Dariusz Tuzimek: Ludzie, obudźcie się! [FELIETON]

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Mateusz Klich (z lewej) i Jan Bednarek
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Mateusz Klich (z lewej) i Jan Bednarek

Po słowach Bednarka na konferencji, mam podstawy wierzyć, że zobaczę w Sewilli prawdziwych mężczyzn, których zbudowała masowa krytyka i wściekłość na propagandowe sztuczki PZPN. I dobrze! Niech tę złość wyładują w sobotę na Hiszpanach.

W te kilka dni od meczu ze Słowacją stało się więcej dobrego dla zjednoczenia reprezentacji, niż przez całą kadencję Paulo Sousy. Było spotkanie piłkarzy we własnym gronie; wściekłość na publikację filmiku, który pokazywał, że selekcjoner dobry a piłkarze źli; mocna krytyka ze strony kibiców i dziennikarzy. Pojawiła się szansa na nowe otwarcie.

Piłkarze dostali mocno po łbie. Pewnie nie tak mocno jak Paulo Sousa i Zbigniew Boniek, ale niewiele lżej. Dziś w dobie mediów społecznościowych i wszechobecnych środków komunikacji, nie da się wyłączyć na świat zewnętrzny. Żaden piłkarz nie możne powiedzieć: mam w nosie to, co o mnie myślą. Nie czytam żadnych artykułów, nie oglądam programów, nie śledzę wpisów na Facebooku i Twitterze, jestem od tego odcięty.

Nie, nic podobnego. W czasach gdy smartfony "przykleiły" nam się na stałe do ręki, jest to niemożliwe. Nawet jeśli zawodnik omija media tradycyjne i społecznościowe, to kontaktuje się z rodziną, ze znajomymi. A oni są świetnym pasem transmisyjnym tego, co się dzieje w mediach. Więc piłkarze mają pełną świadomość tego, co się dzieje na zewnątrz. A tam od poniedziałku wieczorem nie było zbyt przyjemnie. Dostało się wszystkim bez wyjątku, łącznie z "nietykalnym" zazwyczaj Robertem Lewandowskim, który nie tylko dowiedział się, że mocno rozczarował, ale też, że mógłby rolę kapitana pełnić dużo lepiej. Na pewno go zabolało. Tak jak zabolały wszystkich piłkarzy opinie o ich występie przeciwko Słowacji.

ZOBACZ WIDEO: Kibice wściekli na piłkarzy po meczu ze Słowacją. "Nie przyszli nam podziękować za doping. Uciekli do szatni"

Ale, no właśnie... miały zaboleć! Kibice po meczu ze Słowacją byli nie rozczarowani, ale wściekli. A media wyciągnęły wnioski z poprzednich turniejów i nie chciały czekać z krytyką do tego mitycznego drugiego spotkania na mistrzostwach. Bo po tych drugich meczach to już mleko było rozlane. A teraz jeszcze nie jest za późno. Chcemy, żeby do tych piłkarzy dotarło jak bardzo zawiedli, bo wiemy, że stać ich na więcej. Warto, żeby usłyszeli ten okrzyk Kazia Węgrzyna, który kiedyś, komentując mecz polskiej drużyny w europejskich pucharach, nie wytrzymał i wypalił: "Ludzie! Obudźcie się!".

Mam przekonanie, że taki komunikat lepiej dotrze do naszych piłkarzy niż słowa Paulo Sousy. Skąd to przekonanie? Słyszałem to w głosie Jana Bednarka, który na czwartkowej konferencji prasowej był zdenerwowany jak diabli, cały się trząsł, był rozdrażniony, ale - co najważniejsze - mówił jak człowiek. Szczerze. A to rzadkość, bo na konferencjach najczęściej zamiast prawdziwych piłkarzy gadają ludzie-roboty. Lecą zdania mechaniczne, nudne, wyuczone. Te "roboty" nigdy nie mówią o prawdziwych uczuciach, mówią to, co uważają, że będzie dobrze przyjęte. Albo mówią tak, by jak najmniej powiedzieć.

Ale tym razem tak się nie dało. Bo media też zrobiły się bardziej agresywne. Gdy na czwartkowej konferencji dziennikarz pytał Bednarka, czy oni aby na pewno rozumieją, co mówi do nich po angielsku selekcjoner, widać było, że te słowa smagają naszego obrońcę, jakby go ktoś lał batem po plecach. On przecież na co dzień gra w Premier League, a świetnie mówił po angielsku już wtedy, gdy wyjeżdżał do Southampton.

Ale jeszcze ważniejsze było, że po raz pierwszy nie musiałem jedynie słuchać o tym, jak piłkarz jest zmotywowany przed meczem, ale ja to widziałem. Cały "język" ciała Jana Bednarka mówił prostym komunikatem: "Tak, wiemy, że spieprzyliśmy, ale teraz wyjdziemy na Hiszpanów i łby im pourywamy". Stąd słowa naszego obrońcy, że Hiszpanie zobaczą, jak broni polska husaria. Mówił to szczerze i ja chcę mu wierzyć.

Oczywiście, nie urodziłem się wczoraj i wiem, że chcieć to nie znaczy móc. A dodatkowo - po tym, jak Sousa rozkręcił całą reprezentację na małe śrubeczki i teraz za cholerę nie może tego skręcić - skuteczne postawienie się Hiszpanii może być po prostu niemożliwe.

Ale to nieważne, bo lanie z drużyną Luisa Enrique zakładaliśmy już przed turniejem. Dla mnie ważniejsze jest to, że widzę piłkarza, którzy ma w sobie sportową złość, który bardzo chce dostać szansę rehabilitacji. I wiem, że będzie w tym spotkaniu jeździł na tyłku, żeby pokazać, jak bardzo ta zmasowana krytyka go uwiera. I właśnie o to chodzi! Kibic wybaczy reprezentacji wszystko, ale musi widzieć walkę i zaangażowanie. I facetów, którzy biorą odpowiedzialność za swoje czyny.

W poniedziałek kadra przegrała dwa razy. Raz na boisku ze Słowacją. Drugi raz po meczu, gdy liderzy drużyny się pochowali, nie poszli podziękować kibicom, nie mieli odwagi stanąć przed mediami. Teraz, po słowach Bednarka na konferencji, mam podstawy wierzyć, że zobaczę w Sewilli prawdziwych mężczyzn. Takich, których zbudowała ta masowa krytyka (bo chyba raczej nie Sousa), którzy są wściekli na media, na propagandowe sztuczki PZPN, pokazujące, że nie kumają przekazu od selekcjonera. I wściekli na samych siebie. I dobrze! Mogą być wściekli na cały świat, niech tę złość wyładują w sobotę na Hiszpanach.

A jeśli się nie uda, to niech odważnie wyjdą do mediów i niech dźwigną na klatę odpowiedzialność za wynik. I niech mówią liderzy (Lewandowski, Krychowiak, Szczęsny, Glik), ale ludzkim głosem, nie jak roboty. Niech mówią, co czują, bez kolorowania rzeczywistości.

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: