#DziałoSieWSporcie. Dzień, który wstrząsnął Polską. Tamte wydarzenia do dziś wywołują dreszcze

 / Rafał Kurmański
/ Rafał Kurmański

W sporcie mógł osiągnąć wszystko, wiązano z nim ogromne nadzieje, porównywano do najlepszych. Świetnie zapowiadającą się karierę przerwały jednak wydarzenia, do których doszło dokładnie 17 lat temu w hotelowym pokoju.

30 maja 2004 roku ZKŻ Zielona Góra miał zmierzyć się w meczu z Unią Leszno. Dla klubu z województwa lubuskiego ten mecz miał ogromne znaczenie. Po słabym początku sezonu drużyna chciała wreszcie się przełamać i rozpocząć marsz w górę tabeli.

- Mecz na tzw. przełamanie, bardzo ważny, przygotowywaliśmy się do tego spotkania, bo sezon nie układał się najlepiej. Mnóstwo zawodników miało różne problemy z tzw. prędkością na motocyklu - powiedział nam Jacek Frątczak, były menadżer, który w tamtym czasie znajdował się w zarządzie klubu.

Problemy Kurmańskiego

Swoje problemy przeżywał także Rafał Kurmański. Zawodnik uznawany za ogromny talent. Jak wspominał Jacek Frątczak, "Kurmanek" miał ogromny wachlarz umiejętności, przede wszystkim w rozpędzaniu motocykla. Świetnie czuł się w jeździe po zewnętrznej części toru.

Tunerzy stawiają się żużlowcom. Burza w szklance wody czy realny problem?

Ale sezon 2004 rozpoczął się dla niego nie najlepiej. W siedmiu dotychczasowych meczach jeździł w kratkę - zdobył 59 punktów w 42 wyścigach. W poprzednich latach, jeszcze jako młodzieżowiec, potrafił dokonywać cudów. Nasz rozmówca wspominał mecz wyjazdowy do Bydgoszczy, podczas którego Kurmański rządził na torze. Pokonywał nawet Tomasza Golloba, będącego wówczas niemal nie do prześcignięcia.

- Rafał też miał określone swoje problemy z motocyklami. Niestety, pojawiał się, jak to zwykle bywa, tzw. hejt. Prasa też nie pozostawiała na nim suchej nitki. On to bardzo mocno przeżywał, wiedział, że bardzo dużo od niego zależy - tłumaczył Frątczak.

Miał dużą wrażliwość

Nasz rozmówca wspominał, że Rafał Kurmański był skrytym mężczyzną, ale o bardzo głębokiej wrażliwości. Trudno było w stu procentach do niego dotrzeć. W parkingu był za to otwarty, komunikatywny, pomagał kolegom na treningach. Ciężko znosił niepowodzenia.

- Pieczołowicie przygotowywaliśmy się do tego spotkania. Doskonale pamiętam piątkowy trening Rafała. Było troszkę ścigania i Rafałowi kompletnie nie szło. Prosił też, żeby dać mu spokój, przyjechał zmęczony po startach w Swindon w lidze. Byliśmy umówieni na niedzielę na mecz - powiedział Frątczak.

Ówczesny prezes zielonogórskiego klubu, Robert Dowhan, wspomina go jako fajnego, uśmiechniętego, skromnego i nieco zagubionego chłopaka, który na swoje nieszczęście miał zbyt dużo doradców w tamtym czasie - jedni chcieli dla niego dobrze, inni próbowali ogrzać się w jego blasku.

Koszmar, który ścinał z nóg

Poranek poprzedzający wspomniany mecz z Unią Leszno był ciepły, słoneczny. W Zielonej Górze wyczekiwano tego spotkania. W parku maszyn pojawiły się motocykle Rafała Kurmańskiego, sam zawodnik nie odpowiadał na telefony, nie odpisywał na smsy. Nie pojawił się na stadionie... Później dotarły tragiczne informacje.

- Najpierw były oczywiście jakieś smsy od różnych osób, niepotwierdzone, a także zapytania od dziennikarzy. Nagle się okazało, że to, co dla nas było w pierwszym momencie największym koszmarem, się potwierdziło. Umówmy się, to była dla nas informacja, która absolutnie wszystkich ścięła z nóg, nie tylko w Zielonej Górze - wspominał Frątczak.

W nocy z 29 na 30 maja Rafał Kurmański powiesił się. Rano znaleziono jego ciało. Targnął się na swoje życie w wieku zaledwie 22 lat. W żużlu mógł osiągnąć wszystko. Nigdy jednak nie dane się było o tym przekonać.

- Dzień wcześniej było Grand Prix, na którym miał się pojawić, była wpadka z policjantem i butelką piwa. To wszystko można w tych kategoriach mierzyć. Wcześniej żadne znaki do nas nie docierały, ciężko też jest być psychologiem i wchodzić w głębię każdego umysłu - wspominał po latach Robert Dowhan.

Rozmowa z prezesem

Dwa dni przed tragedią Kurmański pojechał na kolację do prezesa klubu. Robert Dowhan wspominał, że nic nie wskazywało na to, co później się wydarzyło. Jedynym tematem była przyszłość klubu, któremu w tamtym momencie nie najlepiej wiodło się w rozgrywkach ligowych. Obaj dyskutowali także o zbliżającym się meczu.

- Gdyby ktokolwiek myślał i próbował w jakiś sposób przewidzieć następstwa czegokolwiek to pewnie byśmy o tej sytuacji nie rozmawiali. Takich wydarzeń z życia znamy bardzo dużo, gdzie ktoś jest uśmiechnięty, rozmawia, planuje swoją przyszłość, a za chwilę popełnia samobójstwo i tak samo było z Rafałem - tłumaczył ówczesny prezes ZKŻ-u.

Krzyż ze świeczek

Po tym, jak dotarła informacja o śmierci zawodnika, na stadionie zaczęły się dyskusje, czy mecz ZKŻ-u z Unią powinien w ogóle się odbyć. Ostatecznie spotkanie doszło do skutku. Na murawie ułożono krzyż ze świeczek, kibice obu drużyn, na co dzień zwaśnieni, skandowali imię zmarłego żużlowca.

- Pamiętam obraz klęczącego, modlącego się Damiana Balińskiego (zawodnika Unii - dop. MK), który do dziś utkwił mi w pamięci. Koszmarny dzień, taki, którego nie chce się specjalnie wspominać. Nawet teraz, jak o tym mówię, mam dreszcze - przyznał Jacek Frątczak.

Robert Dowhan dodał ponadto, że drużyna była na tyle załamana, że nikt nie myślał o wyniku. Mecz miał być hołdem złożonym Kurmańskiemu. - Wiedzieliśmy, że i tak nic nie ugramy sportowo po takim wydarzeniu, czy to będzie tego samego dnia, czy to będzie tydzień później - wyjaśnił.

Odnotujmy, że Unia Leszno wygrała tamto spotkanie 54:36. Odbyło się ono w niezwykłej atmosferze - bez dopingu, wiwatów, muzyki.

Przypominał największych

W Zielonej Górze z Rafałem Kurmańskiem wiązano ogromne nadzieje. W 2003 roku wystąpił z tzw. dziką kartą na Grand Prix w Chorzowie. Wygrał tam jeden z wyścigów. Koledzy z toru porównywali go do największych. Legendarny zielonogórski żużlowiec Andrzej Huszcza powiedział w rozmowie z "Gazetą Lubuską", że przyrównania do Tomasza Golloba nie były na wyrost.

Sam Huszcza natomiast uważał, że Kurmański swoim stylem jazdy przypomina Rifa Saitgariejewa, Rosjanina, który w Zielonej Górze ścigał się w 1995 roku. - Nie przymykał manetki. Facet nie miał nic do stracenia, bo jak nie żużel, to co? To była jedyna ścieżka, którą mógł pójść w dobrą stronę. Żył dla żużla - tłumaczył Huszcza.

- Rafał miał ogromny talent. To nie jest dane każdemu, bo część zawodników dochodzi do wysokich predyspozycji ciężką pracą, natomiast część rodzi się z talentem. Rafał się urodził takim talentem żużlowym. Tak go pamiętam - zakończył Robert Dowhan.

30 maja mija 17 lat od tamtych tragicznych wydarzeń. Gdyby żył, Rafał Kurmański kończyłby w sierpniu 39 lat.

Czytaj także:
Kibice załamani. Niestety kolejny klub znika z żużlowej mapy
Ostatni wyścig czeskiego Michała Matuli

Źródło artykułu: