Porażka 1:2 z reprezentacją Słowacji na starcie Euro 2020 to katastrofa i kompromitacja. Nasi południowi sąsiedzi mieli być najsłabszym zespołem w grupie, a wygląda na to, że to my takim będziemy. W meczu mieliśmy momenty, ale ocena całości może być jedna - zagraliśmy żałośnie, jak przypadkowa zbieranina losowo dobranych piłkarzy.
Koszmarny bilans
Po sześciu spotkaniach Polska pod wodzą Paulo Sousy ma bilans 1-3-2. Wygraliśmy tylko z bardzo słabą Andorą, z którą zresztą męczyliśmy się niemiłosiernie. Zremisowaliśmy z Rosją, Islandią i Węgrami, przegraliśmy z Anglią i w końcu ze Słowacją. Z tych pięciu drużyn tylko Anglia jest zespołem zdecydowanie lepszym od nas.
Sousa cały czas żongluje składem, nie ma jasnej koncepcji, sprawia wrażenie, jakby sam nie wiedział, jak chce grać. Dziś tak, jutro inaczej. W sześciu spotkaniach Portugalczyk przetestował pięć różnych ustawień. Aż trzeba się zastanowić, czy nie wybiera ich na podstawie rzutu kostką.
ZOBACZ WIDEO:Kibice wściekli na piłkarzy po meczu ze Słowacją. "Nie przyszli nam podziękować za doping. Uciekli do szatni"
Na boisko przez większość czasu żal było patrzeć. Jest to o tyle dziwne, że pierwsze kilkanaście minut wyglądało naprawdę obiecująco. Można było wręcz odnieść wrażenie, że kontrolujemy sytuację, jesteśmy klasę wyżej a bramka dla Polski jest kwestią czasu. Bramkę jednak strzelili Słowacy i od 18. do 45. minuty wyglądaliśmy fatalnie.
Zacznijmy od bramki. Robert Mak łatwo ograł Kamila Jóźwiaka i Bartosza Bereszyńskiego, po czym strzelił ładnego gola z ostrego kąta. Miał dużo szczęścia, ale nie można zapominać o błędach obrońców. Bereszyński ustawił się w złą stronę, dlatego Mak po minięciu go (piękną "dziurą") miał dużo czasu na akcję. Dodatkowo Jóźwiak pokpił sprawę, odpuścił tę akcję i nie asekurował kolegi.
Zieliński był dla Dudy tłem
Rywale mieli dużo luzu, grali świetnie jeden na jednego, co pokazał nie tylko Mak przy bramce, ale też Ondrej Duda, wychodząc spod krycia piękną ruletą. Zresztą były piłkarz Legii zabawiał się z naszymi zawodnikami w środku pola. Piotr Zieliński był dla niego tłem. Zaczął dobrze ale z czasem gasł. A z nim cała drużyna.
Znowu zawiódł, znowu nie potrafił wziąć gry na siebie. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Słowacy w pierwszej połowie byli po prostu lepszym zespołem indywidualnie. A przecież, mając Zielińskiego, Mateusz Klicha i przede wszystkim Roberta Lewandowskiego, najlepszego napastnika świata, mieliśmy prawo liczyć na więcej z przodu. Choćby próby rozmontowania defensywy Słowaków jakąś dobrą akcją w okolicach pola karnego czy w jego obrębie. Cała trójka zawiodła, trudno powiedzieć, kto najbardziej. Klich poza jednym dobrym zagraniem do Jóźwiaka nie miał na siebie pomysłu. Jakub Moder, który wszedł za niego na 5 minut, miał więcej pożytecznych zagrań.
Na pewno najwięcej oczekiwaliśmy po Lewandowskim. Napastnik Bayernu, widząc, co się dzieje, powinien włączyć się do rozegrania, wyjść do gry, szukać piłki. Nie robił tego, a jednocześnie obrońcy rywali fantastycznie wyłączyli go z opcji w polu karnym.
Największym rozczarowaniem jest Grzegorz Krychowiak. Był ociężały jak stary niedźwiedź, zabrakło mu twardości, znowu kładł się przy lekkim kontakcie z rywalem, a w drugą stronę robił katastrofalne faule. Brakuje mu nie tylko determinacji, ale i solidności, gra nonszalancko, jak stary wyjadacz z okręgówki. Efektem są faule, których być nie powinno. Znowu dał argumenty tym, którzy chcieliby pozbyć się go z kadry. Jeśli ktoś powie, że zawalił ten turniej, będzie miał sporo argumentów. Przecież w drugiej połowie Polska docisnęła rywali, znowu zyskała przewagę, wydawało się, że wygramy to spotkanie. Bardzo możliwe, że tak by się stało, gdyby nie bezmyślnie faule Krychowiaka.
Prości, jednowymiarowi, przeciętni
Druga bramka dla Słowacji padła ze stałego fragmentu gry i to nasza wielka klęska. Milan Skriniar przyjął piłkę, zdołał ją jeszcze poprawić i oddał strzał. Miał przed sobą trzech obrońców, żaden nie zareagował wystarczająco szybko, żaden nie wykazał determinacji, nie próbował zablokować strzału. Zawodnicy byli, bo byli. W meczach kadry, zwłaszcza podczas dużych turniejów, wymaga się więcej.
Choć jedyna bramka dla nas padła po akcji wahadłowego Macieja Rybusa, to generalnie skrzydła grały słabo. Rybus, podobnie jak Tymoteusz Puchacz, który go zmienił, pokazali się jako zawodnicy prości, jednowymiarowi, przeciętni technicznie. Z drugiej strony Jóźwiak również nic wielkiego nie wniósł, nie potrafił zrobić przewagi. Miał szansę na dobre dośrodkowanie po podaniu Klicha w pierwszej połowie, ale zagrał niedokładnie.
Trudno powiedzieć o kimś dobre słowo, zawodnicy zawalili ten mecz nie tylko jako drużyna, ale także indywidualnie. Nasza sytuacja w grupie stała się tragiczna. Następny mecz gramy w sobotę z reprezentacją Hiszpanii i musimy szukać punktu. A będzie to więcej niż trudne.
ZOBACZ inne teksty autora