Kończą się najlepsze MŚ w League of Legends w historii. Wielki sukces Polaka!

ESL / Adela Sznajder / Na zdjęciu: kibice śledzą rywalizację w League of Legends
ESL / Adela Sznajder / Na zdjęciu: kibice śledzą rywalizację w League of Legends

Wielkimi krokami zbliżają się ku końcowi mistrzostwa świata w League of Legends. Tegoroczna edycja to przede wszystkim wielkie niespodzianki, świetna postawa zespołów europejskich oraz porażka drużyn wywodzących się z regionu koreańskiego.

[b]

Hegemonia koreańskich drużyn[/b]

Mistrzostwa świata w League of Legends to pozycja obowiązkowa dla każdego fana esportu. To wydarzenie, które potrafi przyciągnąć przed telewizory, laptopy czy smartfony miliony użytkowników na całym świecie. Rozgrywane są one od 2011 roku, tegoroczna edycja jest ósmą z kolei. Pierwszy turniej, który odbył się w Szwecji wygrała drużyna Fnatic. Największą popularnością gra cieszy się w krajach Azjatyckich i to właśnie, dlatego tegoroczni uczestniczy zagościli do Korei Południowej.

Poprzednie rozgrywki odbyły się m.in. w Chinach czy w Singapurze. W poprzednich pięciu edycjach mistrzostw świata na najwyższym stopniu podium stawały ekipy wywodzące się właśnie z Korei. Poziom, który prezentowały był dewastujący dla ich przeciwników i każde kolejne rozgrywki przynosiły pytania oraz nadzieje, że kiedy i czy w końcu znajdzie się formacja potrafiąca zagrozić i nawiązać rywalizację z Koreańczykami. Najbardziej utytułowaną oraz najsłynniejszą drużyną w historii League of Legends jest ekipa SK Telecom T1 na czele z ich mid-lanerem - Lee Sang-hyeokiem grającym pod nickiem "Faker". Koreański team zwyciężał w Worldsach cztery razy z rzędu. Od 2013 do 2016 roku pozostawali niepokonani. Ten sezon od początku nie układał się po ich myśli i ku zaskoczeniu wielu ekspertów i kibiców nie zdołali oni zakwalifikować się do mistrzostw świata. Tegoroczna edycja zmagań o światowy czempionat rozpoczęła się więc zaskakująco jeszcze przed ich prawdziwym startem.

Esport jako sport narodowy
 
Esport zarówno w Korei Południowej jak i całej Azji to niemalże religia. Wiele osób region koreański kojarzy głównie ze StarCraftem, gdzie dominacja na świecie jest jeszcze większa aniżeli w League of Legends. W ostatnich latach jednak najpopularniejszym tytułem stał się właśnie LoL. Zapotrzebowanie na esport w krajach azjatyckich jest bardzo duże. Dowodem na to są chociażby Igrzyska Azjatyckie rozegrane w 2018 roku, podczas których po raz pierwszy doszło do zmagań w League of Legends. Cieszyły się one bardzo dużym zainteresowaniem często pokonując w oglądalności takie sporty jak chociażby piłka nożna.

Korea jest także miejscem, gdzie działa oficjalne stowarzyszenie esportowe (KeSPA), które wchodzi w skład Koreańskiego Komitetu Olimpijskiego. Międzynarodowa Federacja Esportowa ma tam swoją siedzibę, realizowane są kanały telewizyjne, które przez całą dobę wyświetlają różnego rodzaju rozgrywki esportowe. Chęć oglądania gier elektronicznych w tym regionie jest ogromne i to właśnie z tego względu bardzo ciężko było zakupić bilety nie tylko na finał, popyt na nie przerósł oczekiwania samych organizatorów. Finał tegorocznych mistrzostw świata odbędzie się na stadionie Incheon Munhak, który może pomieścić ponad 50 tysięcy osób. Bilety na finał rozeszły się bardzo szybko, ich cena dochodziła w przeliczeniu na naszą walutę do nawet 200 złotych.

ZOBACZ WIDEO: Fajdek o mały włos nie zabił trenera. "Gdyby nie wstał, skończyłoby się zgonem"

Niespodzianka goni niespodziankę, Korea pokonana!
 
Turniej mistrzostw świata rozpoczął się od fazy Play-In - etapu rozgrywek, który miał za zadanie wyłonić cztery drużyny awansujące do turnieju głównego. Inaugurujący mecz odbył się pierwszego października, zmierzyły się wtedy ze sobą drużyny Cloud9 oraz KaBuM! e-Sports. To od tego miejsca swoją przygodę z Worldsami 2018 rozpoczął grający jako jungler - Marcin "Jankos" Jankowski  oraz jego formacja G2 Esports. Europejski skład w letnim splicie uplasował się dopiero na miejscach 5-6 i występ Polaka z drużyną na mistrzostwach świata był zagrożony. W związku jednak z wynikami innych drużyn, które również walczyły o awans i wysoką, drugą pozycją podczas wiosennych zmagań - G2 zdołało zakwalifikować się do tzw "Gauntletu", czyli turnieju ostatniej szansy. W finale tych rozgrywek drużyna prowadzona przez Polaka pokonała 3:1 FC Schalke 04 Esports i awansowała na Worldsy 2018.

Faza Play-In nie była zaskakująca dla kibiców. Spośród dwunastu zespołów awans do głównej fazy turnieju uzyskało faworyzowane EDward Gaming, Cloud9, G2 Esports oraz G-Rex. Europejska formacja z "Jankosem" w składzie trafiła do A gdzie rywalizowała z koreańskim Afreeca Freecs, tajwańskim Flash Wolves oraz wietnamskim Phong Vu Buffalo. W tej fazie turnieju występowała również inna drużyna wywodząca się z Europy i posiadająca Polaków w składzie. Team Vitality - w którego szeregach występują w lesie Mateusz "Kikis" Szkudlarek oraz jako wspomagający Jakub "Jactroll" Skurzyński - trafiło do grupy określanej przed turniejem jako grupa śmierci. Polacy musieli rywalizować z koreańskim Gen.G, amerykańskim Cloud9 oraz jednym z faworytów do wygrania mistrzostw świata, chińskim Royal Never Give Up.

Team Vitality rozpoczęło turniej w bardzo efektowny sposób pokonując chińską formację wpajając w serca kibiców wiele nadziei na wyjście z grupy. Niestety dwie porażki przeciwko Cloud9 (która ostatecznie awansowała z drugiego miejsca) uniemożliwiły wyjście z grupy i drużyna z Kikisem oraz Jactrollem pożegnała się z turniejem w fazie grupowej uzyskując wynik 3-3. Dowodem, na jakość występu Vitality niech będzie fakt, że zakończyli rozgrywki przed słynną koreańską ekipą Gen.G, która uplasowała się na ostatnim miejscu nie mając zbyt wielu argumentów, podczas gry z formacją Polaków. Forma, styl gry, wyrównane rozgrywki z hegemonami oraz niekonwencjonalne postaci prezentowane przez Vitality zrodziły jednak pytania dotyczące szans drużyn europejskich podczas mistrzostw świata.
Kolejny zespół ze starego kontynentu - Fnatic, który zwyciężył w europejskich rozgrywkach zarówno w splicie wiosennym jak i letnim trafił do grupy D.

Po wylosowaniu grup uważano, że Fnatic ma szansę na awans do kolejnego etapu, jednak bukmacherzy zgodnie twierdzili, że na fazie ćwierćfinałów ich przygoda się zakończy. Jedynym rywalem, który był w stanie nawiązać równorzędną walkę z mistrzami Europy była chińska organizacja Invictus Gaming. Obie drużyny z wynikiem 5-1 plasowały się na pierwszym miejscu i konieczne było spotkanie w tie-breakerze, czyli dodatkowym meczu w grupie mającym wyłonić zwycięzcę. W dogrywce lepszy okazał się zespół europejski i to on awansował do fazy pucharowej z pierwszej lokaty.

Po ostatnim meczu fazy grupowej odbyło się losowanie, które wyłoniło bardzo interesujące pary ćwierćfinałowe. Amerykańska ekipa Cloud9 trafiła na Afreeca Freecs, Fnatic na EDward Gaming, G2 Esports na Royal Never Give Up i KT Rolster na Invictus Gaming. Na tym etapie rozgrywek doszło do największych zaskoczeń, pierwszy raz w historii żadna koreańska drużyna nie awansowała do półfinału i dominacja tego regionu została zakończona w spektakularny sposób. Cloud9 bardzo łatwo i szybko rozprawiło się w trzech mapach z Afreeca Freecs natomiast Invictus Gaming pokonało 3:2 KT Rolster, choć mogło i powinno zamknąć rozgrywkę po trzech mapach. Po raz kolejny świetnie zaprezentowała się drużyna Fnatic, która w bardzo przekonywujący sposób pokonała EDG i trafiła w półfinale na Cloud9, gdzie po raz kolejny nie mieli sobie równych. Równa gra wszystkich linii oraz sukcesywne zwycięstwa w walkach drużynowych wystarczyły aby pokonać w trzech mapach amerykańską drużynę i Fnatic ku zaskoczeniu wszystkich zameldowało się w finale.

Szalony Perkz. Świetny występ G2 Esports

Na osobny akapit zasługuje postawa drużyny G2, która ostatecznie swoje rozgrywki zakończyła na etapie półfinału. Po niezbyt imponującym występie w fazie Play-In oraz słabym letnim splicie niewiele osób dawało szansę G2 na wyjście z grupy. Wiele mówiło się o problemach drużyny na dolnej alei. Szwedzki strzelec Petter "Hjarnan" Freyschuss oraz grający, jako support Koreańczyk Kim Bae-in czyli "Wadid" mieli problemy w potyczkach z wieloma europejskimi botlanami, więc potencjalne starcia z azjatyckimi duetami zapowiadały katastrofę. Ostoją drużyny pozostawali występujący na górnej linii Duńczyk Martin "Wunder" Hansen oraz na środku "Perkz". To w głównej mierze dzięki ich dobrym występom oraz pomocy "Jankosa" G2 zaszło tak daleko. Swoją klasę zawodnicy potwierdzili także na mistrzostwach świata. Taktyki stosowane przez europejską formację oraz szeroki zakres postaci, którymi grali zawodnicy przyniosły im drugie miejsce w grupie.

W ćwierćfinale turnieju zespół Marcina Jankowskiego trafił w teorii na najgroźniejszego przeciwnika, czyli chińską formację Royal Never Give Up, w której na dolnej alei jako strzelec występuje uznawany przez wielu za najlepszego gracza na świecie - Jian "Uzi" Zi-hao. Chińczycy w tym sezonie prezentowali się bardzo dobrze udowadniając to w maju, kiedy zwyciężyli na MSI czyli jednym z najbardziej prestiżowych turniejów. Europejski zespół z góry został skazany na porażkę, jednym z argumentów miała być druzgocąca przewaga na dolnej alei, której G2 miało nie być w stanie zniwelować. Po bardzo emocjonujących pięciu grach i fantastycznym występie Luki "Perkza" Perkovicia europejska formacja zdołała pokonać chińskiego hegemona i największa sensacja ostatnich lat w światowym League of Legends stałą się faktem.

Dla "Jankosa" był to drugi awans do półfinałów mistrzostw świata. Polak w 2016 roku reprezentując barwy H2K również zdołał zakwalifikować się do najlepszej czwórki turnieju. W półfinałowym starciu, które odbyło się 27 października G2 trafiło na Invictus Gaming. Pomimo świetnego występu we wcześniejszym etapie, półfinałowe starcie nie miało szczęśliwego happy-endu dla polskich kibiców. "Jankos" wraz ze swoją drużyną nie był w stanie nawiązać wyrównanej rywalizacji z chińską formacją i nadzieje na europejski finał zostały pogrzebane. Mimo porażki należy pochwalić ekipę G2. Od początku trwania turnieju europejska formacja pokonywała faworytów sama będąc skazywaną na pożarcie. Zespół "Jankosa" prezentował zaskakujące i spektakularne taktyki, które wprawiały nawet najbardziej doświadczone ekipy w zakłopotanie.

Najlepsze mistrzostwa świata w historii
 
3 listopada, w sobotę odbędzie się ósmy finał mistrzostw świata. W rywalizacji o tytuł najlepszej drużyny globu zmierzą się europejskie Fnatic oraz chińskie Invictus Gaming. Nieznacznym faworytem finałowej rozgrywki zdaniem bukmacherów jest azjatycka formacja, która w grupie jednak dwukrotnie uległa Europejczykom. Niezwykle ciekawie zapowiada się rywalizacja na środkowej alei. Po jednej stronie wystąpi uważany, za europejskiego "Fakera", świetny mechanicznie Duńczyk Rasmus "Caps" Winther natomiast po drugiej bardzo ceniony Koreańczyk Song "Rookie" Eui-jin. Bez wątpienia będzie to jedno z najciekawszych spotkań w League of Legends w ostatnich latach.

Zdaniem wielu analityków i ekspertów League of Legends są to najlepsze Worldsy w historii. Liczba zaskakujących wyników przerosła najszczersze oczekiwania, przełamanie hegemonii drużyn koreańskich pokazało siłę pozostałych regionów, które wcześniej były wyraźnie dyskredytowane. To właśnie historie takich drużyn jak G2 Esports oraz Fnatic dają nadzieje, że w kolejnych latach kibice będą mieli okazję oglądać równie emocjonujące rozgrywki i nawet mniej utytułowane drużyny będą w stanie na równi rywalizować z największymi formacjami w walce o tytuł mistrza świata.

Komentarze (1)
avatar
Patryk Ciemnoczołowski
3.11.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mateusz Hencel - mój ulubiony dziennikarz.