Potrzeba boskiej pomocy - rozmowa z Januszem Wójcikiem, byłym trenerem reprezentacji Polski

Janusz Wójcik poprowadził reprezentację Polski do srebrnego medalu IO w Barcelonie. Był też selekcjonerem pierwszej drużyny biało-czerwonych. Przed meczem z Czechami jest jednak daleki od euforii.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Marcin Ziach: W rozmowie z naszym portalem przed meczem z Grecją mówił pan, że trzeba turniej zacząć od zwycięstwa. Dziś mamy za sobą dwa remisy.

Janusz Wójcik: Przed ostatnim meczem z Czechami jestem pełen obaw. Nasza reprezentacja mogła wcześniejszymi meczami, a zwłaszcza pojedynkiem z Grecją wszystko rozstrzygnąć na swoją korzyść dużo wcześniej. Nie byli oni jednak w stanie tego uczynić. Nie można im odmówić braku chęci zwycięstwa, ale umiejętności jednak brakowało. Mam nadzieję, że prawem serii ostatniego meczu także nie zakończymy remisem, bo to będzie dla nas oznaczało pożegnanie z turniejem.

Widzi pan atuty przemawiające na korzyść biało-czerwonych przed kluczowym meczem fazy grupowej?

- Kilka ich mamy, ale to trochę za mało, żeby w meczu z Czechami być pewnym zwycięstwa. Mamy Lewandowskiego, który pracuje na tych mistrzostwach na swoje nazwisko, ale Czesi są zbyt silnym zespołem, żeby jeden zawodnik ich po prostu ograł.

W talii Franciszka Smudy brakuje w pana opinii asów, którymi mógłby Czechów pokonać?

- Nie sądzę, żebyśmy byli takim zespołem, który mógłby zrobić Czechom wielką krzywdę. Słowo "krzywda", to może trochę za ostre słowo, ale trzeba powiedzieć, że nasze zwycięstwo pozbawi ich najprawdopodobniej awansu do ćwierćfinałów. Piłka nożna jest jednak przede wszystkim sportem zespołowym i trudniej jest zneutralizować taki zespół, jakim są Czesi, niż wyłączyć z gry jednego, nawet wybitnego zawodnika. O tym przekonali się na tym turnieju lepsi piłkarze od Lewandowskiego, bo Ronaldo póki co też nie błyszczy. Okazuje się, że taka neutralizacja wcale nie jest tak trudna. Jesteśmy na mistrzostwach Europy, a nie Narnii zaprzyjaźnionej.

Nie zmienia to faktu, że przed nami wieczór, który może przejść do historii polskiego futbolu. Historyczne zwycięstwo da historyczny awans.

- Umówmy się, że żeby pisać historię trzeba przejść przez ten proces od początku do końca. My drugi występ na mistrzostwach Europy dostaliśmy za potężną kasę, jaką Polska wpakowała w budowę stadionów i całej infrastruktury wokół Euro. Gdybyśmy weszli na te mistrzostwa awansem sportowym i potem grali w ćwierćfinale, to rzeczywiście byłaby to historia. My jesteśmy gospodarzem, który póki co nie spełnia oczekiwań.

Czego brakuje panu w postawie reprezentacji Polski, by powiedzieć, że nasza drużyna wszelkie oczekiwania spełnia?

- Dobrej gry, a tej mamy jak na lekarstwo. Umówmy się, że podczas gdy inne zespoły miały na przygotowania do turnieju pół roku, my przygotowywaliśmy się pięć lat i powinniśmy dziś mieć drużynę, która gra piękny taktycznie futbol. My ten czas zmarnowaliśmy, bo gdybyśmy byli przygotowani dobrze, to nikt nie zgotowałby nam horroru w postaci walki o awans do ćwierćfinału w ostatnim meczu fazy grupowej, tylko trzeba było to zrobić wcześniej. Tym bardziej, że naprawdę los był dla nas niesamowicie łaskawy i jesteśmy w najłatwiejszej grupie w tym turnieju. Jak my się męczymy z ogórkami, to proszę się zastanowić gdzie dziś bylibyśmy, gdyby przypadła nam grupa, w której gra Ukraina. Odpowiem panu. Na samym dnie, bez ani jednego zdobytego punktu.

Myśli pan, że popełniony został błąd w selekcji i przygotowaniu drużyny do Euro 2012?

- Powiem panu, że kiedy usłyszałem, że zremisowaliśmy z Grecją, bo dach był nie otwarty i było duszno na stadionie, to parsknąłem śmiechem. Przecież my nie gramy na Alasce czy na Antarktydzie, ale w centrum Europy, latem i trzeba się spodziewać takich temperatur. Kiedy jechałem z reprezentacją olimpijską na Igrzyska w Barcelonie, to było wiadomo, że w Hiszpanii będzie panować temperatura powyżej 40 stopni Celsjusza. Tak też było, bo każdy mecz graliśmy w temperaturze ponad 40 stopni w cieniu. Albo popatrzmy na to od innej strony. Polakom było duszno, a Grekom nie. To przecież jakaś paranoja.

Wierzy pan w to, że uda się to wszystko pozbierać do kupy i jednak Czechów pokonać?

- Mam taką nadzieję, ale najbardziej potrzebne będzie nam szczęście. Dużo, dużo tego szczęścia. Samymi umiejętnościami my Czechów nie wyeliminujemy. Ten zespół nie jest zbieraniną półgłówków i dobrze wie, że do awansu wystarczy mu remis. Wiemy o tym, że czeska piłka, zwłaszcza kiedy chodzi o przeszkadzanie jest bardzo nieprzyjemna i skuteczna. My w swoim składzie mamy kilka indywidualności, ale mają je też Czesi. My nie tylko musimy uważać na to, żeby rywal nie był w stanie wyłączyć z gry Błaszczykowskiego czy Lewandowskiego, ale też uważać na ludzi od nich. W reprezentacji Czech gra kilku piłkarzy, którzy potrafią bardzo dobrze dryblować i potem uderzyć bardzo celnie i silnie sprzed linii pola karnego. Jeśli nasza drużyna nie wyleje ostatniej kropli potu i nie podejdzie do tego meczu odpowiednie nastawiona mentalnie, to nic nam się nie uda wskórać i znowu wielki turniej zakończymy na trzech meczach.

Patrząc na reprezentację Czech, jak mógłby pan scharakteryzować ten zespół?

- Nie jest to drużyna na poziomie reprezentacji Grecji. Na pewno znacznie bliżej im do Niemiec, choć umiejętności indywidualnych tak wysokich nie posiadają. Na boisku prezentują momentami artystyczny nieład, ale zawsze dobrze wiedzą co grają i są naprawdę solidnymi piłkarskimi rzemieślnikami. Trudno teraz powiedzieć jak nam się ten mecz ułoży. Może powtórzyć się scenariusz z meczu Anglia - Szwecja, gdzie huśtawka nastrojów była potężna. Bądźmy jednak szczerzy, że pod względem umiejętności sporo nam brakuje zarówno do jednych, jak i do drugich. Ciężko byłoby w naszej reprezentacji szukać części wspólnych z którymś z tych zespołów.

Naprawdę nie ma w panu cienia nadziei, że Polska zagra świetny mecz i Czechów ogra, awansując do ćwierćfinałów?

- Serce Polaka we mnie kołacze. Bardzo bym chciał, żebyśmy ten mecz wygrali chociażby 1:0 czy 2:1, jak często stawiają nasi kibice. Musimy jednak się zastanowić na tym kto będzie w naszym zespole strzelał te bramki. Jeżeli w dwóch poprzednich meczach nie umieliśmy strzelić więcej niż jednej bramki, to nie wiem skąd miałoby przyjść olśnienie w tak ważnym spotkaniu dla całej Polski. Jestem też bardzo ciekaw, jak ten zespół poradzi sobie z presją, bo dziś będzie ona jeszcze większa, niż przed meczem z Rosją. Obawiam się, że bez boskiej pomocy na awans nie mamy co liczyć.

Może zamiast liczyć na pomoc sfer niebiańskich trzeba zagrać va banque i wprowadzić drugiego napastnika?

- Nie spodziewałbym się, że trener Smuda postawi na dwóch zawodników w linii napadu od początku spotkania. Musimy jednak mieć świadomość, że każda uciekająca minuta przy wyniku 0:0 będzie nas oddalać od ćwierćfinału mistrzostw Europy. Czas będzie w tym meczu sprzymierzeńcem Czechów i zbyt długie zwlekanie ze zmianami, może zaowocować tym, że tych cennych sekund może potem zabraknąć.

Mało strzelamy, ale mało bramek też tracimy. Nie uważa pan tego za atut?

- Nie, bo w obu meczach straciliśmy bramki, które paść nie powinny. Niestety te mistrzostwa potwierdziły obawy sprzed turnieju, które mówiły o wielkiej niewiadomej, jaką będzie gra naszego zespołu w destrukcji. Straciliśmy dwie bramki w dwóch meczach, może i niezły wynik. Ale jeśli popatrzymy na to, że kosztowało nas to utratę czterech punktów, to można odebrać to już zupełnie inaczej. Czesi nie są chłopcami do bicia i nie łudźmy się, że skoro zlali ich Rosjanie, a my z nimi zremisowaliśmy, to też rozbijemy Czechów. Myślę, że solidność rywala będzie na boisku widoczna. Rywal nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu i wszystko zależy od tego, jak na to odpowiedzą nasze orły i jak wysoko orle skrzydła naszych zawodników będą w stanie się wznieść.

Ponieść biało-czerwonych po raz kolejny mogą kibice, których we Wrocławiu będzie zdecydowanie więcej od Czechów.

- To może podziałać w dwójnasób. Z jednej strony chłopcy mogą liczyć na olbrzymi doping, który potrafi dodać sił, kiedy na boisku ich brakuje. Olbrzymie będzie też ciśnienie, bo cały stadion będzie miał świadomość, że remis oznacza koniec złudzeń o ćwierćfinale. Z psychologicznego punktu widzenia wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem będzie zagrać va banque od początku i zrobić wszystko, by to nasza drużyna jako pierwsza w tym meczu objęła prowadzenie. Wobec tego Czesi musieliby się otworzyć, a Polacy lubią od lat grać z kontry. Nie wierzę, że rywale odważą się otworzyć i zaatakować przed nami i zmuszeni będziemy do gry atakiem pozycyjnym, a to nam nie wychodzi najlepiej.

Zatem Polska czy Czechy w ćwierćfinale Euro 2012?

- Gramy na mistrzostwach Europy. Turnieju, który nie jest zbieraniną drużyn przypadkowych. Z początkiem meczu Czesi będą bliżej awansu, a my musimy robić wszystko, żeby te straty nadrobić. Nie możemy oszczędzać sił i umiejętnie wykorzystywać ściany swojego stadionu. Niebiosa niech nam sprzyjają, a reszta w głowach, nogach i sercach naszych piłkarzy. Jak długo Polacy zdołają utrzymać tempo, jakie narzucą Czechom na początku meczu, tak długo wiara w awans będzie żywa. O tym czy awansujemy zaważy to, czy Czechy nasz pressing wytrzymają czy też nie. Można podawać złote regułki, jak nasi zawodnicy mają w tym meczu grać. Musimy jednak przedtem wiedzieć co oni mogą i na co ich stać. A to wie tylko trener i jego zawodnicy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×