- Na pewno powołanie do 26-osobowej kadry to duża radość – zapewnia serwisowi SportoweFakty.pl Radosław Matusiak. – Taka nobilitacja jak gra w reprezentacji podnosi mnie na duchu, bo pokazuje, że są jeszcze ludzie, którzy na mnie liczą i wierzą we mnie. Ostatnio więcej dziennikarzy i kibiców moją osobę krytykuje i narzeka niż chwali. Dzięki takim miłym momentom jak dzień ogłoszenia powołań wiem, że stać mnie na tak dobrą grę jak w wicemistrzowskim sezonie Bełchatowa i trener Beenhakker liczy, że wrócę do normalnej dyspozycji – tłumaczy czternastokrotny reprezentant kraju.
Wielu ekspertów wyraża opinię, że Matusiak, jako pupilek selekcjonera ma zapewniony wyjazd na Euro. Sam piłkarz tak nie uważa i zapowiada, że będzie mocno walczyć, aby pojechać na czerwcowy turniej. - Na treningach i sparingach będę starał się zaprezentować na tyle dobrze, aby trener Beenhakker wziął mnie do Austrii i Szwajcarii. Nie mogę powiedzieć: tak, na pewno pojadę, bo tego po prostu nie wiem. Teraz wszystko podporządkuję temu, aby załapać się do kadry na Euro i w mistrzostwach wystąpić – deklaruje.
W selekcji trenera Leo Beenhakkera odpadli napastnicy, którzy w tym sezonie grali zdecydowanie więcej niż Matusiak. Holender nie powołał ani skutecznego w tym sezonie w Bundeslidze Artura Wichniarka ani zbierającego coraz lepsze noty w berlińskiej Hercie Łukasza Piszczka. Matusiak nie widzi w tym nic złego i broni swojej osoby podając za przykłady innych powołanych zawodników, którzy również nie są pewni miejsca w podstawowych składach swoich drużyn. - Najpierw odpowiedzmy sobie na pytanie, czemu selekcjoner powołuje takich piłkarzy jak Jacek Krzynówek, Tomek Kuszczak czy Ebi Smolarek, którzy przecież też nie są wiodącymi zawodnikami swoich zespołów. Żaden z tych graczy nie gra regularnie a jednak to oni są siłą kadry. Jeżeli mielibyśmy wybrać tylko tych piłkarzy, którzy w swoich zespołach grają regularnie, to było ich siedmiu albo maksymalnie dziesięciu. Nie jest fair, że pisze się tylko o Matusiaku, jeżeli inni zawodnicy mają w swoich klubach takie same zmartwienie jak ja - przekonuje.
Leo bezgranicznie ufa Matusiakowi. Powoływał go kiedy piłkarz był rezerwowym w Palermo, Heerenven. Nawet teraz, gdy 26-latek nie może przebić się w Wiśle powołania nie omijają jego osoby. - Nie wiem, czemu Beenhakker mi ufa. Nie chcę się podpierać takimi faktami jak to, że mam czternaście meczów i sześć goli w kadrze czy tym, że w ostatnich spotkaniach reprezentacji w ocenie dziennikarzy byłem wyróżniającym się zawodnikiem zespołu. Pytasz mnie, dlaczego więc ja odpowiem tak: bronią mnie moje bramki i występy w kadrze. Kiedy dostałem szansę gry w Wiśle w meczu z Jagiellonią zaprezentowałem się na tyle dobrze, że wybrano mnie do zespołu kolejki. Tak samo w reprezentacji. Kiedy dostawałem szansę wywiązywałem się dobrze z moich zadań i może temu zawdzięczam kolejne powołania – wyjaśnia.
Wychowanek ŁKS Łódź wie, że aby grać na Euro musi okazać się lepszy od Marka Saganowskiego i Macieja Żurawskiego. Piłkarz nie dopuszcza jednak do siebie myśli, że całe mistrzostwa przesiedzi na ławce i wierzy w to, że będzie występować od pierwszej minuty. - W kadrze zawsze grałem ostatniego napastnika. Przeważnie za moimi plecami grał Maciek Żurawski. Na Euro pewnie wyjdziemy piątką pomocników i wtedy na boisku miejsce będzie tylko dla jednego snajpera. O tą pozycję walczą Saganowski, Żurawski i ja. Po to jest zgrupowanie, po to są trzy sparingi, żeby trener ocenił, kto będzie siedzieć na ławce a kto będzie grać. Ja jestem daleki od tego, żeby typować, jacy napastnicy wybiegną w meczu z Niemcami – kończy Radosław Matusiak.