Łukasz Chrzanowski: Sztuka narodowa, czyli Łukasze to fajne chłopaki są...

TVN Agency
TVN Agency

Mimo iż wszyscy znaliśmy aktorów, z nieskrywanym podekscytowaniem obejrzałem najnowszą sztukę w "Teatrze Klagenfurckim". Zasiadłem wraz ze swoją partnerką w loży wygodnej jak domowa kanapa. Mimo że było to już 16 wystawienie tej sztuki i za każdym razem zakończenie było dość łatwe do przewidzenia (brak zwycięstwa Polski), tym razem miało być inaczej. Głównym motywem miała być wielka 90 minutowa scena batalistyczna.

W tym artykule dowiesz się o:

Zacznijmy jednak od początku. Sztuka była reklamowana. Niestety, jak to zwykle w przypadku sztuki bywa, próbowało się pod nią podczepić wielu ludzi nie mających z nią zbyt wiele wspólnego. Wystawienie spektaklu pt. "Mecz Polska – Niemcy" wielu potraktowało, jak niezłą okazję do obudzenia demonów przeszłości. Wywlekanie Adolfa Hitlera, nacjonalizmu, dziadka z Wermachtu. Co ma piernik do wiatraka? Niedzielne przedstawienie było osadzone w pewnym kontekście historycznym i kulturowym. Należy jednak oddzielać od siebie pewne sprawy. Umieć zachowywać należyte proporcje.

Gdy zabrzmiały pierwsze nuty oraz posypały się pierwsze dialogi, już było wiadomo, że ta sztuka będzie się różnić od ostatniej adaptacji z 2006. Wszystko za sprawą tego jednego reżysera gdzieś tam u góry... To właśnie on zamienił dość przyzwoicie zrobione kino wojenne w dramat jednego aktora. Błąd polskiej formacji obronnej spadł na wszystkich oglądających jak grom z jasnego nieba. Piłkę dostał Lukas Podolski. Wystarczył tylko błysk spojrzenia, kilka spięć i rozluźnień odpowiednich mięśni oraz myśl płynąca przez jego neurony przechodząca w strzał. Zrobił to co powinien zrobić. Zadziałały mechanizmy, które były trenowane i kształtowane od najmłodszych lat jego przygody z piłką. Padł gol i wtedy ten mecz już przestał być taki sam.

Zamiast euforii radości była kamienna twarz. Niektórzy ponoć widzieli nawet łzy. Po meczu jego koledzy z drużyny dziwili się, czemu nie cieszy się z bramek na EURO. Mało tego, jestem przekonany, że gdyby chciał to strzeliłby ich jeszcze więcej. Być może jestem naiwny? Nazwijcie mnie więc naiwniakiem. Może jestem głupcem? Nazywajcie mnie od dziś głupim. Wierzę, że Podolski ma polskie serce i w niedzielę coś go tam zakuło. Dlaczego mam taką wiarę? Ponieważ w futbolu widzę coś więcej niż walkę o wpływy, pieniądze, trofea. Być może to również dlatego, że jestem Polakiem i mam skłonności do gloryfikowania bohaterów romantycznych.

Można mówić, że Podolski to Judasz. Można wnioskować o odebranie obywatelstwa. Prawda jest jednak taka, że ten człowiek urodził się w Polsce. Jakiekolwiek posądzanie go o zdradę czy brak lojalności jest oznaką całkowitego pozbawienia władz intelektualnych. Nie możemy osądzać nikogo, gdyż nie znamy całej historii jego oraz jego rodziny. Ilu z nas wybrałoby pomiędzy: grą w imprezach rangi międzynarodowej w barwach kraju, gdzie się wychowywaliśmy i spędziliśmy większą część życia, a czekaniem aż ktoś w zakurzonym biurze PZPN (KC-PZPR?) łaskawie sobie o nas przypomni. Ilu z Was zdaje sobie sprawę, jak wielki jest wpływ otoczenia na nowo kształtującego się człowieka i jego osobowość?

Przedstawienie dobiegło końca. Skończyło się jak zawsze. Nie wygraliśmy. Ze smutkiem opuszczaliśmy loże "Teatru Frankfurckiego". W czwartek planujemy iść do kina. Grają fajny film. Polska – Austria: Mecz o życie III. Co z tego, że już trzecia część. Thrillery nigdy mi się nie nudzą.

Komentarze (0)