Zrezygnował ze szkoły, żeby grać zawodowo. Teraz jest na szczycie. "Jankos" - najlepszy Polak w Lidze Legend

- Jest szansa, że esport będzie pewnego dnia większy niż sport, ale ja raczej tego nie zobaczę, bo to kwestia odległej przyszłości. Może do tego dojść za jakieś 100 lat - mówi Marcin Jankowski, najlepszy polski gracz League of Legends.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Marcin Jankowski Materiały prasowe / LoL Esports Photos/Riot Games / Na zdjęciu: Marcin Jankowski
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Masz dopiero 24 lata, a jesteś już weteranem, który zbliża się do końca kariery?

Marcin "Jankos" Jankowski, zawodnik dywizji League of Legends organizacji G2: Niestety (śmiech). Tak to w esporcie wygląda. Najlepszy wiek do grania to 18-21 lat. Spójrzmy chociaż na moją drużynę. Ja urodziłem się w 1995 roku. Druga najstarsza osoba w ekipie w 1998. Mogę już trochę ojcować pozostałym.

Za tobą bardzo udany rok. Namieszaliście na mistrzostwach świata - wyeliminowaliście głównych faworytów do zwycięstwa, chińską ekipę Royal Never Give Up i odpadliście dopiero w półfinale z późniejszymi zwycięzcami, Invictus Gaming. To był najlepszy sezon w twojej karierze?

W 2016 roku też byłem w półfinale Worldsów z ekipą H2K, ale teraz udało mi się jeszcze dotrzeć do finału europejskiej ligi LCS (League of Legends Championship Series - przyp. WP SportoweFakty) w jej wiosennej edycji, tak zwanym Spring Splicie. Summer Split był z kolei trochę nieudany, bo skończyliśmy na czwartym miejscu. No i w mistrzostwach świata pokonaliśmy wspomniane RNG, a to było coś, bo oni mieli wygrać te mistrzostwa. Więc tak, jak chwilę pomyślałem, to mogę się zgodzić, że to był mój najlepszy rok.

W tym momencie jesteś chyba najlepszym polskim esportowcem. Grasz w świetnej ekipie, masz dobry kontrakt, bierzesz udział w najważniejszych turniejach League of Legends. Jak to wszystko się zaczęło? Od jak dawna grasz w LoLa?

Od pierwszego sezonu, od 2010 roku.

Wcześniej były jakieś inne gry?

Jako dzieciak dużo czasu spędzałem przy Warcrafcie 3, w którego grałem przez jakieś 10 lat. Później była DOTA, bardzo podobna do LoLa, bo też była tam mapa z trzema liniami i dżunglą. W tamte gry raczej się jednak bawiłem, nie myślałem o tym, żeby zostać zawodowcem.

Co w takim razie skłoniło cię do tego, żeby zostać zawodowym graczem LoLa?

Na kanale Hyper TV zobaczyłem, jak Tadeusz Zieliński pokazał tę grę, gdy była jeszcze w fazie testów. Spodobała mi się i postanowiłem spróbować. Zaczynałem na serwerze amerykańskim, bo na europejskim był bardzo duży ping (opóźnienie w przekazywaniu obrazu z gry w stosunku do czasu rzeczywistego - przyp. WP SportoweFakty) i często wyrzucało z gry. Na NA (North America, amerykański serwer) ludzie mieli mnie wtedy za Koreańczyka, bo jednak większość graczy z Europy grała na swoim serwerze, a Koreańczycy swojego jeszcze nie mieli, więc korzystali z amerykańskiego. Któregoś razu pro-gracz "IWDominate" powiedział mi, że powinienem grać profesjonalnie, bo jestem dobry. Postanowiłem spróbować i przeniosłem się na Europę, to było chyba w trzecim sezonie. Przez całe wakacje "levelowałem" konto razem z kolegą, co kiedyś było bardzo czasochłonnym zajęciem, zwłaszcza jeśli tak jak ja nie wydawało się na grę żadnych pieniędzy. W końcu zacząłem gry rankingowe i szło mi w nich na tyle dobrze, że różne drużyny pytały, czy nie chciałbym do nich dołączyć.

I jaki zespół wybrałeś?

Nazwy już teraz nie pamiętam, chyba jej nawet nie mieliśmy. Pamiętam za to, że udało nam się wygrać turniej, który nazywał się Go for Lol, a w finale pokonaliśmy profesjonalną drużynę Meet Your Makers. Jednak to było jeszcze raczej takie amatorskie granie. Pierwsze kroki wśród zawodowców stawiałem jako 17-latek w zespole Kiedyś Miałem Team. Praktycznie zaraz po tym, jak do niej dołączyłem, pojechaliśmy na Dreamhack do Bukaresztu i wygraliśmy go. Zwyciężyliśmy drużynę Copenhagen Wolves, uważaną wtedy za jedną z najlepszych w Europie, choć przed zawodami nie mieliśmy ani jednego wspólnego treningu. Później wygraliśmy też Poznań Game Arena i zakwalifikowaliśmy się do LCS. Ja w LCS gram do dziś, tyle że już w innej ekipie.

Czytałem, że dla kariery w esporcie zdecydowałeś się zrezygnować ze szkoły i wyjechać za granicę.

Tak, to było wtedy, gdy awansowaliśmy do LCS. Występy w lidze dawały mi gwarancję rozwoju i możliwość zarabiania pieniędzy, więc zdecydowałem się na taki krok. Przed zapewnieniem sobie miejsca w tych rozgrywkach nie chciałem rzucać szkoły, choć i tak dużo zaryzykowałem biorąc udział w kwalifikacjach do LCS, bo mogłem przez to nie zaliczyć semestru w technikum.

ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek gościem E-AMPów. Rzucał komputerem do celu

To była dla ciebie trudna decyzja?

Nie, bo wtedy wiedziałem już, że nie będę najlepszym kucharzem. Trudno było za to przekonać moją mamę, która na początku była przeciwna mojej rezygnacji ze szkoły i poświęceniu się karierze gracza. Za to tata i siostra mnie wspierali, uważali, że powinienem rozwijać swoją pasję, a poza tym szkołę zawsze można dokończyć, a taka okazja może się już nie pojawić. Zdecydowałem o wyjeździe i od razu wiedziałem, że dobrze robię. Gdybym miał wybierać jeszcze raz, wybrałbym tak samo.

Jak przekonaliście twoją mamę?

Nie było jednego konkretnego argumentu. Mówiłem jej, że chcę spełnić swoje marzenie. A poza tym głosy w domu rozkładały się w stosunku 3:1 za moim wyjazdem. Pojechałem najpierw na rok do Kolonii, potem, w roku 2015, liga przeniosła się do Berlina i tam też mieści się nasz gaming house.

W Berlinie swoje bazy mają zresztą wszyscy uczestnicy europejskiej LCS.

Słyszałem, że niektóre drużyny rozważają przeniesienie swoich gaming house'ów w inne miejsca, do Polski, Francji czy Danii. Tak było w przeszłości, ale organizacje od tego odeszły, bo za dużo czasu traci się na podróże.
Drużyna G2 w czasie tegorocznych mistrzostw świata. Od lewej Drużyna G2 w czasie tegorocznych mistrzostw świata. Od lewej "Wunder", "Jankos", "Perkz", "Hjarnan" i "Wadid" (fot. LoL Esports Photos/Riot Games)
"Ciężka robota, wykańcza cię psychicznie" - tak mówiłeś kiedyś o swojej pracy.

Nie chodzi o to, że granie jest jakoś wyjątkowo męczące. Bardziej męczy raczej przebywanie w jednym miejscu z kilkoma facetami przez cały rok. Nie masz życia prywatnego, wszystko dzieje się publicznie. Skupiasz się tylko na lidze, nie masz czasu na rodzinę, dziewczynę, znajomych. Ok, granie pochłania dużo energii, bo trzeba cały czas się poprawiać i analizować "metę", która ciągle się zmienia. Na to się jednak godzisz decydując się na zostanie profesjonalnym graczem. Nie w każdej grze zawodnicy muszą jednak mieszkać w gaming house'ach, spędzać czas w jednym mieście z tymi samymi osobami. Na przykład w CS-ie takiej ligi nie ma. Z drugiej strony ona daje stabilność, ale żeby z niej korzystać, trzeba dobrze grać, bo drużynom bardzo zależy na wygrywaniu dlatego jest dużo zmian w składach. Sporadycznie zdarza się, że jakiś zespół występuje w tym samym zestawieniu dłużej niż przez rok.

Jak spędza się tyle czasu z tymi samymi osobami, to czasem nawet najlepszego kumpla można mieć dość.

Trochę tak jest. Z tego powodu niektóre organizacje wprowadzają podział na biura i mieszkania. Tak ma być teraz na przykład w zespole Vitality. Gracze będą zakwaterowani w dwóch mieszkaniach, na wspólne treningi mają stawiać się w biurze, a potem mogą iść do domu i trenować już stamtąd. To ma być rozdzieleniem pracy z życiem prywatnym. My tak nie mamy, ja zresztą uważam, że to strata czasu, bo nie wiadomo, jak daleko od biura wynajmą ci takie mieszkanie. A poza tym przyzwyczaiłem się do takiego życia. Okej, patrzenie każdego dnia na te same twarze męczy, ale ma też swoje plusy. Na przykład jak zauważysz coś w grze, chcesz się tym podzielić z resztą, przedyskutować, możesz od razu wszystkich zwołać. Gdybyśmy mieszkali osobno, nie byłoby to możliwe. A tego rodzaju spotkania, narady z udziałem całości lub części drużyny, mamy prawie każdego dnia.

Czym w ogóle jest gaming house?


Nasz jest bardzo dużym mieszkaniem, w którym mamy jeden duży pokój z komputerami, tam gramy, a oprócz tego kuchnię i swoje własne pokoje, już bez komputerów. Mieszka w nim tylko nasza piątka i nasz analityk, biuro G2 mieści się gdzie indziej, choć mamy do niego niedaleko.

Jak wygląda codzienne życie w takim miejscu?

Zacznę może od tego, jak wygląda nasz rok. Przebywamy w gaming house'ie od stycznia do kwietnia. Potem jedziemy na turniej Mid-Season Invitational lub mamy wakacje. Wracamy do Berlina w maju i jesteśmy tam do września. Znów wakacje, co najwyżej tydzień, i mistrzostwa świata, które w tym roku były akurat w Korei. Na tych tak zwanych "Worldsach" jesteśmy w najlepszym wypadku do listopada, zależnie od tego, jak daleko zajdziemy.

Po mistrzostwach odbywają się wszystkie transfery, zmiany w drużynach i to nimi jesteśmy zajęci. W grudniu jest trochę wolnego, akurat w G2 mamy w tym miesiącu dwutygodniowe obozy. Na święta jestem w domu, w Poznaniu, i zostanę z rodziną do 4 stycznia. Jeśli chodzi o codzienność w naszym domu, to mamy pewne zasady, których jesteśmy zobowiązani przestrzegać. Na przykład musimy wstawać co najmniej dwie godziny przed pierwszym treningiem, ja zwykle wstaję około 10. O 12 mamy zazwyczaj pierwszy wspólny posiłek, a po 13 pierwszą grę drużynową, sparing z inną drużyną z LCS. Zawsze gramy trzy gry, każdą z nich omawiamy, co zajmuje w sumie jakieś trzy godziny. Później przerwa na obiad lub po prostu żeby odetchnąć, jakieś 45 minut do godziny. O 17 zaczynamy kolejny sparing, gramy przez kolejne trzy godziny. Kończymy po 20, mamy kolację, a po niej czas wolny, no chyba że jest spotkanie drużynowe, na którym omawiamy ważne dla zespołu sprawy.

Teoretycznie mógłbym o 20 kończyć z LoLem, ale nikt tak nie robi, bo jeśli zrobi, niczego nie wygra. I dlatego od 20 do 24 gram jeszcze "solo queue", czyli trenuję indywidualnie. Na koniec dnia lubię jeszcze obejrzeć jakiś film, pogadać ze znajomymi, pograć w inną grę, ale też nie robię tego codziennie, bo zazwyczaj streamuję do 1 w nocy i od razu po zakończeniu transmisji idę spać. W ciągu dnia niektórzy chodzą też na siłownię, jedni przed pierwszym treningiem, inni po drugim. Ja jestem z tych, którzy zwykle ćwiczą rano. Z kolei moi koledzy z drużyny preferują wieczorną siłownię, ja wolę wtedy streamować, rano raczej to nie ma sensu, bo wtedy większość ludzi jest w szkole albo w pracy i nie ogląda takich transmisji.

Organizacja którą reprezentujesz, G2, jest jedną z najpotężniejszych w esportowej Europie.

Zgadza się. Wywodzi się z Hiszpanii, założył ją Carlos "Ocelote" Rodriguez, ale w tym momencie nie nazwałbym jej hiszpańską, raczej europejską, bo działa na całym kontynencie i zatrudnia zawodników z wielu krajów.

Jak wygląda profesjonalna dywizja najpopularniejszej na świecie gry esportowej w takiej organizacji, jak twoja? Chodzi o wasz sztab, zaplecze.

Poza pięcioma zawodnikami i jednym rezerwowym na co dzień pracuje z nami trener, analityk i menadżer, który jest pośrednikiem pomiędzy nami, G2, a Riot Games, czyli wydawcą League of Legends. Zajmuje się wieloma sprawami formalnymi, żebyśmy my nie musieli się nimi przejmować. Od czasu do czasu mamy też kontakt z Carlosem, na przykład w czasie negocjacji kontraktu. I to tyle, jeśli chodzi o nas, jednak G2 to nie tylko LoL, są też dywizje Counter Strike'a, Rainbow Six, Rocket League czy Clash Royale. Z zawodnikami tych dywizji i ich współpracownikami nie mamy jednak na co dzień kontaktu.

Na jak długo zazwyczaj podpisuje się kontrakty?

Od roku do trzech lat. Z dłuższym niż trzyletni jeszcze się w esporcie nie spotkałem. W umowie jest ustalona wysokość pensji, ale mogą też znajdować się inne zapisy. Na przykład zapewniona siłownia czy kucharz. Bywają też obostrzenia, na przykład w H2K miałem zapis, że nie mogę uprawiać sportów ekstremalnych.

Większa część twoich zarobków to pensja, czy nagrody finansowe, które zgarniacie w lidze i na turniejach?

Wydaje mi się, że w każdej poważnej, liczącej się drużynie esportowej główna część dochodu gracza to pensja.

Da się z tej pensji odłożyć na przyszłość? Masz już uskładane tyle, żeby po zakończeniu kariery nie martwić się o to, co dalej?

Na tę chwilę nie, choć nasze zarobki cały czas idą w górę, ja na przykład zarabiam teraz zdecydowanie więcej niż w 2014 roku. Dlatego myślę, że za 20 lat profesjonalny gracz odłoży przez kilka lat tyle, że będzie w stanie zabezpieczyć sobie przyszłość. Obecnie pensje i tak są jednak wysokie, w Ameryce wyższe niż w Europie, ale my też nie możemy narzekać. Nie zostanę bez pieniędzy dwa miesiące po tym, jak skończę grać.
Marcin Marcin "Jankos" Jankowski w czasie tegorocznych mistrzostw świata w League of Legends (fot. Lol Esports Photos/Riot Games)
Grając codziennie w tą samą grę nie masz jej czasem dość? Nie czujesz się wypalony?

Bardzo lubię LoLa, a już najbardziej na scenie, na największych turniejach przeciwko najlepszym drużynom na świecie. Zawsze chciałem to robić, więc czerpię z tego przyjemność. Codzienne granie treningowe jest środkiem do celu, bo bez niego nie bylibyśmy tak dobrą drużyną. Ja na dodatek jeszcze streamuję i z tego powodu nie mam praktycznie żadnej przerwy od Ligi Legend. I muszę powiedzieć, że nigdy nie czułem potrzeby odpoczynku od niej. Jasne, trudno jest mieć cały czas taką samą motywację i tyle samo siły, żeby non stop grać, więc zdarzają się dni, że wolę robić coś innego.

A jak wygląda twoja rutyna?

W niedzielę, która jest dla nas dniem wolnym od pracy, streamuję. Oczywiście LoLa. Staram się wtedy ograniczyć granie do 5-6 godzin. Ograniczyć, bo w inne dni gram dużo więcej. W pozostałe dni mamy treningi, więc gramy od 11 do północy z przerwami na posiłki. Z kolei w czwartek, dzień przed meczami ligowymi, staram się grać mniej, żeby się trochę odprężyć.

Po ostatnim sezonie przeszedłeś operację oczu. Czy problemy ze wzrokiem to choroba zawodowa esportowców?

Nie wykluczam, że długotrwałe przebywanie przed komputerem ma na to wpływ, bo te problemy nasiliły się, kiedy zacząłem karierę, jednak od około roku wada wzroku już mi się nie pogłębiała. Zdecydowałem się na operację laserowej korekcji wzroku, bo chciałem lepiej widzieć bez soczewek. Na razie ma jeszcze efektów, widzę chyba jeszcze gorzej (śmiech). Po samej operacji rzeczywiście było lepiej, ale to dlatego, że nosiłem soczewki pooperacyjne. Bez nich już tak dobrze nie jest. Po przebudzeniu i skorzystaniu z kropli do oczu jest w porządku, ale na koniec dnia ledwo widzę to, co jest na monitorze. Mam nadzieję, że wada mi nie wróci, bo spędzam po operacji za dużo czasu przed komputerem. No i że operacja da efekty, one mają być widoczne do pół roku po zabiegu.

A inne kontuzje? Na co jesteście szczególnie narażeni?

Najbardziej narażone są plecy, bo długo siedzimy w jednej pozycji, oraz nadgarstki, bo one pracują, gdy porusza się myszką i pisze na klawiaturze. Były takie sytuacje, że graczom "wysiadały" nadgarstki, musieli specjalnie nad nimi pracować, żeby ich nie bolały. Ja akurat nie mam takich problemów, bo korzystam z dość wysokiego DPI - 1600. Moja myszka jest dość ciężka, ale nie muszę nią mocno poruszać. Jednak już w takiej grze jak CS:GO, gdzie bardziej liczy się precyzja, zawodnicy mają niższe DPI, 600, słyszałem nawet o 400, więc muszą wykonywać więcej ruchów myszą i mają problemy z nadgarstkami. Sam kiedyś miałem DPI 800 i już wtedy czułem, że nadgarstek dużo pracuje. Problemy dotyczą jednak raczej zawodników innych gier, w LoLu bardzo wielu graczy ma ten współczynnik jeszcze wyższy, niż ja, bo 3000+. Z takiego korzysta również najlepszy gracz Ligi Legend na świecie, czyli "Faker".

Ostatnich latach esportowcy coraz większą wagę przykładają do swojej formy fizycznej. Czy G2 kładzie na nią duży nacisk?

Nie, akurat w G2 mamy pod tym względem wolną rękę. Jak ktoś nie chce chodzić na siłownię czy biegać, to nie musi. Szefowie rekomendują nam jednak, żebyśmy o siebie dbali. W poprzednim zespole, H2K, miałem na przykład w kontrakcie zapis, że organizacja opłaca siłownię, ale tam też nikt nas nie zmuszał do treningów fizycznych.

Czy śledzisz rozgrywki esportowe w League of Legends?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×