W ostatnich dniach jako korespondent WP SportoweFakty z Euro 2020 spotkałem się z byłym prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, Michałem Listkiewiczem, a także z trenerami Bogusławem Kaczmarkiem i Michałem Globiszem. Każdy z nich wypowiedział się na temat Paulo Sousy bardzo krytycznie. Najostrzejszy był Globisz.
- Zaskakuje mnie, że przed pierwszym meczem Sousa eksperymentuje tak wiele w linii defensywnej. To niewybaczalne. Błędy z tyłu wynikają z tego, że obrona w każdym meczu jest inna. Chłopcy się nie rozumieją. Linia defensywy powinna być jak jedno ciało. Mówimy o automatycznych działaniach, gracze muszą reagować "w ciemno". Zdarzają się błędy poszczególnych zawodników, obwiniam za to trenera - mówił WP SportoweFakty wieloletni selekcjoner reprezentacji młodzieżowych.
Bezsensowne porównania z Brzęczkiem
Portugalczyk na pewno nie ustrzegł się błędów, a na ostatniej prostej gra reprezentacji nie zachwyca - to jasne. Dziwię się jednak, że zaskakuje nas skala zmian.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z mistrzostw". To będzie największy problem Polski na Euro 2020? "Błędy niezależnie od zestawienia personalnego"
Owszem, bezpośrednio przed turniejem uczyniliśmy z drużyny wielki plac budowy i może się to różnie skończyć, ale gdzie tu wina Paulo Sousy? Zanim objął naszą kadrę, przedstawił koncepcję, która została zaakceptowana przez związek. Skoro wytyczyliśmy taki kurs i chcemy zmienić styl reprezentacji, nie ma innej drogi jak ta obrana przez Portugalczyka. Wiadomo było, że zaboli.
Defensywa ani raz nie zagrała pod wodzą nowego selekcjonera w takim samym zestawieniu, ale Sousa musi przecież poznać zespół, "dotknąć" piłkarzy. Na jakiej podstawie miał na starcie stworzyć "żelazny" blok defensywny? Bazując na podszeptach "życzliwych"? Nie żartujmy.
Po remisie z Islandią pojawiło się sporo głosów, że gdyby taką wpadkę zaliczył Jerzy Brzęczek, zostałby zrównany z ziemią, a Sousa może liczyć na łagodniejsze traktowanie. Ten argument też nie do końca rozumiem. Tak, Brzęczek zostałby zrównany z ziemią, bo pracował w kadrze ponad 2,5 roku i dostał tyle czasu na przygotowanie nas do turnieju, ile żaden inny selekcjoner w przeszłości. A Paulo Sousa ma na koncie dopiero pięć meczów.
To absolutnie nie tak, że wystarczy być z zagranicy, ładnie mówić, założyć drogi garnitur i powtarzać na konferencjach "thank you for the question", by "kupić" dziennikarzy. Bynajmniej nie dlatego bronię Portugalczyka. Po prostu skala krytyki, jaka w ostatnich dniach spotkała selekcjonera ze strony środowiska, jest niewspółmierna do jego winy.
Oceniajmy go po turnieju. Teraz jest na to zdecydowanie za wcześnie.
Ustawienie? Możemy mieć poważniejszy problem
Na trzy dni przed pierwszym meczem Polaków skupiamy się na dużej liczbie zmian i ustawieniu, ale ważniejszą kwestią jest kondycja fizyczna zawodników. To, czy wytrzymamy trudy mistrzostw.
Temat wraca zresztą jak bumerang przy okazji każdego wielkiego turnieju, wszak w przypadku niepowodzenia najłatwiej zwalić to na karb złego przygotowania. Tym razem piłkarze naprawdę mają jednak prawo być zmęczeni. Dlatego trochę niepokoją mnie doniesienia z Opalenicy mówiące, że Paulo Sousa zaaplikował kadrowiczom intensywne zajęcia.
Po przenosinach do Trójmiasta reprezentanci mieli łapać świeżość, ale nie wszystko idzie chyba według planu - w piątek sztab na prośbę drużyny zrezygnował z dwóch treningów dziennie. Być może nie ma powodów, by bić na alarm, ale to trochę niepokoi, zwłaszcza że zaraz gramy najważniejszy mecz fazy grupowej.
Mam nadzieję, że nieco dokręcając śrubę, Sousa doskonale wiedział, co robi. Jeśli za chwilę Biało-Czerwoni nie poczują w nogach świeżości, nie pomoże nam ani żadne ustawienie, ani stabilizacja w składzie.
Oby Biało-Czerwoni pokazali w Petersburgu, że te obawy były całkowicie bezpodstawne.