberga, który przychodzi do Wolfsburga z Bayernu. - Klub chciał zastrzec ten numer, kiedy mój mąż zachorował, ale dla mnie to byłoby tak, jakby ta dziesiątka kompletnie umarła w VfL. Krzysiek jasno powiedział, że co to za klub bez numeru 10 i każdy klub ma tę dziesiątkę mieć - wspomina żona.

Krzysztof Nowak umiera 26 maja 2005 r., na 3 miesiące przed 30. urodzinami. Wśród fanów Wolfsburga i reprezentacji Polski zyskuje przydomek "Numeru 10 serc".

Grób polskiego piłkarza znajduje się na Cmentarzu Leśnym w Wolfsburgu. Fundacja Krzysztofa Nowaka działa do dziś. Na ALS wciąż nie ma żadnego skutecznego lekarstwa.

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

Bundesligę możesz oglądać na kanałach Eleven Sports w WP Pilot

Komentarze (6)
avatar
smalec ze skwarkami
27.05.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Polska nie mogła płakać, bo Polska no nazwa Państwa. Polska nie ma oczu ani kanalików Czytaj całość
fantazy1
27.05.2020
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
Ja nie płakałem, bo w ogóle o nim nie słyszałem, więc co mi się przypisuje twierdząc „cała Polska” ? A ten śp.Nowak niech RIP 
avatar
Darek Pol
27.05.2020
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
avatar
Artur Przepiórka
27.05.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Spoczywaj w spokoju Kolego z podwórka na osiedlu Niedzwiadek 
avatar
jotwu
27.05.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
"Cała Polska płakała" ? Pismaku,nie przesadzaj i miarkuj w określeniach,bo tym tylko wyrządzasz krzywdę rodzinie zmarłego.