Maciej Żurawski pojechał na pierwsze w historii Polski mistrzostwa Europy, ale z powodu kontuzji zagrał tylko 45 minut w pierwszym meczu, a po turnieju zakończył karierę w drużynie narodowe. W rozmowie z "Piłką Nożną" rozlicza się z reprezentacyjną przeszłością, ocenia podwójną rolę Jakuba Błaszczykowskiego w Wiśle Kraków i zdradza jakiej rady udzielił Arturowi Borucowi i mówi, co utrudniło mu start w "życiu po życiu".
Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna": Dostało ci się po głowie, za słowa, że do Austrii jedziemy po złoto?
Maciej Żurawski, 72-krotny reprezentant Polski, kapitan Polski na Euro 2008: Ja tak powiedziałem? Lubię czasem popłynąć, ale na to bym nie wpadł. Znając siebie, nie użyłbym takich słów. Sam nie cierpię pompowania balonika, więc jeśli coś na ten temat mówiłem, to w kontekście, że trzeba mierzyć wysoko, nie wolno być minimalistą, ale deklaracji o złocie raczej nie składałem.
Która kadra wydaje ci się mocniejsza - obecna czy tamta Leo Beenhakkera?
Chyba jednak obecna. Wówczas być może nie było takich dysproporcji jak dziś, no ale obecnie mamy piłkarzy w naprawdę wielkich klubach - Szczęsnego w Juve, w Bayernie Lewego, który niedawno został też ogłoszony najlepszym piłkarzem na świecie. Z tym że najmocniejsza była chyba ekipa Adama Nawałki. Nie dość, że z Błaszczykowskim i Piszczkiem, to jeszcze Krychowiak był świeżo przed transferem z Sevilli do PSG, a Glik szykował się do podboju Monaco.
ZOBACZ WIDEO: Paulo Sousa potrzebuje więcej czasu. "Nawałka i Beenhakker też zaczynali dramatycznie"
Widzisz jakieś podobieństwa między 2008 a 2021 rokiem?
Na pewno znów mamy selekcjonera z dużym piłkarskim nazwiskiem. Nie wiem jaki jest Paulo Sousa, ale Beenhakkera lubiłem. Przekonałem się do niego, trafił do wszystkich z jasnym przekazem. Potrafił nas uzbroić mentalnie zwłaszcza w kontekście gry z teoretycznie mocniejszym rywalem. Nie czuliśmy się gorsi, czuliśmy się pewni własnych możliwości.
Z czym zatem zawsze kojarzyć ci się będzie Euro 2008?
Niestety, z niczym przyjemnym. Na tym turnieju zakończyłem karierę reprezentanta Polski. Nie sądziłem, że przygoda z Euro potrwa 45 minut. Miałem kontuzję jeszcze przed turniejem, sądziłem, że zdążę. Nie spekulowałem, co będzie lepsze - nie grać z Niemcami, kurować się dalej. Na taki turniej czeka każdy zawodnik, chciałem grać od razu, byłem kapitanem. Wcześniej, przed jakimś meczem reprezentacji, też czułem, że nie wszystko jest OK. Niby nie bolało, ale czułem ryzyko. Na rozgrzewce o wszystkim zapomniałem, puściło. Teraz miałem nadzieję, że będzie tak samo, tyle że skończyło się na życzeniach. No i druga sprawa, która mocno mną wstrząsnęła - kilka dni przed inauguracją Euro zmarła nasza znakomita siatkarka, Agata Mróz. Strasznie mnie to przygnębiło.
Kilka miesięcy przed mistrzostwami miałeś problem z występami w Celtiku. Chciałeś pojechać na turniej, podjąłeś decyzję o odejściu do słabszego klubu, wyjechałeś do greckiej Larissy. Teraz Kamil Grosicki nie zdecydował się na podobny ruch i został poza nawiasem. Jak to oceniasz?
Dla mnie sprawa była oczywista - musiałem coś zrobić, nie darowałbym sobie, gdyby turniej przeszedł mi koło nosa. Wiedziałem, że zrobię wszystko, nawet jeśli musi się to wiązać ze zmianą klubu i warunków kontraktowych, oczywiście na gorsze, ale muszę dobrze się przygotować do Euro. Kamila szanuję za jego dokonania piłkarskie, zwłaszcza te reprezentacyjne. Nie wiem do końca jak było w jego przypadku, ale jeśli miał możliwość zmiany zimą klubu, a nie zrobił tego i zadecydowały o tym wyłącznie finanse, to moim zdaniem nie była to właściwa decyzja.
Sousie, mówiąc obiektywnie, fortuna nie sprzyja. Kilka kontuzji okazało się poważnych. Rozleciała się silna, wydawało się, grupa napastników. Najpierw Krzysztof Piątek, w ostatniej chwili Arkadiusz Milik. Będzie go brakować?
Oczywiście. Milik w formie to duża wartość. Generalnie spokojniejszy byłbym o wynik na Euro, gdyby obok "Lewego" był właśnie Arek, a nie Świerczok lub Świderski. Bo Piątek znakomicie sprawdza się akurat jako dubler.
Ale Milik w ciągu pięciu lat strzelił cztery gole w reprezentacji.
Pamiętajmy, że miał swoje kłopoty w klubie. Poza tym, to nie ma znaczenia. Jest w kadrze bardzo długo, świetnie rozumie się z Lewandowskim, na ich współpracy drużyna zyskuje. Arek nie tylko ma za zadanie strzelać gole, on często tworzy małą grę, uczestniczy w rozegraniu. Nie tylko skuteczność jest ważna. Kiedyś po meczu z Widzewem byłem załamany swoją postawą, bo gra mi się kompletnie nie kleiła, nic się nie udawało. Trzy razy kopnąłem na bramkę i trafiłem trzy razy do siatki, ale wiedziałem, że zagrałem źle. Nie grałem właściwie w ogóle.
A Świerczok jako zastępca Milika?
W meczu z Islandią jego poruszanie się po boisku było dobre, nie wchodzili sobie z Lewandowskim w kompetencje, natomiast ich współpraca nie wyglądała najlepiej. Mimo swojej postury trochę słabo utrzymywał się przy piłce. Lepiej wypadł w meczu z Rosją, może dlatego, że wówczas nie było Roberta i musiał wziąć na siebie większą odpowiedzialność.
W lidze pojawił się znów Maciej Żurawski, zauważyłeś?
Oczywiście, w dodatku z Warty, tak jak ja kiedyś. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy, wspólne zdjęcie nawet było. Na pewno ma talent, ale sporo pracy jeszcze przed nim, bo za często się wyłącza w trakcie meczu i znika z widoku.
W lidze wciąż jest Wisła Kraków, ale być może tylko dlatego, że spadała w tym roku jedna drużyna. Dla ciebie taka Wisła to na pewno szok?
Już chyba nie warto wracać pamięcią do czasów kiedy dominowaliśmy w lidze. Wówczas, w latach świetności, nie zastanawialiśmy się, czy wygramy mecz, ale w jaki sposób tego dokonamy. Byliśmy mocni i pewni siebie. Panowała znakomita atmosfera.
Nawet wówczas, gdy ścigaliście się z Tomaszem Frankowskim o tytuł króla strzelców?
Pozytywna zazdrość nas napędzała, przynajmniej mnie. A jak Franek miał pozycję strzelecką, to mu zawsze podawałem, ostatecznie notowałem również sporo asyst.
Z ręką na sercu, nie było podejrzeń, że obecny europoseł specjalnie zatrzymał piłkę przez ciebie uderzoną na linii bramkowej i o jedno trafienie wyprzedził cię w wyścigu o koronę króla strzelców w 2005 roku?
Dziś to historia, z której można się tylko pośmiać, a całą sytuację pewnie można gdzieś odnaleźć. To był przypadek, Franek przebiegał, trafiłem w niego, a konsekwencje były takie, jakie były. W każdym razie wracając do korelacji z obecną Wisłą, to nie sposób porównywać tych dwóch rzeczywistości. Wówczas był to klub majętny, dzięki panu Cupiałowi. Tego już nie ma. Teraz odchodzą ostatni piłkarze z Wisłą związani przez długi czas, jak Boguski czy Burliga. Nie dostrzegam już identyfikacji z klubem. Przychodzą obcokrajowcy, z reguły na krótko, nie widzę nikogo, o kim mógłbym powiedzieć, że przez kilka lat będzie stanowić o sile Wisły. Zmieniło się naprawdę wszystko.
Na lepsze chyba tylko stadion.
No tak, teraz Xavi na treningu przedmeczowym na Reymonta nie zapytałby: a gdzie jutro będziemy grać? Pomocnik Barcy myślał wtedy, że to boisko treningowe... Generalnie to tych stadionów trochę dzisiejszym piłkarzom zazdroszczę. Pamiętam czasy, kiedy najlepszym obiektem w Polsce był Stadion Śląski, i to jeszcze przed modernizacją.
Jak postrzegasz w tym wszystkim Kubę Błaszczykowskiego?
To wielka osobistość. Szanuję to, co zrobił dla Wisły, natomiast wydaje mi się, że taki układ, gdy zawodnik jest współwłaścicielem i decyduje o losie trenera, to nie jest najzdrowsze rozwiązanie. Oczywiście, prawnie możliwe, ale wszystko zależy od tego, czy Kuba potrafi postawić sobie granicę i gdzie ją stawia.
A Błaszczykowski sportowo?
Jeśli wciąż go to cieszy, jeśli fizycznie czuje się dobrze, to powinien grać, bo sportowo się broni.
Sprawa Hyballi?
Nie było mnie w środku, nie wiem, o co się rozeszło. Natomiast nowy trener zawsze zatrudniany jest z myślą o długofalowej poprawie gry zespołu, powinien też na początku dać impuls. Hyballi to się zrazu udało, ale im dalej w las, tym było gorzej. Wiem, że to ciężkie decyzje, dziś już wyłącznie gdybanie, ale może lepiej było przeczekać trudny okres i pozostawić na stanowisku Maćka Stolarczyka?
Zmieniła się Wisła, zmieniła cała piłkarska rzeczywistość. Ty wyjechałeś z ekstraklasy mając 120 goli na koncie i 29 lat, nastoletni Aleksander Buksa przymierza się do Włoch z 4 trafieniami w dorosłym futbolu.
Słyszałem, że ma szansę w Genoi na niezły kontrakt. Fajnie, oby tylko nie przepadł w Serie A, bo na razie nie przebił się do końca w słabej Wiśle Kraków. Właściwie to nawet trudno powiedzieć, czy to może być strata dla polskiej ligi, czy nie, bo kompletnie go nie znamy. Nie zdążyliśmy dobrze poznać. Ale takie właśnie mamy czasy. Zagraniczne kluby nie podejmują wielkiego ryzyka, płacą za coraz młodszych, biorą ich wielu, któryś zawsze się przebije.
Czym się dziś zajmujesz?
Cieszę życiem piłkarskiego emeryta. Współpracuję z Polsatem Sport, jesienią wraz ze wspólnikiem być może reaktywujemy naszą markę odzieży męskiej Polygon, mieszkam nieopodal Zakopanego, w Kościelisku...
Ludzie cię poznają?
W masce nie, ale jak w końcu zdjąłem, to parę osób się zdziwiło. W Krakowie jest inaczej. Mimo że wyrosły już dwa pokolenia nowych idoli, to na ulicy ciężko przejść niezauważonym. Popularność jest miła, ale o nią nigdy nie zabiegałem. Cenię sobie spokój. Brakuje mi tylko adrenaliny...
Bo już nie grasz?
Tak. Fizycznie czułem się dobrze, mogłem jeszcze dwa, trzy lata pokopać. Wiadomo, że obcowanie z piłką sprawia przyjemność, wiadomo, że wiąże się również z dobrymi pieniędzmi, ale najbardziej brakuje mi tej adrenaliny. Od tego byłem najbardziej uzależniony. Media, kibice, aplauz, poklask, czasem krytyka - bez tego było na początku najtrudniej. Długo do siebie dochodziłem. Poza tym musiałem nauczyć się żyć normalnie. Robić choćby opłaty, mnóstwo czynności, które kiedyś albo robił za mnie klub, agent, albo po prostu zawsze znajdował się ktoś, kto z przyjemnością wyręczał znanego piłkarza. Tymczasem musiałem dzwonić po znajomych, by dowiedzieć się, jak opłacić energię elektryczną. Trzeba było przystosować się do innego życia, innych warunków.
A twój kolega z Celtiku Artur Boruc, właśnie został mistrzem Polski z Legią i jeszcze nie zamierza niczego kończyć.
Kiedyś, bodaj na Euro we Francji, powiedziałem Arturowi, żeby w żadnym wypadku nie myślał o końcu kariery, bo potem będzie tego żałował. Pewnie moja opinia nie była decydująca, może nawet Artur nie pamięta tych słów, ale cieszę się, że wciąż broni i robi to dobrze. Chce zakończyć granie fajną przygodą z Legią w Europie i może mu się to udać.
Podczas finałów mistrzostw Europy we Francji on był jeszcze w kadrze, ty już tylko jako ekspert Wirtualnej Polski - głównie w studiu, relaksując się w La Baule, bądź na meczach. Fajniejsza robota?
Niewątpliwie inna, ale ciekawa, bo można poznać piłkę od drugiej strony. Nie wiem czy łatwiejsza, bo akurat mi zawsze na takich imprezach udziela się atmosfera napięcia. Sam nie wiem dlaczego, ale zaczynam się lekko denerwować. Poza tym włącza się tryb sentymentalny, odżywają wspomnienia, że ja przecież także miałem okazję zagrać na Euro, na mundialu i że za każdym razem czegoś zabrakło, sprawiliśmy duży zawód kibicom. Pojawia się przy tej okazji znów setka pytań, na które nie ma odpowiedzi. Wtedy robiło się smutno.
I nawet Kamil Kosowski, wówczas drugi z duetu ekspertów WP, nie potrafił poprawić humoru?
Potrafił, ale od wszystkich negatywnych emocji nie zawsze daje się uciec. Z Kosą mam teraz kontakt ograniczony, częstszy telefoniczny. On mieszka na Śląsku, kursuje między domem a Warszawą, bo udziela się przecież w telewizji.