Dwa razy był na kolanach. Potrafił z nich powstać i przywrócił blask ojczyźnie

PAP/EPA / Fot. EPA/UEFA
PAP/EPA / Fot. EPA/UEFA

46-letni Chris Coleman już poprowadził Walijczyków do ogromnego sukcesu na Euro 2016. Początki jego pracy z kadrą wyglądały jednak dramatycznie. Podobnie jak okoliczności, które zmusiły go do zakończenia piłkarskiej kariery.

Z marzeniami o zawodowym uprawianiu sportu musiał pożegnać się w wieku 30 lat. Wszystko rozegrało się w niespodziewanie. Na początku 2001 roku, siedzący za kierownicą swojego Jaguara Coleman stracił kontrolę nad pojazdem. Droga była śliska. Wjechał w drzewo. Z samochodu zostało niewiele, a strażacy potrzebowali godziny, by wyciągnąć piłkarza z wraku.

Ówczesny kapitan Fulham Londyn, nominalnie występujący na środku obrony, miał szczęście w nieszczęściu, ponieważ przeżył. Stan jego prawej nogi był jednak koszmarny - złamana kość piszczelowa, strzałkowa oraz kostka. Służby ratunkowe początkowo nie wykluczały nawet konieczności amputacji kończyny. Lekarz zajmujący się Colemanem zadecydował jednak inaczej. Po długiej rekonwalescencji wrócił na boisko, ale nie dawał już rady rywalizować na najwyższym poziomie i w 2002 roku zakończył karierę. Został trenerem.

Coleman jako zawodnik (kluby)Lata
Swansea 1987-1991
Crystal Palace 1991-1995
Blackburn Rovers 1995-1997
Fulham Londyn 1997-2002

Wyimaginowana awaria pralki

W nowym świecie od razu został rzucony na głęboką wodę. Jako członek sztabu Fulham, na pięć kolejek przed końcem Premier League w sezonie 2002/2003, dostał misję uratowania zespołu przed spadkiem. Rolę pierwszego szkoleniowca objął po zwolnionym Jeanie Tiganie. Zakończył ją powodzeniem, dzięki czemu otrzymał ofertę dalszego prowadzenia drużyny.

W następnych rozgrywkach był najmłodszym trenerem w lidze. Niewielkie doświadczenie nie przeszkadzało mu jednak w osiąganiu ze stołeczną drużyną korzystnych rezultatów. Fulham finiszował na 9. miejscu, najwyższym w historii klubu. Kolejne lata w roli menedżera nie były już jednak dla Colemana tak udane.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Kamil Kosowski: Popełniliśmy wiele błędów, ale teraz jest czas na euforię

Próbował swoich sił w hiszpańskim Realu Sociedad San Sebastian, ale na Półwyspie Iberyjskim spędził zaledwie pół roku. Proponowana przez niego wizja rozwoju drużyny nie pokrywała się z ideami właściciela. Zasłynął tam przede wszystkim z pozaboiskowej historii dotyczącej... rzekomo zepsutej pralki.

Pewnego razu spóźnił się na piątkową konferencję prasową przed starciem Segunda Division z Celtą Vigo. Początkowo próbował tłumaczyć, że niesubordynacja była właśnie spowodowana awarią pralki, która zalała mu dom. Szybko wydało się jednak na jaw, że prawda była inna. W okolicach godziny 5:00 był bowiem widziany w jednym z nocnych klubów. Podczas spotkania z mediami potwierdził tą wersję, jednocześnie przepraszając wszystkie osoby związane z klubem.

Po odejściu z Hiszpanii prowadził Coventry City, natomiast później, na krótko, w 2011 roku trafił do greckiej AE Larissy, targanej ogromnymi kłopotami finansowymi. Aż wtedy nagle, jak grom z jasnego nieba, na walijskie środowisko piłkarskie spadła tragiczna wiadomość...

Coleman jako trener (drużyny)Lata
Fulham Londyn 2003-2007
Real Sociedad San Sebastian 2007-2008
Coventry City 2008-2010
AE Larisa 2011-2012
reprezentacja Walii 2012-?

Zwątpienie na starcie

Reprezentacja Walii została bez trenera. Nagle. W szokujących okolicznościach. Ówczesny selekcjoner Gary Speed popełnił samobójstwo. Przejęcie kadry powierzono Colemanowi, który od początku nie cieszył się zaufaniem opinii publicznej. - Czułem, że dużo osób mnie nie lubi bądź nie akceptuje - przyznawał w rozmowie z "Wales Online".

Wyniki w pierwszych meczach o stawkę jeszcze bardziej podważyły jego reputację. Eliminacje do Mistrzostw Świata 2014 dopiero się zaczęły, a Walijczycy już spadli na dno. Na inaugurację przegrali u siebie 0:2 z Belgią, a następnie polegli w Nowym Sadzie z Serbią aż 1:6! Po tym meczu Coleman był tak zdruzgotany, że natychmiastowo chciał podać się do dymisji.

- Pamiętam doskonale widok naszej szatni. Wyglądała jak sala dyskotekowa bez świateł i ze zwisającym sufitem. Cały stadion był okropny. Byliśmy załamani. Nigdy nie doświadczyłem tak przygnębiającej atmosfery jak wtedy - opowiadał dla "Daily Mail".

Na łamach tej samej gazety informował także, że do pozostania na stanowisku przekonały go rozmowy z rodziną oraz najbliższymi współpracownikami. Szczególną rolę w negocjacjach odegrał rzecznik prasowy Ian Gwyn Hughes.

- Spędziłem w jego domu kilka dni, podczas których dużo rozmawialiśmy, popijając wino. Doszedłem do wniosku, że rezygnacja byłaby przejawem tchórzostwa - zaznaczał. I podjął walkę o lepszą przyszłość. Za wytrwałość zbiera dorodne owoce podczas Euro 2016.

Skuteczna nauka bronienia

Przez niecałe cztery lata od klęski w Nowym Sadzie, Walia poczyniła przede wszystkim kolosalne postępy w obronie. Coleman, 31-krotny reprezentant kraju, nauczył zespół tego, czym samemu najlepiej się zajmował. W kwalifikacjach do mistrzostw Europy, jego podopieczni stracili w 10 meczach jedynie 4 bramki.

Silną defensywę zbudował wokół Ashley'a Williamsa, którego już na początku współpracy z reprezentacją uczynił jej liderem. Powierzył mu opaskę kapitańską, kiedy tylko dostrzegł, że Aaron Ramsey nie do końca odnajduje się w tak odpowiedzialnej roli. Skuteczne bronienie dostępu do własnej bramki z czasem stało się firmowym znakiem walijskiej ekipy.

W drodze do Euro 2016 nie grzeszyła ona skutecznością w ofensywie (11 goli - przyp. red), ale dzięki posiadaniu w składzie takich indywidualności jak Gareth Bale czy Aaron Ramsey była w stanie rozstrzygać losy pojedynków na swoją korzyść. Z dorobkiem 21 punktów zajęła 2. miejsce w grupie B, tuż za plecami Belgii, z którą zmierzy się ponownie w ćwierćfinale francuskiego turnieju.

I, jak pokazały eliminacyjne starcia, wcale nie jest na straconej pozycji. Coleman i spółka dwukrotnie znaleźli bowiem receptę na przechytrzenie faworyzowanego rywala, nie dając sobie wbić ani jednej bramki! W Cardiff zwyciężyli 1:0 po golu Bale'a, natomiast w Brukseli padł remis 0:0. To pokazuje, że piękny walijski sen o podboju Europy wcale nie musi skończyć się na ćwierćfinale.

Wiktor Gumiński

Komentarze (0)