[b]
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jak pan ocenia reprezentację Polski tuż przed meczem z Hiszpanią?
[/b]
Jerzy Dudek, 60-krotny reprezentant Polski, były bramkarz Liverpoolu i Realu Madryt: Żyjemy wiarą i nadzieją, ale statystyki są bezlitosne. Z dotychczasowych meczów pod wodzą Paulo Sousy można było wycisnąć więcej. Błędy indywidualne i dobór zawodników przez trenera, który dopiero co przejął reprezentację, zdecydowały, że nie mamy więcej punktów w eliminacjach mundialu. Potem nadeszły sparingi z Islandią i Rosją, gdzie widzieliśmy totalny miszmasz. Znam portugalskich trenerów i wiem, jak potrafią "kręcić" składem. Robią zasłonę dymną, by utrudnić przeciwnikowi zadanie. Po cichu liczyłem, że Sousa dobrze wie, co mamy grać. Prawda okazała się inna.
Wnioskuję, że ma pan jednoznaczną opinię o pracy Portugalczyka. Są jednak głosy, że po prostu zabrakło mu czasu.
Już w lutym wiedzieliśmy, że tego czasu nie będzie. I on sam też to wiedział. Pierwsze konferencje prasowe nowego selekcjonera wyglądały bardzo dobrze. Mam jednak wrażenie, że zachowuje się jak trener klubowy – testuje pół roku wszystkich zawodników, każdemu daje szansę, a później chce zbudować zespół. Taki manewr zastosował choćby Juergen Klopp w Liverpoolu, ale w reprezentacji nie ma na to czasu. Musisz mieć twardą bazę, opierać się na sprawdzonych filarach. Grzebanie w systemie to wybijanie chłopaków z automatyzmów. Przesadziliśmy też z chęcią ofensywnej gry. Doczekaliśmy się wielkiego napastnika, ale teraz za bardzo chcemy pod niego grać. Powinniśmy po prostu stworzyć dobry zespół, "Lewy" sam by się w niego wkomponował. Na siłę chcemy ustawić skład pod Roberta Lewandowskiego. Tego nie da się zrobić, bo nie trenujemy codziennie i nie mamy takich zawodników jak Bayern Monachium.
Jest pan zawiedziony?
Niektórzy zafascynowali się Sousą. Wygląda to podobnie jak za Leo Beenhakkera. Holender mówił, że lewy obrońca gra na lewej obronie, a ludzie otwierali buzię ze zdumienia i krzyczeli: "Kurde, ale fantastyczne!". Może w polskich klubach tego nie mówią, ale w kadrze mamy większość piłkarzy z zagranicy. Cóż, pozostała nam wiara. Węgrzy pokazali już, jak powinno to wyglądać z silnym rywalem. Oczywiście grali z Portugalią u siebie, więc było im łatwiej, niemniej zostawili bardzo dobre wrażenie.
ZOBACZ WIDEO: Polacy mogą już żegnać się z Euro 2020? "Nie mamy szans z Hiszpanią i Szwecją"
Przy pierwszym golu Słowacji w Petersburgu Wojciech Szczęsny mógł zachować się lepiej, czy zrobił wszystko jak należy?
Wojtek sam czuje, że mógł zrobić więcej. Bramkę poprzedziła nawałnica nieszczęść. Mak zakręcił Bereszyńskim, zabrakło asekuracji. Nie wiadomo, czy asekurować miał Grzegorz Krychowiak, który ruszył i stanął, czy Kamil Glik. Wydaje mi się, że to powinien być Glik. Możesz dać się ograć jeden na jeden, ale ktoś powinien stać za za twoimi plecami. Następna sprawa: Glik wychodzi do Maka za późno i piłka leci pod jego podeszwą. Sama interwencja Szczęsnego była bardzo nieszczęśliwa. Wojtek powinien atakować piłkę nogą, miałby bliżej do prawego słupka. A tymczasem cofnął się i próbował odbić ręką, co kosztowało go bardzo dużo czasu. Wojtek ma ogromnego pecha. Widziałem jego statystyki z wielkich turniejów i aż trudno w nie uwierzyć.
Z czego to może wynikać?
Nie wiem. Pamiętam, jak zawaliłem mecz z Manchesterem United. Wypuściłem piłkę podaną przez Carraghera i pozwoliłem Diego Forlanowi strzelić gola. Myślałem, że to koniec świata. Przez 1,5 miesiąca to za mną chodziło, aż do finału Pucharu Ligi Angielskiej, też przeciwko Czerwonym Diabłom. Wiedziałem, że wszyscy będą na mnie patrzeć i że muszę wybronić swój zespół, a nie podkulić ogon i czekać na własne potknięcie. Niestety, ostatnio wyglądało to tak, jakby Szczęsnemu było to pisane. Jakby pojawił się problem na płaszczyźnie mentalnej. Może jest to spowodowane trudnym sezonem? W Juventusie Szczęsny też był krytykowany i to się mogło nawarstwić. W sobotę w meczu z Hiszpanią paradoksalnie może być łatwiej przeciwstawić się silnemu przeciwnikowi. Nie tylko Szczęsny musi spisać się lepiej,
To dobrze, że Paulo Sousa od razu wybrał "jedynkę"?
Selekcjoner popełnił kardynalny błąd. Bramkarz powinien czuć, że jest pierwszym wyborem, ale nie może usłyszeć od trenera konkretnej deklaracji. Gdy Sousa ogłosił Wojtka numerem jeden, zburzył zdrową rywalizację. Szczęsny dowiedział się, że będzie bronił niezależnie od tego, co się wydarzy. To wpłynęło na niego negatywnie. Fabiański też ostatnio nie był taki zadziorny.
Uda się nam podnieść po wpadce ze Słowacją?
Chłopcy dostali zimny prysznic, a potem kibice przywitali ich w Gdańsku brawami. Myślę, że bardziej pomogłyby gwizdy, wtedy dodatkowo by się zmobilizowali. Czasem potrzebujemy kopa w tyłek, żeby się obudzić. Mam wrażenie, że drużyna trochę została zagłaskana i to wszystko jest za miękkie. Te wypowiedzi Szczęsnego, że to najlepsze zgrupowanie w reprezentacji Polski… Świetny trener, świetna atmosfera, wszystko pięknie… Z perspektywy Sousy korzystniej byłoby zarządzać jakimś małym konfliktem, by pobudzić zespół. A tak jesteśmy pod ścianą i gramy z Hiszpanią, z którą będziemy mocno cierpieć.
Rozumiem, że Hiszpanię wspomina pan bardzo dobrze. Życie jak w Madrycie.
Przyszedłem do Realu w 2007 roku, więc w świetnym okresie hiszpańskiej piłki – reprezentacja dwa razy zdobyła mistrzostwo Europy i dołożyła triumf na mundialu. Jako zawodnik Królewskich oglądałem z pierwszego rzędu transformację poszczególnych zawodników, a co za tym idzie drużyny narodowej.
Jak przyjął pan wiadomość o pominięciu Sergio Ramosa przez selekcjonera Luisa Enrique?
Było to zaskoczenie. Sergio rozegrał niecałe dwadzieścia meczów w sezonie, mentalnie nastawiał się na Euro 2020. Mógłby pomóc Hiszpanom na boisku i poza nim. Luis Enrique popełnił błąd. Wiadomo, że Aymeric Laporte jest objawieniem i gwiazdą Manchesteru City, a do tego Hiszpanie mają świetnego Pau Torresa. Myślę jednak, że Enrique powinien znaleźć miejsce dla Ramosa. Po prostu nie możesz rezygnować z tak dobrych zawodników.
Ma pan w głowie jakieś anegdoty z Ramosem w roli głównej?
W moim ostatnim roku zdobyliśmy Puchar Króla, ogrywając w finale Barcelonę w trudnym dla nas momencie. Barca grała wtedy fenomenalny futbol, więc tym większa była nasza radość. Wróciliśmy z Walencji do Madrytu i podczas fety przejeżdżaliśmy otwartym autobusem. W pewnym momencie autobus podskoczył, po czym nagle się zatrzymał. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Okazało się, że Sergio wypuścił z rąk puchar, który wpadł pod koła. Ramos szybko zleciał na dół, a kierowca zaczął cofać, bo nikt nie potrafił wydobyć trofeum. Do dziś mam zdjęcie pokrzywionego Pucharu Króla! Na szczęście to była replika.
Jak zapamiętał pan Sergio Ramosa z szatni?
Wszędzie chciał wejść, wszystkiego dotknąć, uczestniczyć w każdym wydarzeniu. Gdyby mógł, centrowałby z rzutu rożnego i sam kończył to strzałem głową! Bardzo pewny swoich umiejętności. Kiedy grałem na Santiago Bernabeu, na początku był jeszcze poza grupą kapitanów. Nie wiedziano, czy lepiej, by grał na środku, czy na prawej obronie. Ale na boku trudno liderować, a na środku przeistoczył się w szefa. Odeszli Guti, Michel Salgado oraz Raul. Sergio wszedł w ich miejsce i został legendą.
Tak jak Cristiano Ronaldo. W panteonie gwiazd futbolu wieszczono po tym sezonie zmianę warty, ale chyba jeszcze trzeba zaczekać. Cristiano zaliczył wymarzony start Euro 2020.
Z gwiazdami tak to już jest, że gdy zagrają dwa słabsze mecze, mówi się o ich końcu, a potem strzelają gole, zamykając usta malkontentom. Cristiano ma osobowość, potrafi podnieść drużynę w trudnym momencie. W okresie dominacji Barcelony przed każdym Gran Derbi chodził naładowany po szatni i nas motywował. "Na nich! Atakujemy! Nie boimy się!". Niektórzy robili wielkie oczy. Pamiętam jego start w Realu. Zobaczył, że Raul Gonzalez zjawia się na treningu jako pierwszy, więc zaczynał piętnaście minut przed nim. Myśleliśmy, że przyjdzie wielka gwiazda i totalny indywidualista, który wpadnie na ostatnią chwilę z wysoko podniesiona głową, bo i tak jest najlepszy. Tymczasem Ronaldo świecił przykładem. Pokazał nam, że jest najlepszy właśnie dzięki takiemu nastawieniu i dbaniu o ciało. Przychodził na trening pierwszy, wychodził ostatni.
Jose Mourinho wspomina pan równie ciepło?
Tak, dogadywałem się z nim. To właśnie Mourinho do mnie zadzwonił, gdy już się spakowałem i jedną nogą byłem poza Madrytem. Przed wyjazdem na wakacje spotkałem się z dyrektorem sportowym, Jorge Valdano. "Słuchaj, Manuel Pellegrini nie utrzyma posady, planujemy zatrudnić Mourinho. Chcemy, żebyś został na kolejny sezon". Byłem na tak, bo chciałem popracować z takim trenerem, ale Valdano zaznaczył, że wszystko będzie zależeć od Jose. Mourinho zadzwonił do mnie dziesięć dni przed pierwszym treningiem. Usłyszałem: "Cieszę się, że się spotkamy!".
Jak opisze go pan jako trenera?
Niesamowity mentor. Trener, który potrafi przewidzieć losy spotkania. Jest wymagający, ale jednocześnie próbuje być częścią zespołu. Przez długi czas mieliśmy znakomite relacje, końcówka nie była już tak dobra.
Co ma pan na myśli?
Zaczęło się od meczu z Auxerre w Lidze Mistrzów. Interweniowałem poza polem karnym i zderzyłem się z napastnikiem rywali. Dwie minuty przed końcem pierwszej połowy złamałem szczękę. Pojechałem do szpitala. Jose pierwszy do mnie zadzwonił i zapytał, jak się czuję. "Zaraz do ciebie przyjadę, nigdzie się nie wybieraj! Świetnie broniłeś, wyjąłeś dwie ważne piłki. Gdyby nie ty, przegralibyśmy ten mecz!". Wywarło to na mnie duże wrażenie. Leczyłem się dwanaście tygodni i powolutku wracałem do zdrowia, a w międzyczasie Adan wskoczył jako bramkarz rezerwowy. W Realu była taka tradycja, że w rozgrzewce meczowej bierze udział trzech golkiperów. Potem jeden idzie na trybuny. Pojechaliśmy na mecz wyjazdowy z Villarrealem i usłyszałem, że to ja wypadam. Bardzo się wkurzyłem. Odbyłem później z Jose Mourinho męską rozmowę. Powiedziałem mu:
- Słuchaj, mam prawie 40 lat. Jak masz mnie brać na trybuny, to niech lepiej jedzie jakiś młody chłopak. Skorzysta na tym.
- Muszę cię zabierać na mecz, bo na rozgrzewce może się coś stać Casillasowi. Masz pewność siebie, dajesz nam bezpieczeństwo.
Ostatecznie Mourinho mnie przekonał i relacje wróciły na dobre tory.
Portugalczyk potrafi w przerwie wstrząsnąć drużyną. Zdarzało się, że po szatni latały rzeczy?
Czasem bywało ostro. Pamiętam okres, w którym bardzo mocno pracowaliśmy nad taktyką i stałymi fragmentami gry. Na treningach wszystko wyglądało dobrze, a na meczach szło dużo gorzej. Mourinho się bardzo denerwował. Zaczęło nam wychodzić, gdy… przestaliśmy się nad tym skupiać podczas treningów. Jeśli zawodnik pracuje na mniejszej intensywności, automatycznie podpala lont Mourinho, który w końcu wybucha. Natomiast Jose potrafi wykorzystać takie sytuacje i sprawić, że podziała to dobrze na zespół. Piłkarze wiedzą, że nie ma u niego żartów. Jest fajnym gościem, jednak jeśli ktoś nie wykonuje zadań, ma problem. Kiedy myślisz inaczej niż on i idziesz w swoją stronę, stajesz się wrogiem numer jeden.
Jak z perspektywy czasu ocenia pan konflikt na linii Mourinho – Casillas ?
To dziwna sprawa. Gdy prasa rozpisywała się o tym konflikcie, poleciałem akurat do Madrytu odwiedzić chłopaków. Rozmawiałem chwilę z Ikerem, który kompletnie nie wiedział, o co chodzi. Później spotkaliśmy się w Warszawie, gdy trenerem był już Carlo Ancelotti. Casillas nadal był zdziwiony i nie potrafił wskazać, kiedy ta relacja się popsuła. Mourinho chodziło o to, że partnerka Ikera, Sara Carbonero, która pracowała w telewizji, dzieliła się informacjami z szatni. Gdy masz taką pracę, czasem chcesz zabłysnąć i pokazać, że skoro jesteś żoną piłkarza, wiesz trochę więcej niż przeciętny kibic. A tak naprawdę nie masz wystarczającej wiedzy. Ja też wracałem do domu i mówiłem żonie, co mnie boli. Natomiast ona mogła zrozumieć te słowa zupełnie inaczej niż ja. Wydaje mi się, że właśnie tak wyglądała sprawa z Casillasem. Wcześniej Iker podkreślał, że wiele razy rozmawiał z Mourinho i że mieli normalną, profesjonalną relację.
W książce "NieRealna kariera" opisał pan, jak Mourinho szukał w szatni "kreta". Zrobiło się o tym bardzo głośno w hiszpańskich mediach.
Przygotowywaliśmy taktyczną niespodziankę na Barcelonę. Nagle dwie godziny przed meczem jeden z dziennikarzy podał skład, który miał zostać ogłoszony nieco później. Po spotkaniu Mourinho strasznie się wkurzył i powiedział, że ma w szatni gościa, który wynosi informacje. Jose zrobił wiele dobrego, uczył nas profesjonalizmu. Dawał do zrozumienia, że podrzucanie newsów prasie nie jest dobrym zwyczajem. Mówił, że musimy zmienić swoje nastawienie. Dzień po całej akcji można było przeczytać, że trener idzie za nas w ogień, a ktoś wbija mu nóż w plecy. Dla Mourinho było to nieprzyjemne doświadczenie.
Podobno trener pytał pana, czy nie chce zostać w Madrycie w roli trenera bramkarzy.
Byłem zmęczony i uznałem, że lepiej wrócić rok wcześniej, niż tydzień za późno. W pewnym momencie człowieka irytuje coraz więcej rzeczy. Dla mnie okres w Realu nie był łatwy. Zagrałem w niewielu meczach, ale cały czas musiałem być gotowy. Przed transferem do Madrytu Rafa Benitez powiedział mi: "Nie jedziesz na wakacje. Jeśli coś się stanie, od razu wskoczysz. I nie wytłumaczysz się tym, że długo nie grałeś". Zakodowałem to sobie. Dawałem z siebie wszystko na boisku i poza nim, to zostało wynagrodzone. Koledzy i kibice przepięknie mnie pożegnali. W ostatnim meczu zawodnicy stworzyli dla mnie szpaler. Mourinho proponował, bym ubrał opaskę kapitańską, ale prezydent Florentino Perez się na to nie zgodził.
Nie wkurzył się pan?
Nie. W Madrycie istnieje zwyczaj, że kapitanem jest piłkarz z największą liczbą występów. Po spotkaniu Jose powiedział: "Jeśli wracasz do Polski, zrobimy ci piękne pożegnanie. A jeśli chcesz zostać, powiedz, co chcesz robić. Podpiszemy umowę". Byłem już zdecydowany na powrót. Nie żałuję dziś tej decyzji.
Zobacz także:
Tajne spotkanie w reprezentacji Polski. Paulo Sousa nie został zaproszony
Mateusz Borek ostro o Paulo Sousie