Obecne pokolenie kibiców jest doskonale przyzwyczajone do tego, co wydarzyło się w poniedziałkowy wieczór w Sankt Petersburgu. Polska przegrała ze Słowacją (1:2) i po raz kolejny nie była w stanie udanie rozpocząć mistrzostw, czy to świata, czy też Europy. Przełamać dobrze znany schemat - mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor - udało się jedynie drużynie Adama Nawałki w 2016 roku, ale spoglądając na cały nasz futbol, można ten wynik śmiało uznać za anomalię. W tym samym roku do fazy grupowej Ligi Mistrzów awansowała bowiem również Legia Warszawa.
Spotkania otwarcia były dla nas ogromnym problemem w XXI wieku i chociaż w tym właśnie stuleciu gramy wśród najlepszych już siódmy raz (3 x MŚ i 4 x ME), to jedna wygrana chwały naszym piłkarzom nie przynosi.
Co więcej, kiedy już kiepsko zaczynaliśmy imprezę, to - i tu wyjątków od reguły już nie ma - kończyliśmy swój udział w niej po trzech spotkaniach grupowych. To zaś, obok katastrofalnej postawy podopiecznych Paulo Sousy w spotkaniu ze Słowacją, kolejny niezbyt optymistyczny prognostyk przed starciem z Hiszpanią.
ZOBACZ WIDEO: Ekspert oburzony zachowaniem polskich kibiców. "To mi się w głowie nie mieści!"
Spoglądając bowiem wstecz, biało-czerwoni w drugich meczach wielkich imprez, po wcześniejszych niezbyt okazałych inauguracjach, radzili sobie raczej kiepsko.
W 2002 roku po porażce z Koreą Południową (0:2), zespół Jerzego Engela został zmiażdżony przez Portugalię (0:4). Historia powtórzyła się cztery lata później. Na mundialu w Niemczech nasza reprezentacja również była stawiana w roli mocnego faworyta pierwszego meczu, ale wszystkie te papierowe prognozy dość brutalnie i boleśnie zweryfikowali Ekwadorczycy, ogrywając nas (0:2). Wszystko to z kolei na oczach kilkudziesięciu tysięcy kibiców, którzy tłumnie stawili się w Gelsenkirchen.
W spotkaniu "o wszystko" musieliśmy się potykać z Niemcami i chociaż przez długi czas udawało się nam odpierać ataki rywala - głównie za sprawą fantastycznej postawy Artura Boruca - to finalnie trzy punkty i tak padły jego łupem (0:1). Mecz o honor to już inna historia, ponieważ tak jak cztery lata wcześniej z USA (3:1), tak i tym razem udało się nam pokonać Kostarykę (2:1).
Jeśli ktoś myślał, że pod wodzą innych trenerów i już podczas wchodzenia do gry zupełnie nowej generacji piłkarzy będzie lepiej, ten niestety musiał poczuć srogi zawód. Lepiej nie było bowiem ani na Euro 2008, gdzie przecież jechaliśmy pod wodzą samego Leo Beenhakkera, a także na kolejnych mistrzostwach Europy, które nie dość, że rozgrywaliśmy na własnym terenie, to jeszcze trafiliśmy do grupy najsłabszej z możliwych (przypomnijmy, że wtedy na turniej jechało tylko 16 zespołów).
Pierwsze podejście - po planowej porażce z Niemcami (0:2) na inaugurację - zakończyło się remisem z Austrią (1:1). Można oczywiście w tym miejscu wracać pamięcią do słynnej decyzji Howarda Webba w doliczonym czasie gry, ale trzeba również z kronikarskiego obowiązku przypomnieć, że swojego gola Polacy zdobyli po nieodgwizdaniu pozycji spalonej, która w czasach weryfikacji VAR na pewno zostałaby wychwycona. Co ciekawe, w 2008 roku nie wyszedł nam nawet mecz o honor, który przegraliśmy z Chorwacją (0:1). Nie udało się Beenhakkerowi, nie podołał również Franciszek Smuda i jego zaciąg "farbowanych lisów". Spotkanie z Grecją zaczęło się oczywiście w najlepszy możliwy sposób, ale bramka Roberta Lewandowskiego była jedynie preludium do późniejszej katastrofy drużyny na EURO. Co prawda ze wspomnianymi Grekami nie przegraliśmy (1:1), a porażki nie doznaliśmy również w drugim spotkaniu z Rosją (1:1), jednak na końcu wszystkich rachunków i tak niczego nam to nie dało, ponieważ szanse na awans do 1/4 finału przekreśliła wrocławska porażka z Czechami (0:1).
Jak już wspomnieliśmy, anomalią od tych wszystkich klęsk i upokorzeń był rok 2016, ale już dwa lata później wszystko wróciło do normy. Po przymierzaniu do ćwierćfinałowych rywali, bardzo szybko pozostało jedynie wspomnienie. Bardzo skutecznie postarali się o to Senegalczycy (1:2) i Kolumbijczycy (0:3) i chociaż przeciwko Japonii niski pressing Adama Nawałki przyniósł zwycięstwo (1:0), to w kontekście całego turnieju nie miało to kompletnie żadnego znaczenia.
Euro 2020 miało być pod względem inne. Oczekiwania były minimalne, ale jak się okazało, nawet one przerosły naszych piłkarzy. Porażka ze Słowacją postawiła nas pod ścianą i chociaż jak głosi stare futbolowe porzekadło - dopóki piłka w grze - to trudno o choćby niewielką dozę optymizmu przed starciem z Hiszpanią w Sewilli.
Czytaj także:
Andrzej Duda odznaczył Jakuba Błaszczykowskiego. Order Odrodzenia Polski dla piłkarza
Sekretna maszyna ma pomóc Hiszpanom. Tak szykują się na Polskę