Historia zatoczyła koło i los chciał, że Euro rozpocząłem od tego samego meczu, od którego rozpoczynałem przygodę ze światowym czempionatem w Niemczech. Bynajmniej nie jest to mecz tuzinkowy, bo to przecież odwieczna walka pomiędzy nami a zespołem naszych zachodnich sąsiadów. Tysiące podtekstów historycznych, fatalna dla nas passa podczas spotkań na najważniejszych imprezach oraz prześcigające się w wymyślaniu kolejnych kontrowersyjnych tekstów na temat tej rywalizacji brukowce, zarówno te na prawo, jak i na lewo od Odry. To wszystko już obrazuje jak wielkie emocje towarzyszą nam podczas pojedynków pomiędzy reprezentacjami Polski i Niemiec.
Optymistów nie brakowało. W drodze z Innsbrucka do Klagenfurtu jechało ze mną w pociągu wielu Polaków. Nie było bodajże ani jednego, który wątpiłby w sukces podopiecznych Leo Beenhakkera podczas wieczornego spotkania. Być może wpływał na to głos serca a nie rozumu, a może stan trzeźwości co poniektórych, ale to nieistotne. Podróżowali z nami również dwaj chińscy dziennikarze i oni także wychwalali pod niebiosa polską reprezentację. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem, że obaj panowie doskonale orientują się nie tylko w kwestiach naszej kadry, ale ogólnie w realiach polskiej ligi. Do tego dodać niedawną opinię Marcello Lippiego, który ostrzegał innych przed nami i mamy w ten o to sposób drużynę, która może namieszać na najmocniejszym piłkarsko turnieju świata.
Opinie to jedno, a rzeczywistość to drugie. Po kilku godzinach spędzonych w Centrum Prasowym i obserwacji tego, jak do meczu intensywnie przygotowuje się ekipa Polsatu i innych redakcji, udałem się na trybunę dla mediów. Stadion wypełniony po brzegi, ale liczba 30 000 widzów jakoś nie powalała mnie z nóg. Niemniej mecz bardzo przeżywałem (ehhh te moje biedne kciuki). Przygotowania reprezentacji do meczu były jak żadne inne do tej pory, natomiast efekt jak zawsze taki sam. To już chyba jakiś syndrom pierwszego meczu na wielkim turnieju. Przypominam, że w Korei na otwarcie dostaliśmy dwie bramy, w Niemczech również i teraz także się nie obyło bez dwukrotnego wyciągania piłki z siatki. Według jednych wynik był do przewidzenia i w następnych meczach nic się nie zmieni, według drugich jest to zawód, a nawet i niespodzianka. Nie ma chyba jednak Polaka, któremu po tym co się stało nie jest choć trochę smutno.
Nie ma się co załamywać. Spójrzmy na plusy przed kolejnymi dniami naszych zmagań na Euro. Mecz z Niemcami pokazał, że Roger to jednak obecnie nasz najlepszy piłkarz. Leo chyba też już się do tego przekonał i z Austrią wystawi Legionistę od pierwszych minut. Sama gra także nie była najgorsza. Jak sobie tak przypomnieć nasze pierwsze mecze w 2002 i 2006 roku, to ten niedzielny przeciwko Ballackowi i spółce naprawdę mógł się podobać. Nie skazujmy zatem naszych z góry na porażkę w dwóch ostatnich spotkaniach.
P.S. Pozdrawiam ekipę bankowców z Warszawy, która podobnie jak ja wierzy w ten zespół do końca.
Z Klagenfurtu – Michał Szydlik